Strony

środa, 15 lutego 2012

Czas wojny (War Horse, 2011)

reżyseria: Steven Spielberg
scenariusz: Richard Curtis, Lee Hall
produkcja: USA
gatunek: dramat wojenny

Moje ostatnie filmowe wybory dały mi jasno do zrozumienia, że nie powinnam się nastawiać, w żaden sposób. Bo albo spodziewam się nie wiadomo czego i okazuje się, że jest naprawdę kiepsko, albo myślę o najgorszym, a zastaję coś całkiem interesującego. Jak Czas wojny na przykład. Zbierałam się na ten film i się zebrać nie mogłam, a każda kolejna miażdżąca go recenzja jeszcze bardziej mnie zniechęcała. No bo, proszę Was, koń? A jednak wcale nie było tak źle.

Joey'ego nie ma w obsadzie, bo jest koniem (dyskryminacja, a co!) - nie przeszkadza to jednak Spielbergowi uczynić go głównym bohaterem dramatu. Jest więc Joey koniem pięknym, cudownym - jak nazywają go ci, którym przyszło się nim zajmować - który ma szczęście spotkać na swojej drodze ludzi o dobrym sercu, którzy potrafią się nim zająć i uczynić go jeszcze silniejszym i mądrzejszym niż jest z natury. Najpierw jest więc młodziutki Albert (Jeremy Irvine), potem mężny żołnierz (oficer, porucznik?), jeszcze później dwóch młodzieńców, śliczna panienka i jeszcze jeden wojskowy, który trzyma pieczę nad zwierzętami w złej armii. Złej, czyli niemieckiej, bo Joey spotyka się też twarzą w twarz z wojną - I i światową. Tę, na którą tak bardzo chce wyruszyć jego pierwszy właściciel, marząc bardziej o odnalezieniu ukochanego konia niż zwycięstwie. Uda się? Przeżyją? Wrócą? O tym, między innymi, u Spielberga.

U mnie króciutko, bo też nie ma specjalnie nad czym się rozwodzić. To Spielberg, prawda? Może przyzwyczaił nas do do żonglowania fantastyką i efektownych scenariuszy, ale przecież podzielił się z nami też niezwykle poruszającymi historiami (choćby w Szeregowcu Ryanie czy Terminalu). W Czasie wojny, a raczej Koniu wojennym, bo tak z oryginału powinien być przełożony tytuł filmu (pozdrawiamy dystrybutorów, którzy pozwalają autorom polskich tytułów puścić wodze fantazji), wrócił Spielberg do chwytania za serce. Jest więc piękny, rozumny koń, który sporo w życiu przeszedł i na którego przenoszą twórcy cechę, nadawaną zwykle najbliższym czworonogom (wierność); jest wiele ludzi dobrego serca, których poziom wrażliwości jest zaskakująco wysoki (zbyt zaskakująco i zbyt wysoki); jest kilka zupełnie odrębnych wycinków biografii młodych osób, w których beztroskę z brudnymi buciorami weszła wojna; jest wreszcie ona sama - wojna - niby w tle, niby nie najważniejsza, ale mająca wpływ na wszystko i wszystkich. I to wszystko ani się jakoś specjalnie nie dłuży, ani nie denerwuje - to po prostu ładna historia, którą się dobrze ogląda. Jest, naturalnie, kilka mankamentów: historia i wojna pokazane są bardzo wąsko, w czarno-białych barwach - są dobrzy, szlachetni i wrażliwi Anglicy, a z drugiej strony źli, okrutni, nieludzcy Niemcy; sceny ekspresji Joey'a wypadają niekiedy tak nienaturalnie, że aż prosi się pozdrowić z tego miejsca panów od efektów, bo trochę się przy tym napracowali; postaci mogłyby być nieco głębiej narysowane, choć akurat tu jestem w stanie zrozumieć politykę twórców - głównym bohaterem jest tu koń, gdybyśmy chcieli zagłębić się w psychologię postaci czas trwania filmu pozostawiałby wiele do życzenia. No jest tego trochę, ale nie rzuca się to w oczy tak, żeby film stał się nie do zniesienia.

