Strony

środa, 12 października 2016

Dziewczyna z pociągu

Pamiętam szał na książkę Pauli Hawkins. Półki w księgarniach uginały się pod ciężarem domawianych w nieskończoność egzemplarzy, z reklam krzyczał nadany jej tytuł bestsellera, a większość znajomych albo już pozycję czytała, albo właśnie się za to zabierała. Sama zresztą nabyłam ze dwie sztuki na prezent, ślepo wierząc, że tyle pochwał nie bierze się z niczego. Wiarę zweryfikowała szybko lektura, która, owszem, przebiegła szybko i sprawnie, ale wielkich wrażeń nie zapewniła. Bolał szczególnie niski poziom artystyczny i przewidywalność historii, odkrywającej karty gdzieś na wysokości połowy narracji, co w przypadku thrillera czy kryminału jest, nomen omen, zabójstwem. Co mógł zmienić film? Mógł nadać tej opowieści tempa, wniknąć nieco głębiej w psychologię postaci, uporządkować nieznośną, potrójną narrację, dać się zapamiętać - obrazami, muzyką, aktorstwem. Niestety, nic takiego nie zrobił.


 

Trochę to dziwi, bo za ekranizację Dziewczyny z pociągu nie wziął się żaden żółtodziób, a Tate Taylor – reżyser, który kilka lat temu z wielkim sukcesem przeniósł na ekran Służące Kathryn Stockett. Film został ciepło przyjęty zarówno przez krytyków, jak widzów, zdobył niemało wyróżnień i zdradzał świetny warsztat i wrażliwość twórcy. W przypadku książki Hawkins trudno mówić o jakimkolwiek wyczuciu. Film kropka w kropkę odwzorowuję fabułę powieści, dodaje może – bardzo zresztą niefortunnie i niepotrzebnie – ze dwa nowe motywy i nie wychyla się ani na milimetr poza ustaloną przez autorkę historię. Przenosi na swój grunt tym samym jej podstawowy problem – bezpłciowość bohaterów, którzy nie dają się lubić, ale też nie budzą większej niechęci; ich historie – w większości trudne i bolesne - nie wzbudzają współczucia, ich działaniom nie chce się kibicować, a ich samych poznać lepiej. A ponieważ sama intryga również nie należy do szczególnie absorbujących, znużenie przychodzi szybciej niż się spodziewamy. Znużenie i irytacja, bo mieszanie porządków czasowych - obfite również w powieści, ale tam pozwalające przynajmniej przekartkować książkę i zorientować się w sytuacji - połączone z potrójną perspektywą narracyjną i poalkoholowymi, retrospekcyjnymi migawkami wspomnień głównej bohaterki, wprowadza przykry chaos.


 

[caption id="attachment_6848" align="alignnone" width="597"]girl-on-the-train-2 Policjantka prowadząca potraktowane w filmie bardzo po macoszemu śledztwo to jedyna naprawdę irytująca postać. Wzorowana na detektyw Boney z Zaginionej dziewczyny została zupełnie pozbawiona jej zdrowej podejrzliwości na rzecz cwaniactwa, stereotypów i przeinterpretowania uprzedzenia do bohaterki.[/caption]

Dodatkowo, twórcy silą się mocno na stworzenie atmosfery niepokoju i emocjonalnego koktajlu przypominającej Zaginioną dziewczynę. Problem w tym, że film Finchera to nie tylko historia z wyższej półki, ale i świetne kino pod względem realizacyjnym – nawet obdarte z oczekiwania na rozwój akcji (bo np. znamy intrygę i zakończenie), nadal dostarcza masę emocji, pozwala cieszyć się fantastycznym aktorstwem, zdjęciami, montażem, nawet – psychodeliczną muzyką. Film Taylora nie ma niczego, na czym można zawiesić tę uwagę. Emily Blunt stara się wprawdzie jak może i jest naprawdę dobra (o co nietrudno, to świetna aktorka), ale to niestety nie wystarczy, by uratować marny scenariusz i proste jak budowa taniego romansu rozwiązania fabularne i dialogi. Jakub Popielecki w swojej recenzji określił Dziewczynę z pociągu jako film stojący niefortunnie w rozkroku między "ciężkim, psychologicznym dramatem z przesłaniem a błahą sensacyjną fabułką z pieprzykiem". Lepiej bym tego nie ujęła.


 

Pytacie, czy lepiej obejrzeć, czy przeczytać książkę i - szczerze - jedyna odpowiedź, jaka mi się nasuwa, to, że ani jedno, ani drugie. Kino dobrych kryminałów stworzyło i tworzy całkiem sporo, literatura - jeszcze więcej, jeśli więc macie ochotę na coś więcej niż płaski, pełen tanich chwytów i stereotypów dramat z wątkiem kryminalnym w tle, sięgnijcie lepiej po powieści Katarzyny Bondy czy choćby filmy Finchera. Jakość gwarantowana.


 

Czy polecam? Nie.


 
Źródło zdj.: bustle.com

 

5 komentarzy:

  1. super stronka zapraszam na swój blog: http://filmowyzbiornik.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Książka mi się podobała, natomiast film był słaby.Bonda nie zawsze powala na plecy.Sprawa Niny Frank była bardzo słaba, to samo Tylko martwi nie kłamią.

    OdpowiedzUsuń
  3. Co do Niny to zgoda, momentami mocno grafomańskie. Ale z punktu widzenia kolejnych pozycji widoczny jest ogromny progres i rozwój warsztatu, także przymykam oko:) Zobaczymy dalej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dla mnie film wciągający o ile nie czytałeś książki. Jeśli książkę czytałeś to nic Cię nie zaskoczy.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.