Strony

czwartek, 27 października 2011

Trzy minuty. 21:37 (2010)

reżyseria: Maciej Ślesicki
scenariusz: Maciej Ślesicki
produkcja: Polska
gatunek: dramat

Nie wiem, co ja sobie myślałam, ale byłam święcie przekonana, że to jest film o Smoleńsku. Tak dalece, że - jak durna jakaś - nie omieszkałam nawet zapoznać się z drugim członem tytułu. A tam jak byk cztery cyfry, które w polskim kodzie kulturowym ostatnich lat są dość czytelne. Nic to. Może być i papież.

Papieża jednak w Trzech minutach mało, w ogóle właściwie go nie ma. Papież się w trzech minutach zupełnie nie załapał, nie zmieścił, bo w trzech minutach pan Ślesicki chciał pokazać (zbyt) dużo. Papież więc występuje jako cztery cyferki, ułożone pod kątem na tarczy zegara i to by było na tyle papieża w wizji Ślesickiego. Bo Ślesicki  próbuje pokazać, że historia jest jedna i że choć jednostki żyją swoim życiem, to te ich życia gdzieś się mogą spotkać. I, naturalnie, spotykają się. W bardzo banalny, wręcz tandetny sposób losy bohaterów Ślesickiego się zazębiają. Cóż więc mamy?

Mamy więc pary (prawie jak w Tańcu z gwiazdami). Para numer 1 to Pan Reżyser (Krzystof Stroiński) i Pani Lektorka (Agnieszka Grochowska). On jest alkoholikiem, próbującym wykrzesać z siebie resztki sił, by coś ze sobą zrobić w ramach zawodowych planów. Znajduje je dzięki niej i w niej też kumuluje, bo lekcje angielskiego szybko zmieniają się w inne lekcje, też zresztą językowe. Para numer 2 to Malarz (Bogusław Linda) i jego Modelka (Lilia Sadowa), notabene córka Pana Reżysera. On jest wielkim artystą, którego wielkość bardziej mierzy się miarą blokowisk, w których mieszka niż talentem, o którym nic nie wiemy, ona szuka księcia z bajki, który pociągnie ją za włosy, podrapie i będzie traktował jak małą dziewczynkę, której nie docenił w niej wyrodny tatuś. Para numer 3 to Ojciec (Paweł Królikowski) i Syn (Marcin Walewski). I koń. Jest jeszcze samotny Gość z Psem (Modest Ruciński), któremu na skutek przykrych wydarzeń stało się coś z głową i więcej w nim zaburzeń maniakalnych niż depresyjnych. Oj, ciężko te pary połączyć w jednym tańcu. Dużo gimnastyki więc zaserwował sobie Ślesicki. I musiał mieć niezłe zakwasy po niej.

I czas jest. Najpierw ostatnie dni marca, pierwszy dzień kwietnia, no i wreszcie ten drugi. Zbliża się wieczór, wybija godzina śmierci Jana Pawła II i dzieje się więcej złych rzeczy, bo przecież jak tu pokazać śmierć i wesele, gdy. No właśnie. Czekamy więc tydzień, by zobaczyć, czy w rytm gaszonych przez Polaków świateł (hołd złożony papieżowi), stanie się cud. Rzec by można - spoiler, ale, rany, czy to naprawdę kogoś zdziwi, że zaiste cud się wydarza? Tak się ten cud wydarza, że wszelka nadzieja na to, że coś dobrego w tym filmie nastanie, gaśnie. Jak te światła.

Wszystko więc po staremu. Mamy alkohol, mamy romanse, mamy biedę i jej najmłodszą ofiarę, mamy blokowiska, mamy swojego papieża. Polskość mamy. Ślesicką polskość, którą nie jest żadnym nowym punktem widzenia. Nic nowego. Może tylko Linda, może tylko ten stary już, wyczerpany swoim własnym aktorskim blaskiem Linda, który w roli warzywka jest naprawdę przejmujący, przynosi nowe. Nie poruszając się, operując jedynie głosem, daje świeżość. Ale to za mało.

Czy polecam? Niestety, po polsku znów, nie.


