reżyseria: Terrence Malick
scenariusz: Terrence Malick
produkcja: USA
gatunek: dramat
Czekałam na ten film naprawdę bardzo. Słyszałam, że to arcydzieło, że ambitny, że och i ach. I choć obiło mi się o uszy, że widzowie szybko podzielili się na zagorzałych przeciwników, którzy nie mogli dotrwać do końca i równie przejętych zwolenników, dla których obraz ten był absolutnym szczytem kunsztu, wolałam skupić się na tych superlatywach. I skupiłam się. Może za bardzo. Aż tak bardzo, że do teraz nie mogę się po seansie otrząsnąć.
Chciałabym napisać, o czym jest ten film, ale nie potrafię. Nie mam, naprawdę nie mam pojęcia, kto i jakim sposobem zamieścił na Filmwebie tak mądrą notkę na temat fabuły Drzewa życia. Nie wiem, jakim cudem to z filmu wyczytał. Może to dystrybutor albo producent podał gotowy opis, podejrzewając trudności w przedstawieniu fabuły w pigułce? Fabuły... Czy tu w ogóle można mówić o fabule? Najpierw mamy małżeństwo, jest strata, jest ból, bezradność. Zaraz później mamy duży przeskok czasowy i inną perspektywę. Następnie zdjęcia. Mnóstwo zdjęć. Kosmos, wielki wybuch, prapoczątek, narodziny życia, dinozaury, natura, żywioły - piękności w cudownej oprawie przez, bagatela, dwadzieścia minut, jak żywo przypominające programy z Discovery Channel. A potem rodzina. Jednostki wrzucone w tę ewolucję, uwikłane w historię jako część Wszechświata. I życie. Raz pokazane w zwolnionym tempie, klatka po klatce, a innym razem jakby w trybie przewijania. Jest piękna, mądra i bardzo czuła matka (Jessica Chastain), jest równie piękny, co despotyczny ojciec (Brad Pitt) i są synowie - trzech chłopców, z których najważniejszy, Jack (Hunter McCracken), jest autorem tych wspomnień jako dorosły mężczyzna (Sean Penn). Są toposy, ogrom symboli, metafora goni metaforę. I tak od początku do samego końca.
Poetyckość tego filmu jest tak przytłaczająca, że przeciętny (może nawet więcej niż przeciętny) widz może sobie nie dać z tym rady i budzić się właściwie tylko podczas ataków furii pana O'Briena i scen, które - jak się wydaje - wreszcie przyniosą odpowiedź na pytanie, które tak nurtuje od początku: co się stało, jak to się stało, niech no to się wreszcie wyjaśni. Ale - niech to, będzie to spoiler - nic takiego się nie dzieje. 138 minut to dużo, ale nie wiem, czy na tyle dużo, by pokazać w czytelny sposób wszystko, co reżyser sobie umyślił: a więc i cud stworzenia, i bieg historii, i piękno natury, i boski wymiar życia, i dwie natury człowieka (na przykładzie państwa O'Brien), i problem autorytetów, wzorów postępowania, i poszukiwanie pytań na odwieczne pytania ludzkości, tak trudne w dzisiejszym, zabieganym świecie, w którym tak łatwo się zagubić, słowem: wszystkie metafizyczne wibracje i wariacje intelektu twórcy.
To film z serii tych, nad którymi się długo zastanawiasz. Podczas oglądania których od początku próbujesz dociec, o co tu właściwie chodzi, dlaczego to się dzieje, do czego to zmierza. I jeśli spodziewasz się, że to się wyjaśni, to musisz wiedzieć, że się nie doczekasz. Bo zakończenie przynosi odpowiedzi, ale na inne pytania, niż te, które sobie stawiasz. To film z serii - zaczęłam. Ale to może bardziej film, rozpoczynający serię - serię filmów o sprawach najistotniejszych, o kwestiach, które są tak ważne, a przy tym tak ulotne z codzienności, że potrzeba dużo zła, by przyszły jako dobro; serię filmów, których nie będzie wiele, a być może po Drzewie... długo nie będzie nic; serię filmów, które nie będę miały zbyt wiele widzów, za to świetne oceny krytyków, które będą niezrozumiałe, a w jakiś sposób jednak zdumiewające - jak Drzewo życia właśnie.
Bo obraz Malicka ma w sobie magnes. I nie chodzi tylko o zdjęcia. Mimo, że sukcesem jest wytrwanie w tej abstrakcji i metaforze do końca, to jednak nie pozostawia Drzewo życia obojętnym. Zmusza do refleksji. Choćby tych najprymitywniejszych - o czym to właściwie było. Bo od tego pytania zaczyna się szereg innych: po co to wszystko jest, po co my jesteśmy, gdzie zmierzamy. I Bóg. Silnie zaakcentowany, jakby był tym głównym bohaterem, ale cały czas bardziej jako adresat niż nadawca - choć i tu tylko w warstwie werbalnej, bo wszystko inne pokazane jest jakby z Jego perspektywy.
