W kinie, jak w życiu, gdy z kimś się dobrze dogadujesz, chętnie robisz z nim różne rzeczy. Jeśli łączą cię z nim aspiracje zawodowe, nic nie stoi na przeszkodzie, byście ze sobą współpracowali, kiedy tylko przyjdzie wam na to ochota. A gdy efekt tej współpracy przechodzi najśmielsze oczekiwania - wasze i publiczności - dlaczego by do niej co jakiś czas nie wracać? Tom Hanks coś na ten temat wie. Ze swoimi dwoma przyjaciółmi - Stevenem Spielbergiem i Ronem Howardem - zrealizował łącznie 11 produkcji, z których wszystkie, co do jednego, spotkały się z fantastycznym przyjęciem widzów. I teraz pytanie za sto punktów: czyja była to zasługa? Dobrej fabuły, reżyserii czy dobrego aktorstwa? Wszystkiego jednocześnie? A może przede wszystkim odpowiedniej osoby na pierwszym planie?
Oglądając Most szpiegów, nowy thriller szpiegowski Spielberga, trudno mieć co do tego jakiekolwiek wątpliwości. Reżyser kolejny już raz sięga po fragment biografii charyzmatycznego bohatera (i znów narodowego), nawiązując do tematu, które kino wielokrotnie eksplorowało. Nie ma w tej zimnej wojnie Spielberga nic nowego, nawet sposób opowiadania tej historii, atmosfera, którą generuje, przenosząc akcję do Europy, nie jest niczym oryginalnym. Niby nie jest to zarzut, ale jednak od reżysera tego pokroju spodziewamy się czegoś więcej niż skąpanego we mgle i mroku miasta, w którym trudności, jakim musi stawić czoła bohater, akcentowane są przez ulewny deszcz lub siarczysty mróz. W konsekwencji jedynym intresującym elementem tej szpiegowskiej układanki jest kolejny raz postać - prawy, odważny, honorowy (i bardzo amerykański) bohater, który stawia na szali swoją wolność i życie w imię zasad, które wyznaje. Bohater, którego nie sposób nie polubić i któremu kibicuje się do samego końca (szczególnie, że ma oczy Toma Hanksa).
Ale choć główny bohater zdobywa naszą sympatię od pierwszych scen, wpisuje się on w cały katalog postaci filmu, które należą do bardzo konkretnie zdefiniowanej frakcji. W Berlinie (a raczej Wrocławiu, który godnie niemiecką stolicę zastąpił) okresu zimnej wojny bohaterowie wyraźnie dzielą się na dobrych i złych i choć fabuła nie pozostawia wiele miejsca do interpretacji, takie podejście do przedstawianych wydarzeń wydaje się jednak jednak zbyt zachowawcze. Świetnie zresztą pokazuje to przykład jedynego bohatera, który stanowi zarówno dla pozostałych postaci, jak i samych widzów twardy orzech do zgryzienia - Rudolfa Abla. Działania i faktyczna wina szpiega pozostają wielką zagadką, która mimo to nie drażni, a nawet daje pole do interpretacji. Pomaga w tym zresztą sam Mark Rylance, którego oglądanie jest czystą przyjemnością, mimo iż swoją postać odegrał zaskakująco kameralnie. Spokój i wyciszenie pogodzonego ze sobą człowieka, bez wewnętrznej walki, którą reżyserzy lubią szkicować grubymi kreskami dla kontrastu, to zdecydowanie największe atuty tej kreacji.
W Moście szpiegów najbardziej w oczy kole niespotykana dotąd u Spielberga teatralność niektórych scen, przede wszystkim tych rozgrywanych w tle wydarzeń berlińskich. Nie podejrzewam reżysera o celową kiczowatość, ale to właśnie prowadzi do smutnej refleksji, że ktoś nie tyle niewłaściwie rozłożył akcenty, co niektóre epizody ukazał w zbyt wąskiej perspektywie. Myślę tu głównie o scenach ukazujących działania stron w intrydze Amerykanów - Niemców i Sowietów, którzy zaprezentowani zostali do bólu sztampowo, co może dla amerykańskich widzów jest wystarczające i adekwatne do ich wiedzy i świadomości na temat tego, co działo się po II wojnie światowej za oceanem, dla Europejczyków jednak tak wąskie ukazanie historii może być jednak trochę żenujące. Co boli tym bardziej, że nie mówimy o filmie debiutanta, tylko zasłużonego reżysera, który zrealizował doskonały film w bliskim rejonie - geograficznym i tematycznym (Lista Schindlera).
Most... nie jest zły, ale nie jest to też film dobry. Trochę wtórny, trochę miałki, trochę zbyt konserwatywny i amerykański, mało odważny w mówieniu o tym, co bolesne. Ale Tom Hanks znów robi to dobrze - i dla niego warto, zawsze.
Czy polecam? Można, ale niekoniecznie w kinie.
Cieszę się, że i Tobie przypada do gustu Hanks :) Ja jednak mam trochę inne zdanie na temat "Mostu" i w sumie zapraszam na świeżuteńkiego bloga. Ot, tak z pasji do kina ;)
OdpowiedzUsuńhttp://kinotekawzwierciadle.blogspot.com/