"Radiowiec, kelner, panna młoda, pisarka, mąż i żona oraz behawiorysta zwierząt dostają ataku paniki". Pamiętam, że gdy przeczytałam w przedzień seansu ten opis filmu, poczułam zniechęcenie. "O, nie. Kolejny kolaż wątków i postaci, które spotykają się na koniec w imię naciąganego na potrzeby fabuły motywu głównego". Wyobraźcie sobie więc moje zdumienie i radość, gdy po seansie zorientowałam się, że losy bohaterów filmu śledziłam z wypiekami na twarzy, śmiałam się z ich perypetii wraz z całą salą i nie spojrzałam na zegarek podczas seansu ani razu. Takie to było dobre!
Zacznę jednak od sprostowania. Wiele osób, które miały okazję zobaczyć film na festiwalu w Gdyni, nazywa Atak paniki jedną z najlepszych polskich komedii ostatnich lat. Osobiście, nie nazwałabym tego filmu komedią. Może bliżej debiutowi (!) Maślony do komediodramatu, ale ten specyficzny rodzaj poczucia humoru, który towarzyszy perypetiom jego postaci, naprawdę trudno ująć w ramy gatunku. Nie jest to film stricte komediowy, bo śmiech generują sytuacje graniczne, niekiedy wręcz tragiczne. Naturalnie, mamy do czynienia z fikcją, w wielu komediach zdarzenia dla bohaterów poważne i nieśmieszne wywołują w nas śmiech, ale w tym przypadku bawią nas nie tyle sytuacje, co sposób, w jaki bohaterowie się w nich odnajdują (lub nie). Oglądamy ludzi doprowadzonych z różnych powodów do skrajności, tytułowego ataku paniki, i bawi nas z jednej strony absurdalność tych reakcji, z drugiej konsekwencje bierności lub przeciwnie - nadmiernej aktywności bohaterów. Każdy wątek ma tu swoją osobowość, nie da się więc generalizować, ale ważne jest to, że w pewien sposób śmiech podczas seansu tego filmu obraca się przeciwko nam. Oczyszcza, ale też trochę kokietuje, prowokuje do wejścia w skórę bohaterów i zastanowienia się, czy aby na pewno my w tej samej sytuacji zachowalibyśmy się inaczej. Oczywiście daleka jestem od wkładania w przekaz Ataku paniku wielkich tez, bo podejrzewam, że Paweł Maślona chciał po prostu w lekkiej formie pokazać uniwersalną ludzką różnorodność i odmienne pojmowanie ostateczności. Ale już sama ta idea mówi o filmie więcej (i lepiej) niż prosta łatka "komedia".
To, co trzeba też natychmiast ustalić, to fakt, że film Maślony stoi doskonałym aktorstwem. Oglądając Atak paniki trudno momentami rozstrzygnąć, kto gra tu lepiej. A jest w kim przebierać! Mamy bezkonkurencyjną Magdalenę Popławską, która cały swój wątek ogrywa siedząc przy stole. To, co aktorka tu wyczynia, to jest nie tylko talent, ale majstersztyk, a nawet geniusz improwizacji, bo nie wierzę, że cały ten zestaw gestów, min, spojrzeń, westchnień, pomruków, prychnięć, zająknień jest dziełem wyuczonej roli. Oglądanie, co ja mówię, podziwianie jej występu to nie tylko przyjemność, ale zachwycająca próba uchwycenia tego, czego wszyscy w kinie szukamy: czystej prawdy. Chapeau bas. Ale mamy też całą plejadę gwiazd znanych i mniej znanych, którzy obsadzeni są trochę na przekór swojemu emploi (Dorota Segda i Artur Żmijewski!), często w rolach bardzo odważnych (Aleksandra Pisula), niekiedy kameralnych, a niosących cały stos znaczeń (Grzegorz Damięcki, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik), a innym razem niezwykle ekspresyjnych i wymagających nie lada talentu (pokłony dla Bartłomieja Kotschedoffa za rolę Miłosza). Nie sposób się napatrzeć i aż uśmiech wypływa na usta, gdy się pomyśli, że taką pracę z aktorami wykonał 34-letni debiutant.
Montaż! Montaż naprawdę robi wrażenie i zauważy jego ogromną rolę w tym filmie, jak podejrzewam, nawet kompletny w tym temacie laik. W utworach polifonicznych sposób łączenia poszczególnych kadrów, scen jest bardzo istotny, a jeszcze bardziej, gdy mamy do czynienia z fabułą tak dynamiczną jak w przypadku Ataku paniki. W ostatnim akcie filmu akcja nabiera takiego tempa, że sklejenie poszczególnych sytuacji wymaga nie tylko czujności, ale i ogromnej wprawy i precyzji. Podbita czystym dźwiękiem i rosnącym brzmieniem muzyki scena finałowa (a właściwie splot scen finałowych) ma tak piękną dynamikę, że można tylko kiwać głową z niedowierzaniem i uznaniem dla twórców.
Jedyne, czego mi okrutnie żal, to że film wchodzi do kin dopiero w styczniu 2018 roku. Ale mam nadzieję, że czujecie się zachęceni do tego stopnia, że notujecie premierę w kalendarzu i czekacie z niecierpliwością, bo naprawdę jest na co. Życzyć polskiemu kinu takich filmów, takich debiutów i tak utalentowanych twórców. Jak to się teraz mówi: po prostu sztos!
Czy polecam? Bardzo!
Bardzo ciekawa recenzja, dzięki, bo zainteresowałaś mnie tym filmem :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPolecam się!:)
OdpowiedzUsuńCiekawy artykuł! Zabieram się za oglądanie!
OdpowiedzUsuń