Nie wiem, czym Czas wojny miał w dorobku Spielberga (i dla niego samego) być. Może to chwila jakiejś zadumy nad lekturą (film jest adaptacją powieści), w której zobaczono potencjał; może to chęć ulokowania pieniędzy w projekt nieco spokojniejszy niż dotychczas, bardziej familijny; może jeszcze co innego, nie wiem. Wiem, że materiał, nad którym pracuje wielu cenionych twórców, jak Curtis (scenarzysta kultowych romansideł - Notting Hill i Love Actually, które może nie wznoszą go na wyżyny twórczości, ale z pewnością są dowodem na niezwykłą zdolność do kondensacji treści i ocieplania historią serc), Kamiński (autor zdjęć) i Williams (muzyka), jest wart uwagi. Mimo tego, że ten film zdecydowanie pozostanie jednym z ich słabszych projektów - zdjęcia Kamińskiego są piękne, ale niekiedy rażą sztucznością (choćby finałowa scena), a Williams został jakby trochę stłumiony i przez większą część kompozycji bazuje na jednym motywie. Ale mnie i tak się podobało. Zresztą, ja jestem tylko małą wrażliwą dziewczynką, która kiedyś wzruszała się przy co drugim odcinku Na dobre i na złe. O czy my więc tu rozmawiamy...

Czy polecam? Na bardzo spokojny, długi i nieco może nostalgiczny wieczór - tak. Spragnionym wrażeń i efektów, którzy nie szukają w kinie porywów serca - nie.


10 komentarzy:

  1. No proszę, chyba pierwsza pozytywna recenzja tego filmu. W takim razie też zobaczę, bo jak Ty Klapserko zabieram się do tego filmu chyba z dwa miesiące a w sumie to Spielberg.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z filmami Spielberga mam problem - z jednej strony dobrze się je ogląda, bo oprawa wizualna, muzyka, aktorstwo stoją na wysokim poziomie, ale z drugiej strony coś w nich przeszkadza, jakby scenariusz był niedopracowany, jakby reżyser przesadził z nadmiarem patosu i sentymentalizmu. Spielberg nie należy do moich ulubionych reżyserów, ale i tak trudno mi przejść obok jego filmów obojętnie, oglądałem znaczną większość jego filmów i pewnie wkrótce obejrzę także "Konia wojennego".

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy polecam? Powinno być: Nie, chyba was pogięło ;D

    Zgadzam się już któryś raz z użytkownikiem Mariuszem z tym, że ja mam jeszcze większy sceptycyzm do filmów Spielberga. "Czas wojny" jest filmem, który nie wzbudził we mnie żadnych emocji poza 2 godzinną nudą (przez pierwsze 30 minut jakoś się trzymałem, ale kolejne 2 godziny to była prawdziwa męka). A przecież powinienem płakać, bo koń zaorał pole, bo pobiegł i skoczył wysoko, bo wreszcie zaplątał się w drut... Brakowało jeszcze, żeby za sprawą tego konia Niemcy zawarli pokój z Anglikami (a było blisko). O tej przewidywalności już nawet nie wspomnę, bo wystarczająco dała mi się we znaki w samej końcówce.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, Rodion, bez przesady:) Każdy ma inną wrażliwość, poza tym to jest film bardziej dla dziewczynek. Po za tym kto powiedział, że powinno się płakać, gdy jest smutno?:P Trochę przerysowali parę rzeczy, trochę za dużo sentymentalizmu, ale, koniec końców, nie było najgorzej. Co nie zmienia faktu, że polecając film znajomym, opowiadając o nim facetom jestem trochę bardziej powściągliwa:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzecz w tym, że mi nie było smutno ;p Historia konia nie zaciekawiła mnie w żadnym stopniu. I oczywiście, że przesadzam, robię to dosyć często, ale zawsze w słusznej sprawie, tutaj, żeby podkreślić beznadzieję tego filmu.

      Usuń
    2. Masz prawo tak uważać, nie będę Cię przekonywać przecież, że lubisz konie i pokochałeś Joey'a:P

      Usuń
  5. Mnie niestety ten film nie chwycił za serce (jednak oprócz chwytającego za serce "Szeregowca Ryan'a, nie wolno zapominać o "Liście Schindlera" ;)). Bardzo przewidywalny i ogólnie taki nie za ciekawy. Jednak ogromnym plusem był koń, który był najlepszą postacią w filmie ;)) <3

    OdpowiedzUsuń
  6. A czy o "Liście Schindlera" trzeba w ogóle wspominać?;) A koń tak, boski:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Podziwiam, że chce ci się jeszcze oglądać Spielberga. Ja z nim dałam sobie spokój po "Wojnie światów".

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo wzruszający. Ryczałam na nim jak bóbr. Sto milionów razy

    Pozdrawiam i zapraszam do siebie (filmdine.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.