reżyseria: Declan Donnellan, Nick Ormerod
scenariusz: Rachel Bennette
produkcja: Francja, Wielka Brytania, Włochy
gatunek: dramat
dystrybucja polska: Monolith Films
W ogóle mnie ten film nie interesował - ani historia, którą opowiada, ani zwiastun, ani plakat, ani obsada, no nic na zachętę. I jeszcze ten irytujący Pattinson, którego ostatnio pełno. Ale z braku laku (znaczy interesujących premier) stwierdziłam, że cóż, zobaczymy, czy i ja - jak głosi plakat - stanę się przy uwodzicielu niegrzeczna. Jeśli rozumieć ten przymiot jako skrytykowanie produkcji, tak mocno się lansującej na niedawnym festiwalu w Berlinie, to chyba się udało.
Bel ami - tak nazywają nowego księcia paryskiej burżuazji jej piękne reprezentantki. Georges Duroy (Robert Pattinson) pochodzi z biednej, chłopskiej rodziny, a na swoim koncie nie ma żadnych większych osiągnięć (nie licząc służby w armii, w której też niczym szczególnym się nie wsławił). Gdy podczas jednej z wizyt w miejskiej oberży spotyka dawnego kompana, Charlesa Forestiera (Philip Glenister), sprawnie wywąchuje w odnowieniu znajomości dobry interes. Forestier w przypływie dobroduszności (i alkoholu) lituje się nad Duroyem i pomaga mu wejść w szereg paryskiego towarzystwa, załatwiając pracę i znajomości ze spragnionymi atrakcji damami z wyższych sfer. Jego, początkowo nieuświadamianym, asem w rękawie jest dryg do uwodzenia. Uroda - rzecz względna, ale znudzonym życiem u boku drewnianych mężów-polityków kobietom nie trzeba wiele. Duroy jest pustym i perfidnym karierowiczem, nastawionym na pieniądz i seks, ale poza słodką Clotilde (Christina Ricci) pozostałe przyjaciółki - Madeleine (Uma Thurman) i Virginie (Kristin Scott Thomas) - zdają się tego zupełnie nie dostrzegać. Jak długo Duroyowi uda się mydlić oczy francuskim burżua?
Pozostawię to pytanie bez odpowiedzi z dwóch przyczyn - po pierwsze, fabuła filmu może być wielu osobom znana i jest publicznie dostępna w sieci, jako że Uwodziciel to ekranizacja poczytnej powieści Guya de Moupassanta Bel-Ami; po drugie zaś, sensu to nie ma, bo wszystko to jest potwornie nudne. Cała powieść - i film w związku z tym też - nuży niepojęcie, historia nie ma w sobie nic, co by zaintrygowało lub choćby pobudziło uwagę. Są romanse (a jak), jest trochę polityki, trochę obyczaju (spotkania paryskiej socjety przede wszystkim) i nic ponadto. Przesłanie w epoce Moupassanta mogło być pewną demaskacją i wyrazem nowych czasów, dziś jest jednak mało odkrywcze i w żadnym razie nie oburza. Fabuła nie mogła więc, siłą rzeczy, zaskoczyć. Mnie i założę się, że większości niekoniecznie wytrawnych widzów banalny romans z polityką i pieniędzmi w tle po prostu nie wystarcza. Żeby było jasne - to nie jest zarzut do scenarzystów, bo pretensje można mieć do Moupassanta, to pytanie skierowane do producenta czy kogo-tam-kolwiek, kto odpowiada za pomysł adaptacji. Nie tak to wszystko, nie tak - nie dziś przynajmniej i nie do tego widza.