9 komentarzy:

  1. O filmie dużo się mówiło, jeszcze więcej chyba obiecywało. Nie wiem, nie oglądałam:)Ale po Twojej recenzji chyba jednak dam sobie spokój;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaczytana, witam w progach:) I - tak, zdecydowanie można znaleźć lepszą propozycję na jesienny wieczór...

    OdpowiedzUsuń
  3. fatalnie, jeszcze kilka takich wyborów a całkowicie zrazisz się do polskiego kina! a nie ma bardziej wartościowego kina niz kino narodowe...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ania, ale walczę, przynajmniej walczę:) I zamierzam zwyciężyć, znaczy polubić polskie:)

    OdpowiedzUsuń
  5. obejrzyj sobie Historię kina w Popielawach, właśnie skończyłam oglądać, piękne poetyckie, trochę surrealistyczne kino o miłości do kina właśnie ;))

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciekawa jestem, co powiesz o Habemus papam - mamy papieża (to tak nawiązując do "braku" papieża w Trzech minutach...). Wprawdzie polska premiera jest świeża, ale światowa przyniosła już sporo pochlebnych recenzji:) No i nie po polsku (pomijając Jerzego Stuhra, ale to się chyba nie liczy:D)

    OdpowiedzUsuń
  7. Trochę się zawstydziłam, bo z niczym nie mogłam skojarzyć tych czterech cyferek. Czytając dalej doznałam oświecenia. Że też jeszcze się komuś chce wracać do tych chwil, tak już do bólu wyeksploatowanych. Trochę to chyba na siłę zabieg, żeby wykrzesać z Polaków chęć zobaczenia tego filmu?
    Cieszą mnie natomiast słowa o Lindzie, że się nie zawiodłaś, więcej, że jest on jedyną jasną stroną tego filmu.
    A co do polskich filmów, nie jestem pewna, czy załapiesz się na poetykę Kolskiego, mnie on odpowiada, również polecam. Może "Jańcio Wodnik" jeśli jeszcze nie widziałaś. A może popatrz na starsze polskie filmy? Niektóre są wspaniałe. A z ostatnich dokonań polecam ci "Zero" Borowskiego, albo "Rewers", a "Wojnę polsko-ruską" widziałaś?
    Habemus Papam - też bym chętnie zobaczyła. Nie tylko ze względu na Stuhra, ale i na postać zagubionego papieża.:)

    OdpowiedzUsuń
  8. O Habemus czytam, ale jakoś nie jestem przekonana. Boję się, że to kolejny film o wielkości Wielkiego. A tego już za dużo, po prostu za dużo. Ale pewnie się skuszę, dla przekonania się.

    Jeśli chodzi, Babko, o Twoje propozycje, to nie widziałam żadnego filmu. Do "Rewersu" się zabieram, ale jakoś do tej pory bezowocnie. Kolskiego widziałam jedynie "Jasminum" i "Pornografie" na postawie Gombrowicza. Specyficzne, stylowe, fajne. Natomiast żeby nie było, że jestem tak totalnie antypolska, muszę powiedzieć, że jestem absolutnie oczarowana "Różyczką". Natomiast walczę dalej, efekty wkrótce. Dzięki:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Podobno Nanni Moretti, mający poglądy lewicowe, ukazuje papieża z ludzką twarzą, zagubionego, wcale nie ucieszonego papieskim tronem, uciekającego od zaszczytów, ale i odpowiedzialności jakie czekają. Nie powiem, żebym się wyrywała do kina, ale kto wie, może mnie coś najdzie i pójdę, a jeśli to nie z pewnością zobaczę przy jakiejś okazji. Film rekomenduje się jako ciepła komedię, niektórzy "oszołomieni"(filmweb) są oburzeni, a mnie to jak najbardziej jeszcze bardziej zachęca, bo ja w każdym wielkiem, najpierw widzę człowieka, z jego potencjalnymi wadami i słabostkami (zaletami też), a później dopiero jego stan. Wydaje mi się, że to może być niezły film, a na pewno inny od tych wszystkich laurek, jakie do tej pory powstały na cześć i chwałę papieża.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.