Strony

piątek, 19 sierpnia 2011

Nie czas na łzy (Boys don't cry, 1999)

reżyseria: Kimberly Peirce
scenariusz: Kimberly Peirce, Andy Bienen
produkcja: USA
gatunek: dramat

Było o gejach, niech będzie i o lesbijkach lub transseksualistach. Film nie nowy, który - znów nie wiem jak - znalazł się jakiś czas temu w mojej kolekcji i czekał cierpliwie na swój czas. I znalazł go, na (nie)szczęście.

Brandon Teena (Hilary Swank) ma problemy z policją. Kradzież aut, podrabianie czeków i inne występki zmuszają go do ucieczki w poszukiwaniu szczęścia. Gdy trafia do małej teksańskiej mieściny Falls City, wydaje się, że wreszcie je znalazł: świetnie odnajduje się w prowincjonalnej rzeczywistości, szybko zdobywa sympatię znajomych i miłość uważanej za miejską piękność Lany (Chloë Sevigny). I wszystko prowadziłoby do szczęśliwego zakończenia, gdyby nie to, że Brandon skrywa tajemnicę: jest bowiem dziewczyną. Kłamstwo i odmienność nie może ujść mu na sucho. 

Tolerancja w kontekście orientacji seksualnej w latach 90. kulała nawet w Ameryce. Szczególnie w stanach,  miastach, które oddychają jedynie swoją własną duchotą, w których życie jest zupełnie nie do zniesienia, z których każdy albo chce nawiać, albo zagłusza beznadzieję swojego istnienia używkami. Brandon Teena (lub, jak kto woli, Teena Brandon) nie jest ani lesbijką, ani gejem. Bliżej mu trochę do transwestyty ale że nie ma pieniędzy na operację zmiany płci, pozostaje mu tylko maskować fizyczne oznaki swoje kobiecości. Bo w psychice Brandona wszystko jest jak należy - czuje się mężczyzną, żyje jak mężczyzna, myśli jak mężczyzna, nawet mówi i zachowuje się jak mężczyzna. Akceptuje siebie, swoją inność, swoją tożsamość płciową - inną od tej wrodzonej. Choć zdaje sobie sprawę, że dla innych jest to problemem, próbuje żyć po swojemu, w zgodzie ze sobą. Jest spragniony miłości, szuka jej więc, ukrywając to, co i tak musi wyjść na jaw. A gdy wychodzi, gubi się, bo okazuje się, że jego wybranka kocha naprawdę - bez względu na to, kim jest (świetnie podsumowuje to zresztą Lana, mówiąc, że Brandon może sobie być nawet w połowie małpiszonem, byle wytłumaczył, co robi w areszcie), za to problem mają ci, których rzecz interesuje tylko i wyłącznie z nudy. I to oni Brandona za jego odmienność sądzą. Bardzo dotkliwie.

Ten film jest nie do zniesienia. Bardzo śmiałe jak na tamten czasy sceny erotyczne pomiędzy, jakby nie było, kobietami, nieludzkie sceny rozprawiania się miejskich opryszków z nieokreślonym płciowo przybyszem, wreszcie brutalny finał, powodują dreszcze obrzydzenia i trwogi. I cały czas ta obłędna Swank, która, nie ukrywajmy, urodę ma specyficzną, bardzo chłopięcą - dlatego tak dobrze odnajduje się w rolach męskich (choćby Za wszelką cenę) i wykorzystuje ją tu od a do z. Ale to mało. Ona po prostu staje się facetem, jakby od początku nim była, jakby się nim urodziła. Jest w tym odpychająca i genialna zarazem. Gdybym nie wiedziała, że jest kobietą, dałabym sobie rękę uciąć, że to mężczyzna. Serio. Zasłużone były nagrody (Oscar i Glob), oj zasłużone.

Czy polecam? Tylko na własne ryzyko, ale... tak!

3 komentarze:

  1. O rany, nie miałam pojęcia, że Swank ma na swoim koncie TAKĄ rolę. Ja nawet nie miałam pojęcia, że istniej taki film.
    Na własne ryzyko obejrzę :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny film! Ale trzeba mieć mocne nerwy, żeby to wszystko, co spotkało "Swank" wytrzymać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Moim skromnym zdaniem jeśli twórcy chcieli ukazać problem transseksualizmu, mogli wybrać jakąś inną postać. Bohaterka filmu wydała mi się postacią tak odpychającą względem charakteru i postępowania, że pod koniec w głowie pojawiła się myśl "w sumie to sobie na to zapracowała...". Jeśli do tego dodamy niechęć do Hilary Swank jako aktorki (oraz jej urody), to film ten uznałem za wielkie nieporozumienie.
    Zanim ktoś powie, że jestem niewrażliwy - nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Wiele filmów mną wstrząsnęło w ten czy inny sposób - po prostu ten do mnie nie przemówił w najmniejszym stopniu.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.