Nie ratuje też filmu obsada, złożona z bardzo znanych nazwisk, których pozyskanie jest dość tajemnicze, zważając na fakt, że Uwodziciel to dzieło debiutantów. Robert-im więcej zrobię min, tym będę fajniejszy-Pattinson nie tylko nie zaskakuje, ale i porządnie odpycha. Nie, nie jestem kolejnym wrogiem Zmierzchu i Edłorda (choć film zupełnie mnie nie kręci i dziwi mnie fascynacja nim) i nie zaniżam swojej oceny - jak zarzucają to przeciwnikom Pattinsona jego fani - ze względu na jego wampirzą rolę. Problem leży dalej - widziałam przypadkowo wszystkie z ważniejszych filmów w dorobku tego młodzieńca (od roli Cedrika w Harrym Potterze, aż po Jacoba z Wody dla słoni) i - to już nie wrażenie, ale pewność - jego gra w zasadniczej mierze we wszystkich tych produkcjach opiera się na tym samym modelu: zaprezentowania wszystkich swoich aktorskich możliwości jednocześnie. Pattinson dwoi się i troi, żeby pokazać, jak mu zależy być dobrym aktorem, a jakość tegoż mierzy siłą środków wyrazów. Tych jest cały arsenał i on zdaje się nie być wybiórczym - sięga po wszystko naraz i naraz chce widzów tym nakarmić. Kłopot w tym, że choćbyśmy uwielbiali mięciutką pierś z kurczaka, truskawki, twarożek z dżemem, chipsy paprykowe, parówki z sarepską i czekoladki z lindta, to spożywanie ich jedno po drugim doprowadzi nas szybko w wiadome miejsce. Pattinson - pewnie nieświadomie - wyznacza nam tę drogę. Jego mimika w Uwodzicielu jest tak irytująca nie tylko dlatego, że demonstruje tyle dziwacznych odruchów, że nie zliczy, ale też z tego powodu, że zdajemy sobie sprawę, jak można tę postać zagrać i że istnieje wielu aktorów, którzy te same emocje przekazaliby okazując po prostu kamienną twarz. Skutecznie i pozostawiając po sobie o wiele lepsze wrażenie. Szkoda chłopaka, bo po dobrym filmie Twój na zawsze, w którym ta maniera była, naturalnie, widoczna, ale w którym dość dobrze wpasował się w rolę, myślałam, że coś z niego będzie, że te desperackie próby odklejenia się od plakietki "Edłord" przyniosą fajny skutek. Nie wiem. Jest jeszcze Cosmopolis, w którym Pattinson pojawi się za 3 tygodnie, do którego mam ambiwalentny stosunek przez wzgląd na jego reżyserię (mój związek z Davidem Cronenbergiem należy do tych trudnych i ciężkostrawnych). Niech to będzie jeszcze jedna szansa i niech Roberto jej lepiej nie marnuje (tak jakby ktoś dbał o moją sympatię doń, mhh).
Słówko jeszcze o paniach, bo zajmują w tej całej historii dość istotną pozycję. Zdziwicie się (lub nie), ale najlepiej wypadła w Uwodzicielu Christina Ricci. Nigdy za nią nie przepadałam, pamiętam ją najbardziej jako dziwną dziewczynkę z wielgaśnymi oczami z Rodziny Addamsów, później było kilka filmów, z których pamiętam jedynie Jeźdźca bez głowy i Życie i cała reszta, i właściwie na tym koniec. Tu z cech, które były przez wielu twórców traktowane jako jej wada, defekt, uczyniono atut - Ricci prezentuje się słodko, niewinnie, uroczo i z klasą - dokładnie tak, jak przedstawiona jest w powieści Clotilde. Świetna robota, ogląda się to niezwykle przyjemnie. Kristin Scott Thomas trudno mi ocenić, nie odnosząc się do postaci, którą gra - a jest to osoba denerwująca i śmieszna jednocześnie, co Thomas, zdaje się, udało się wyakcentować. Uma Thurman - tak, Mia Wallace i Panna Młoda w jednej osobie - jest, z jednej strony, pociągająca - jest w niej coś, co cieszy, co się podoba, czego chce się w większej ilości - i jest, z drugiej strony, trochę irytująca - zrzucając to na karb postaci, w którą się wciela (a jest to kobieta postępowa, może nie emancypantka, ale dyskretnie opowiadająca się za równością w życiu publicznym, partnerstwem w związku, pragnąca mieć i mająca swoją przestrzeń w życiu, która jednak jedną nogą wciąż siedzi w zduszonej konwenansami obyczajowości bourgeois), da się, na szczęście, Umę przełknąć bez większego uczucia niesmaku. Ale to by było, niestety, na tyle.
Czy polecam? Nie.
W ogóle mnie ten film nie interesował - ani historia, którą opowiada, ani zwiastun, ani plakat, ani obsada, no nic na zachętę. I jeszcze ten irytujący Pattinson, którego ostatnio pełno. Ale z braku laku (znaczy interesujących premier) stwierdziłam, że cóż, zobaczymy, czy i ja - jak głosi plakat - stanę się przy uwodzicielu niegrzeczna. Jeśli rozumieć ten przymiot jako skrytykowanie produkcji, tak mocno się lansującej na niedawnym festiwalu w Berlinie, to chyba się udało.
