Strony

czwartek, 23 lutego 2012

Żelazna dama

Nie ukrywam, że miałam ogromne opory, żeby w ogóle Żelazną damę oglądać. Nasłuchałam się na temat filmu tylu niemiłych rzeczy, że było mi naprawdę przykro podczas lektury pofilmowych wrażeń. Nastawiałam się na rewelacyjnie opowiedzianą biografię, która przecież sama z siebie jest niezwykle ciekawa. I jeszcze moja ukochana Streep. A tu w UK burza (głos w sprawie filmu zabrał ponoć nawet premier), krytycy zniesmaczeni, recenzje miażdżące. Nie wróżyło to dobrze.
 

Nie ma sensu pisać, o czym jest ten film, bo należałoby tu w telegraficznym skrócie przedstawić biografię Margaret Thatcher. Film przedstawia wybrane, w odczuciu twórców najważniejsze etapy i wydarzenia zawodowej ścieżki i, szczątkowo, prywatnej sfery życia byłej premier. Jest więc moment decyzji o zaangażowaniu się w politykę i motywy, kierujące młodą Margaret, są pierwsze wybory i próby zaistnienia w parlamencie pełnym mężczyzn, później wspinanie się na szczyt, objęcie fotela premiera i cała garść problemów polityczno-gospodarczych, które spadają na nią jako szefa rządu w tym trudnym dla Europy czasie.
 
Całość oparta jest na retrospekcjach schorowanej i mocno już podstarzałej Thatcher. Dobry, choć oklepany pomysł, ale już jego realizacja - tragiczna. Wszystko byłoby dobrze, gdyby starość rzeczywiście potraktowana była jako pretekst do snucia refleksji na temat minionej sławy, wspomnień, odczuwania satysfakcji bądź żalu, wstydu za to, co nie wyszło. Niestety, Thatcher-staruszka wydała się Phyllidzie Lloyd dużo bardziej interesującą osobą niż Thatcher-wybitny polityk. Dlatego sceny, ukazujące starą kobietę, której coś się przypomina, która z czymś się zmaga, która toczy dyskusje ze zmarłym mężem, dominują i przysłaniają sens całej historii. Jest ich zdecydowanie za dużo i nie o to w tym wszystkim powinno chodzić.  Można było przecież wyjść od takiej retrospekcji, wrócić do staruszki na chwilę gdzieś w środku filmu i skończyć go sceną dymisji Thatcher, gdy ta otwiera drzwi i oświetlają ją flesze fotoreporterów. Byłoby ładnie, logicznie, spójnie, mądrze. A tak? Aż się prosi powiedzieć: "Phyllido Lloyd, nie idźcie tą drogą...".
 
Ja wcale nie byłabym zawiedziona oskubaniem politycznej historii z polityki właśnie na rzecz świetnego portretu psychologicznego osoby uwikłanej w te wszystkie procesy polityczno-społeczne, gdyby tylko było to zrobione z sensem, a nie pobieżnie, wybiórczo i obraźliwie. Studium demencji starczej, jak się często w recenzjach nazywa Żelazną damę, jest zdecydowanie dobrym pomysłem na film, ale nie na przykładzie Bogu ducha winnej Thatcher, która zasłużyła na coś więcej niż pokazanie jej w szlafroku, setkach zmarszczek i podczas halucynacji. To szalenie krzywdzący brak wnikliwości i rozwagi podczas tworzenia scenariusza.
 
Meryl Streep wypadła, jak to ona, fantastycznie. Zrobiła, co było w jej mocy, by uczynić ten film znośnym. Zarówno efekty pracy nad wymową (ten akcent!), jak i mową ciała, która - pono - u Thatcher była bardzo charakterystyczna, są bardzo widoczne i dobre. Charakteryzacja wspaniała, szczególnie w zakresie odmładzania mocno już przecież dojrzałej Streep, choć to postarzanie wypadło - porównując ją z dzisiejszą Thatcher - dużo bardziej przekonująco. Nie udało jednak ani Streep, ani wdzięcznemu Jimowi Broadbentowi (w roli męża Margaret), którego bardzo lubię i z nostalgią wspominam po ciepłym i bardzo kojącym w całym swym obyczajowym dramatyzmie Kolejnym roku , uratować tego filmu. Smutne jak nie wiem.
 
Czy polecam? Z przykrością znów - nie.
 

Źródło zdj.: news.moviefone.com

 

5 komentarzy:

  1. oj zgadzam się, mnie też mocno ten film zawiódł, o czym zresztą pisała jakiś czas temu u siebie, więc nie będę się dublować ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Produkcja tragiczna, która powinna z marszu, niczym filmy z Seagalem, trafic od razu na DVD i to na półkę "kino klasy Z".

    quentinho

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeden ze słabszych filmów z Meryl Streep, ostatnio bardzo często nominowanej do Oscara skądinąd za bardzo dobre role, ale nie powinno to wchodzić w krew bo za to rolę dziwi mnie nominacja, była przeciętna. A przecież w tym roku konkurencja była bardzo duża, jak np Tilda Swinton. Jeśli Meryl tym razem wygra to udowodni to że Akademia nie kieruje się najlepszą rolą w danym roku - co przecież powinno być istotą Oskarów.

    Co do filmu, to polecam i tak i nie, raczej dla wytrwałych koneserów kina. Recenzja jak najbardziej trafiona. W mym odczuciu że tak powiem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mimo całego szacunku do Streep nie mam w planie tego filmu, nawet na dvd się nie palę. To co czytałam do tej pory na temat Zelaznej Damy zupełnie mi wystarcza.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ludzie liczą na filmy 'życiorysy' bo dla wielu to jest taka leniwa forma edukacji, sposób na "liźnięcie" historii bez większego wysiłku. Bo każdy coś tam wie, coś tam słyszał, coś przeczytał, ale chętnie dowiedziałby się więcej. Tyle że po seansie "Żelaznej damy" nadal coś tam tylko wie.
    Forma może nie byłaby zła, bo o "życiu po" trzeba mówić. Tylko nie w tym konkretnym przypadku, postać Thatcher jest zbyt wdzięczna, zbyt charakterystyczna, by tak ordynarnie pominąć to, co najważniejsze, a skupić się na niedołężności.
    Wielka szkoda, bo z tak wybitną aktorką jak Streep mogło być wybitnie.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.