Mam wrażenie, że ile bym tu nie napisała o Drzewie życia, to wciąż będzie za mało. Albo za dużo. Ten obraz (bo nawet słowo "film" jakoś tu nie pasuje) w pewien sposób wstrząsa, bo trudno określić siebie w stosunku do niego, trudno powiedzieć jednoznacznie, że to było niedobre. Było dobre. Były wspaniałe zdjęcia, dające fantastyczne wrażenia estetyczne, było dobre aktorstwo (Pitt i Penn), była piękna muzyka (Desplate) było wiele innych, dobrych rozwiązań. Ale obraz to nie wszystko, a na to postawił Malick. I to było nie do zniesienia. Mimo tej walki ze sobą, by dotrwać, nie ma w głębi duszy satysfakcji - jest za to niepokój. Coś zostało naruszone. Rozum, ego, dusza, serce? Coś. Komu to odpowiada, niech bierze.
Czy polecam? Tylko wytrwałym, cierpliwym i gotowym wziąć odpowiedzialność za to, co zobaczą.
oj... już czterokrotnie próbowałam to obejrzeć, ale zawsze kończę przed naciśnięciem guziczka "play", czekam na jakąś filmową wenę, bo twój opis i wiele innych które czytałam, utwierdzają mnie w przekonaniu że to film stworzony pod mój gust
OdpowiedzUsuńmam nadzieje że wena przyjdzie szybko, bo nie mogę się już doczekać ;)
Ja chyba nie jestem wytrwały ani cierpliwy albo po prostu kino Terrence'a Malicka do mnie nie trafia. Dla mnie jest to "mistrz nudy", który nawet pozornie ciekawą historię potrafi zrobić w najnudniejszy z możliwych sposobów. Przykładem jest chociażby "Podróż do Nowej Ziemi", podczas oglądania którego cały czas myślałem tylko o tym, kiedy się wreszcie skończy.
OdpowiedzUsuńJa nic nie umiałam napisać czy powiedzieć o tym filmie. To wszystko zostało we mnie w stanie wielkiego chaosu. I do dziś się nie ułożyło. Ale to właśnie lubię!
OdpowiedzUsuńSzkoda :)) i tyle.
OdpowiedzUsuńWidziałem film i też na niego bardzo długo czekałem, ale mnie, w przeciwieństwie (chyba) do ciebie, rozczarował. Rozwleczony i bez większego ładu i składu - to mi się nasuwało jako pierwsze myśli.
OdpowiedzUsuńMuszę jakoś poukładać sobie to co zobaczyłem i być może szarpnę się nawet na własną recenzję, choć na pewno nie będzie ona łatwa tak, ja niełatwy jest ten film ;)
Rodion, no właśnie ciężko mi się określić. Z jednej strony - tak, rozczarował mnie, bo spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Z drugiej strony - jest w nim jednak coś specyficznego, co nie pozwala przejść obojętnie. Wychodzę z założenia, że warto jednak pochylić się nad filmami, które wywołują jakiekolwiek emocje - choćby skrajne, takie, które nie ulatują wraz z wyłączeniem dvd czy wyjściem z kina, tylko gdzieś zostają. Choćby się ich nie chciało. Eh:)
OdpowiedzUsuńRozmyślałam nad tym filmem do momentu kiedy przeczytałam recenzję na Filmwebie... Czy ktoś to wymyślił na podstawie plakatu?? Bo na pewno nie na podstawie filmu. A Twoja recenzja bardzo mi się podoba, bo jest całkiem moja.
OdpowiedzUsuńHaha, jak klikałam w recenzje to byłam pewna, że będziesz zachwalać. Wiele osób zachwala, bo nie rozumie. I wydaje im się, że wypada zachwalać. Bo jak jest znany reżyser, dobry aktor (jeden, drugi) to raczej jest to 'dobry' film.
OdpowiedzUsuńTylko mi się właśnie wydaje że w tym filmie nawet nie ma co rozumieć, te sceny powolnie ruszającej się natury?! WTF?
Słowem- zgadzam się z tobą
Ależ ja nie ukrywam, że nie zrozumiałam tego filmu. I także nie pałam wielkim entuzjazmem. Za poetyckością Malicka nie przepadam, ale dostrzegam w "Drzewie..." coś nieuchwytnego, co intryguje i unosi, i to jest dobre. Co do reszty, to jak wyżej;)
UsuńObejrzałam i bardzo trudno mi o tym filmie pisać, choć próbuję usilnie. Jest we mnie jakaś wewnętrzna niezgoda na to, czym się ostatecznie stało "Drzewo życia". Zgadzam się z wieloma kwestiami, które poruszyłaś. Drażnią mnie te natrętne obrazy, a jeszcze bardziej to, że przecież w tym filmie jest tyle perełek, które, choć ma się w pamięci, bledną w tej przytłaczającej całości.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!