Literatura od zawsze stanowiła inspirację dla filmowców. Każdego roku o najważniejsze nagrody sezonu walczy przynajmniej kilka ekranizacji, w tym to aż pięć z ośmiu filmów nominowanych w głównej kategorii. Przeniesienie fabularnej tkanki na język filmu to jednak zawsze ogromne wyzwanie, szczególnie gdy narracja zastosowana w książce nie jest oczywista lub jest bardzo wymagająca. Tak jak w Pokoju Emmy Donoghue, która narratorem swojej trudnej powieści uczyniła małego chłopca. Czy jego specyficzny język i myśli przesiąknięte dziecięcą wyobraźnią i niewiarygodnymi warunkami, w których przyszło mu żyć, udało się twórcom filmu o tym tytule przełożyć na ekran?
Nigdy nie umiem odpowiedzieć na to pytanie ze stuprocentową pewnością - słowo zawsze ma tę przewagę nad obrazem, że chwyta niuanse, których nie sposób przekazać mową ciała - ale wygląda na to, że Lenny Abrahamson, reżyser Pokoju, poradził sobie z tą trudną materią nad wyraz dobrze. Wielka w tym zasługa, to pewne, samej Donoghue, która zajęła się opracowaniem scenariusza i czuwała na planie - jak mówiła w jednym z wywiadów Brie Larson - jako czuła mama, ufna w intuicję swoich dzieci i dająca im wolność w interpretacji jej historii. Historii, która - nikogo nie trzeba o tym przekonywać - poraża i nie pozostawia obojętnym, a co za tym idzie stwarza ogromną pokusę opowiedzenia jej dosadnie, tak by wywołać bardzo konkretne emocje i dać gotowe odpowiedzi.
[caption id="attachment_6275" align="aligncenter" width="600"] Lenny Abrahamson był niezwykle poruszony lekturą książki Emmy Donoghue, z którą później długo korespondował i namawiał do powierzenia mu ekranizacji jej powieści.[/caption]
Lenny Abrahamson, irlandzki reżyser, który nie tak dawno zachwycił widzów i krytyków niebanalną opowieścią Frank (w tej roli Michael Fassbender), który długo starał się o prawa do ekranizacji Pokoju, nie poszedł, szczęśliwie, na łatwiznę. Jego Pokój nie jest klaustrofobiczną historią więzionej kobiety i dziecka ani sensacyjnym obrazem próby ich ucieczki. To raczej opowieść o przekraczaniu możliwości, sile, jaka drzemie w człowieku walczącym o wolność, miłości, która pozwala przetrwać największy koszmar. Ale tym, co jest największą siłą filmu nie jest obraz niewoli Ma i Jacka, a stan, do którego ona ich doprowadziła. Inny w przypadku znającej normalne życie i świat Ma, innej w wychowanym w tytułowym pokoju chłopcu, dla którego ta przydomowa, zamknięta szopa jest całym i jedynym światem.
Ta perspektywa, pokojowy wszechświat widziany oczyma dziecka, zdumiewa przede wszystkim swoją subtelnością. Emocje, które się z niej sączą, kojarzą się raczej z bliskością, ciepłem zaufaniem, miłością, nie zaś strachem, złem. Kapitalnie chwyta te niuanse kamera, która obejmuje pokój w taki sposób, by sprawiał wrażenie większego niż jest w rzeczywistości. Dzięki temu tak łatwo rozumiemy, że świat małego Jacka mógł być tu kompletny. I tym większy odczuwamy dysonans, gdy okazuje się, że przekroczenie granic tych dwóch światów - prawdziwego i wykreowanego dla chłopca przez jego matkę - okazuje się o wiele prostsze niż ktokolwiek mógł podejrzewać. Wspaniały obraz dziecięcej psychiki i dzieciństwa jako modelowego okresu do formowania jeszcze nie do końca wykształconej osobowości - kwestii, która zdaje się być największym problemem Ma.
