Strony

czwartek, 4 sierpnia 2011

Woda dla słoni (Water for Elephants, 2011)

reżyseria: Francis Lawrence
scenariusz: Richard LaGravenese
produkcja: USA
gatunek: melodramat

Do Wody do słoni w ogóle mnie nie ciągnęło. Bo, po pierwsze, słodka Reese: niby nic do niej nie mam, ale że w większości swoich filmów wypada tak samo, nie miałam ochoty na powtórki. Po drugie, Pattinson. Już powoli sobie zdaję sprawę, że wpadam w podobną pułapkę jak z DiCaprio - szufladkuję gościa po jednej roli; ale jeszcze opory mam. No i po trzecie, cyrk. W ogóle jakoś nie. I z takim nastawieniem siadłam przed telewizorem. No bo Waltz przecież.

Jacob Jankowski (Robert Pattinson) jest dobrze zapowiadającym się studentem weterynarii. Ma powodzenie, przed nim świetlana przyszłość. Aż tu wydarza się rzecz tragiczna i zostaje właściwie bez niczego. Kiedy podczas nocnej wędrówki z walizką w ręce wskazuje do pociągu, jeszcze nie wie, że właśnie przekroczył próg nowego życia. Cyrkowego życia. Za arenowymi kulisami poznaje Marlenę (Reese Witherspoon) i jej męża - Augusta (Christoph Waltz) dyrektora cyrku. Jacob dobrze się szefowi sprzedaje i już wkrótce bierze udział w przygotowaniach nowego numeru i spijaniu śmietanki z jego sukcesu. Ale czy młodemu chłopakowi wystarczy sława, gdy obok widzi piękną, szukającą wybawienia od męża-tyrana cyrkówkę?

Nie wiem, jak to się stało, ale naprawdę nie miałam pojęcia o polskich akcentach w Wodzie dla słoni. Początkowo myślałam, że to tylko taki punkt zaczepienia: rodzice-Polacy, główny bohater ma polskie korzenie - fajnie. Gdy z ust Pattinsona wymyka się z trudem coś na kształt: "Ńe mam ćasu" prawie pękam ze śmiechu, sądząc, że na tym udział Polski w filmie się kończy. A wcale tak nie było. I to było naprawdę miłe. Rany, jak niewiele człowiekowi trzeba - pogłaskać po narodowym łebku, połechtać patriotyzm - i już film ląduje piętro wyżej.

Cyrk, niestety, pokazany z tej najgorszej strony: katowanie zwierząt, dążenie do sukcesu po trupach (dosłownie), wędrowne życie, pociąg za dom i cyrkowcy za rodzinę. Dużo fajnych zwierząt, urocza słonica Rosie, zabawy, hulanki, swawole. To z jednej strony. A z drugiej brud, nędza, wyzysk. Nic nowego, nic fajnego.

O Reese była już mowa. O Pattinsonie krótko: nie było najgorzej. O Waltzie może trochę więcej, bo uczucia mam, mieszane. Trzeba mu przyznać, że w rolach skur****** jest genialny. Istny majstersztyk. I jasne, pewnie dlatego grywa zwykle czarne charaktery. Czy nie otrzymuje propozycji innych ról, czy po prostu je odrzuca - nie wiem (ale z przyjemnością zobaczyłabym go w roli nawet komediowej). Problem w tym, że - choć jako tyran był genialny - rzeczywiście jako August Rosenbluth jest niemal identyczny jak Hans Landa z Bękartów wojny. Ta sama mimika, te same skurcze mięśni twarzy, błyski w oku, złowrogie spojrzenia, gesty, tembr głosu, ironia w nim, śmiech, tak samo zimny, bezwzględny, pozbawiony skrupułów i skrzywiony moralnie, choć w rzeczywistości tchórzliwe i złamane emocjonalnie biedaczysko. Świetny więc, ale... to już było...

Ładna muzyka bardzo płodnego autora - Jamesa Newtona Howarda. Gość komponuje ostatnio jak szalony, obstawiając ze 4-5 filmów rocznie. A na koncie ma niezłe soundtracki, np. Pretty Woman, Adwokat diabła, oba Batmany Nolana, Krwawy diament, Turysta, Salt czy najnowsze Larry Crownie - uśmiech losu, Gnomeo i Julia, Green Hornet 3D i Green Latern.

Cóż tu dużo gadać. Przyjemny film. Choć, przyznam szczerze, wątek melodramatyczny (a dzieje trudnej miłości być muszą, bo inaczej film by się nie sprzedał) nudny i przewidywalny; właściwie mogłoby go nie być - to właśnie w scenie bijatyki o Marlenę zaczęło się robić mniej ciekawie. Zakończenie przesłodzone bardzo, dobrze więc, że była ta klamra i zamiast rozkosznego obrazka sielanki, możemy spojrzeć w stęsknione, ale dobrze przeżyte oczy dziadunia-narratora. 

Czy polecam? Tak, bo to przyjemny, choć nieco ckliwy, film.

4 komentarze:

  1. Ja byłam na tym filmie z P. w kinie. I niestety zarzucił mi brak romantyzmu, bo mnie się ta ckliwość nie podobała ;). Za to bardzo poruszyły mnie sceny znęcania się nad słonicą :/.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie zachęciłaś mnie. Utwierdziłaś w przekonaniu, że szkoda czasu na pierdoły. ;)
    A oglądałaś już może 'Larry'ego Crowne'a'? Zerknęłam tylko na trailer i nadal nie wiem czy warto czy nie, czy chcę obejrzeć czy nie... :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wybieram się na dniach do kina, jeśli tam dotrę, to niedługo się podzielę wrażeniami:) Słyszałam, że fajny.

    OdpowiedzUsuń
  4. mnie też zniechęciłaś, sceny w filmach, w których maltretuje się zwierzeta jak dla mnie odpadają

    ciekwe teksty, pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.