Bel ami - tak nazywają nowego księcia paryskiej burżuazji jej piękne reprezentantki. Georges Duroy (Robert Pattinson) pochodzi z biednej, chłopskiej rodziny, a na swoim koncie nie ma żadnych większych osiągnięć (nie licząc służby w armii, w której też niczym szczególnym się nie wsławił). Gdy podczas jednej z wizyt w miejskiej oberży spotyka dawnego kompana, Charlesa Forestiera (Philip Glenister), sprawnie wywąchuje w odnowieniu znajomości dobry interes. Forestier w przypływie dobroduszności (i alkoholu) lituje się nad Duroyem i pomaga mu wejść w szereg paryskiego towarzystwa, załatwiając pracę i znajomości ze spragnionymi atrakcji damami z wyższych sfer. Jego, początkowo nieuświadamianym, asem w rękawie jest dryg do uwodzenia. Uroda - rzecz względna, ale znudzonym życiem u boku drewnianych mężów-polityków kobietom nie trzeba wiele. Duroy jest pustym i perfidnym karierowiczem, nastawionym na pieniądz i seks, ale poza słodką Clotilde (Christina Ricci) pozostałe przyjaciółki - Madeleine (Uma Thurman) i Virginie (Kristin Scott Thomas) - zdają się tego zupełnie nie dostrzegać. Jak długo Duroyowi uda się mydlić oczy francuskim burżua?
Pozostawię to pytanie bez odpowiedzi z dwóch przyczyn - po pierwsze, fabuła filmu może być wielu osobom znana i jest publicznie dostępna w sieci, jako że Uwodziciel to ekranizacja poczytnej powieści Guya de Moupassanta Bel-Ami; po drugie zaś, sensu to nie ma, bo wszystko to jest potwornie nudne. Cała powieść - i film w związku z tym też - nuży niepojęcie, historia nie ma w sobie nic, co by zaintrygowało lub choćby pobudziło uwagę. Są romanse (a jak), jest trochę polityki, trochę obyczaju (spotkania paryskiej socjety przede wszystkim) i nic ponadto. Przesłanie w epoce Moupassanta mogło być pewną demaskacją i wyrazem nowych czasów, dziś jest jednak mało odkrywcze i w żadnym razie nie oburza. Fabuła nie mogła więc, siłą rzeczy, zaskoczyć. Mnie i założę się, że większości niekoniecznie wytrawnych widzów banalny romans z polityką i pieniędzmi w tle po prostu nie wystarcza. Żeby było jasne - to nie jest zarzut do scenarzystów, bo pretensje można mieć do Moupassanta, to pytanie skierowane do producenta czy kogo-tam-kolwiek, kto odpowiada za pomysł adaptacji. Nie tak to wszystko, nie tak - nie dziś przynajmniej i nie do tego widza.
Nie ratuje też filmu obsada, złożona z bardzo znanych nazwisk, których pozyskanie jest dość tajemnicze, zważając na fakt, że Uwodziciel to dzieło debiutantów. Robert-im więcej zrobię min, tym będę fajniejszy-Pattinson nie tylko nie zaskakuje, ale i porządnie odpycha. Nie, nie jestem kolejnym wrogiem Zmierzchu i Edłorda (choć film zupełnie mnie nie kręci i dziwi mnie fascynacja nim) i nie zaniżam swojej oceny - jak zarzucają to przeciwnikom Pattinsona jego fani - ze względu na jego wampirzą rolę. Problem leży dalej - widziałam przypadkowo wszystkie z ważniejszych filmów w dorobku tego młodzieńca (od roli Cedrika w Harrym Potterze, aż po Jacoba z Wody dla słoni) i - to już nie wrażenie, ale pewność - jego gra w zasadniczej mierze we wszystkich tych produkcjach opiera się na tym samym modelu: zaprezentowania wszystkich swoich aktorskich możliwości jednocześnie. Pattinson dwoi się i troi, żeby pokazać, jak mu zależy być dobrym aktorem, a jakość tegoż mierzy siłą środków wyrazów. Tych jest cały arsenał i on zdaje się nie być wybiórczym - sięga po wszystko naraz i naraz chce widzów tym nakarmić. Kłopot w tym, że choćbyśmy uwielbiali mięciutką pierś z kurczaka, truskawki, twarożek z dżemem, chipsy paprykowe, parówki z sarepską i czekoladki z lindta, to spożywanie ich jedno po drugim doprowadzi nas szybko w wiadome miejsce. Pattinson - pewnie nieświadomie - wyznacza nam tę drogę. Jego mimika w Uwodzicielu jest tak irytująca nie tylko dlatego, że demonstruje tyle dziwacznych odruchów, że nie zliczy, ale też z tego powodu, że zdajemy sobie sprawę, jak można tę postać zagrać i że istnieje wielu aktorów, którzy te same emocje przekazaliby okazując po prostu kamienną twarz. Skutecznie i pozostawiając po sobie o wiele lepsze wrażenie. Szkoda chłopaka, bo po dobrym filmie Twój na zawsze, w którym ta maniera była, naturalnie, widoczna, ale w którym dość dobrze wpasował się w rolę, myślałam, że coś z niego będzie, że te desperackie próby odklejenia się od plakietki "Edłord" przyniosą fajny skutek. Nie wiem. Jest jeszcze Cosmopolis, w którym Pattinson pojawi się za 3 tygodnie, do którego mam ambiwalentny stosunek przez wzgląd na jego reżyserię (mój związek z Davidem Cronenbergiem należy do tych trudnych i ciężkostrawnych). Niech to będzie jeszcze jedna szansa i niech Roberto jej lepiej nie marnuje (tak jakby ktoś dbał o moją sympatię doń, mhh).