[caption id="attachment_6273" align="aligncenter" width="600"] Tytułowy pokój stwarzał ekipie filmowej ekstremalne warunki do pracy. Mimo to operatorowi kamery, Danny'emu Cohenowi, udało się stworzyć wrażenie otwartości przestrzeni.[/caption]
By nie psuć ciekawości w śledzeniu tej historii - choć zwiastuny, opisy i medialny szum wokół filmu całkowicie odarły ją z jakiegokolwiek elementu zaskoczenia - można powiedzieć tylko tyle: mimo jej znajomości lub przynajmniej podejrzeń co do dalszego toku akcji, film trzyma w napięciu, daje szansę na poznanie bohaterów, podjęcie próby zrozumienia ich emocji, wreszcie - stawienia czoła pytaniom, z którymi zostajemy po seansie. Film jest na tyle dyskretny, na ile pozwala tematyka, na tyle odważny, by mówić wprost o problemie i konsekwencjach, przede wszystkim zaś szczery i przekonujący, co jest zasługą w pierwszej kolejności jednego z najciekawszych ekranowych duetów ostatnich miesięcy.
Brie Larson i młodziutki Jacob Tremblay odgrywają swoje role z wielkim zaangażowaniem i zrozumieniem swoich bohaterów. Przede wszystkim zaś jest między nimi niezwykła chemia - wynik wielomiesięcznych spotkań, rozmów i wspólnej zabawy, które pozwoliły im się ze sobą zżyć, nawiązać piękną więź i przyjaźń, która bije z ekranu bez względu na tragiczne doświadczenia ich postaci. Oboje, razem i osobno, zasługują na wszelkie wyróżnienia - Larson za poświęcenie dla roli, którego może nie widać gołym okiem (aktorka przed występem przeszła na restrykcyjną dietę, pisała pamiętnik swojej bohaterki, zamknęła się w domu na miesiąc, by poczuć izolację swojej bohaterki, a podczas zdjęć nie myła swojej twarzy i nie pozwalała nakładać na siebie makijażu, by podkreślić wyniszczenie Ma), ale które czuć całą jej kameralną, intymną mową ciała. Jacob zaś za rzadko spotykaną u dziecięcych aktorów naturalność, magnetyzm, który jest dla aktora zawsze pięknym darem od natury i zapowiedzią udanej kariery. Szkoda, że w oscarowym wyścigu jego rola została zlekceważona - choć na Oscara raczej nie miałby co liczyć, jego obecność wśród nominowanych, starszych aktorów z pewnością odświeżyłaby to zacne grono.
[caption id="attachment_6274" align="aligncenter" width="600"] Mały Jacob miał duże opory, by w jednej ze scen krzyknąć na starszą od niego Brie. Ekipa postanowiła mu więc pomóc i przez kilka minut na planie zdjęciowym wszyscy skakali, wydzierając się na cały głos, by chłopcu było raźniej. Kręcona tuż później scena wypadła bardzo przekonująco.[/caption]
To prawdziwe święto, gdy niezależny film trafia na czerwony dywan. Prosta, szczera historia z ludźmi z pasją za i przed kamerą nagle okazuje się czymś o wiele większym i ważniejszym od pełnych hollywoodzkiego blichtru wysokobudżetowych produkcji, napędzanych przez wielkie wytwórnie i marketing. Więcej Pokojów, więcej Whiplashów i Boyhoodów.
Czy polecam? Tak.
Opłacało się czekać na recenzję "Pokoju" ;) Każde słowo w punkt, nie sposób się z czymkolwiek nie zgodzić :) Prześwietny film, który na długo pozostaje w pamięci ;)
OdpowiedzUsuńRewelacyjna Brie i równie charyzmatyczny Jacob. ;) Kino niezależne zagości już chyba na Oscarach na dobre :)
Oby! Bo to są naprawdę świetne, odświeżające ten oscarowy blichtr filmy!:)
OdpowiedzUsuńA ja pomimo tego medialnego szumu nie wiem, jaki jest finał tej historii. Chociaż mogę się go domyślić. Bardzo chętnie zobaczę, chociaż nie wiem, czy najpierw nie zabrać się za książkę.
OdpowiedzUsuńTo co zrobiła Brie i Jacob w duecie mnie do tej pory trzyma. Film jest świetny sam w sobie, ale patrzenie na ich interakcje, wspólne relacje nie nudzi się. Niesamowicie trudna tematyka filmu tylko dodaje temu uroku. Zawsze podziwiam to jak tak młode osoby potrafią odnaleźć się przed kamerą. Brie również klasa sama w sobie i nie zdziwiłbym się Oscarem.
OdpowiedzUsuń