Słówko jeszcze o paniach, bo zajmują w tej całej historii dość istotną pozycję. Zdziwicie się (lub nie), ale najlepiej wypadła w Uwodzicielu Christina Ricci. Nigdy za nią nie przepadałam, pamiętam ją najbardziej jako dziwną dziewczynkę z wielgaśnymi oczami z Rodziny Addamsów, później było kilka filmów, z których pamiętam jedynie Jeźdźca bez głowy i Życie i cała reszta, i właściwie na tym koniec. Tu z cech, które były przez wielu twórców traktowane jako jej wada, defekt, uczyniono atut - Ricci prezentuje się słodko, niewinnie, uroczo i z klasą - dokładnie tak, jak przedstawiona jest w powieści Clotilde. Świetna robota, ogląda się to niezwykle przyjemnie. Kristin Scott Thomas trudno mi ocenić, nie odnosząc się do postaci, którą gra - a jest to osoba denerwująca i śmieszna jednocześnie, co Thomas, zdaje się, udało się wyakcentować. Uma Thurman - tak, Mia Wallace i Panna Młoda w jednej osobie - jest, z jednej strony, pociągająca - jest w niej coś, co cieszy, co się podoba, czego chce się w większej ilości - i jest, z drugiej strony, trochę irytująca - zrzucając to na karb postaci, w którą się wciela (a jest to kobieta postępowa, może nie emancypantka, ale dyskretnie opowiadająca się za równością w życiu publicznym, partnerstwem w związku, pragnąca mieć i mająca swoją przestrzeń w życiu, która jednak jedną nogą wciąż siedzi w zduszonej konwenansami obyczajowości bourgeois), da się, na szczęście, Umę przełknąć bez większego uczucia niesmaku. Ale to by było, niestety, na tyle.
Czy polecam? Nie.
" Robert-im więcej zrobię min, tym będę fajniejszy-Pattinson" i tu mnie masz, moje ulubione zdanie
OdpowiedzUsuńcóż, jako fanka zmierzchu i Edłarda film obejrzę, Cosmopolitan najprawdopodobniej również, więc zobaczymy co z tego wampirzenia wyjdzie ;)0
Pisząc o fanach Zmierzchu myślałam o Tobie:D Czekam na Twoje opinie zatem:)
UsuńFilm faktycznie potwornie nudzi, a Pattinson jest wręcz nie do zniesienia. Kompletnie nie umiał uchwycić sedna postaci, nie potrafił oddać jej charakteru. Niby wszędzie go pełno, a nic kompletnie nie wnosi.
OdpowiedzUsuńI pomyśleć tylko, jak mógłby to zagrać Johnny Depp!
A dlaczego akurat Depp?
UsuńNie edłordowe wcielenia Pattinsona jakie widziałam to HP i Remember me. Jakoś nie przyuważyłam, by się mimicznie wysilał. Widać trzeba zobaczyć "Wodę dla słoni".
OdpowiedzUsuńNa "Bel Ami" się nie palę, ale na "Cosmopolis" już tak. Jakoś się z Davidem lubimy. ;)
Ja bym powiedziała, że w Remember me było to widoczne, ale akurat jego bohater taki był - zbuntowany i bardzo impulsywny - więc to nie raziło aż tak. Jako Cedrik był jeszcze młodziutki, więc tego nie ma co brać pod uwagę. Dalej jest już tylko gorzej, niestety. Na Cosmopolis też czekam, mimo wszystko:)
Usuńświetny blog, będę odwiedzać regularnie : )
OdpowiedzUsuńZestawienie słowa "Pattinson"z "uwodziciel" na samym starcie jest dla mnie ekhm dziwne:D
OdpowiedzUsuńNo niestety nie lubię Patisona. Tego filmu też raczej nie obejrzę, po tym co przeczytałam widzę, że szkoda mojego czasu.
OdpowiedzUsuńPewnie też wybiorę się na Cosmopolis choć za Patisone nie przepadam. Według mnie w remember me to poprostu dobry film i nawet on go nie zepsuł, więc może tak samo będzie z cosmopolis bo zwiastun ciekawy.
OdpowiedzUsuńCo do uwodziciela, to tak dobrej opinii Klapserki raczej sobie go odpuszczę :> !!! Zresztą w ogóle nie mój klimat.
Pozdro CELTA.