Wybierając film, w którym gra Meryl Streep, zawsze mam pewność, że nie wyjdę z kina zupełnie rozczarowana. Nawet bowiem najsłabsza rzecz dzięki jej talentowi staje się strawna i wspominana z lekkim choćby sentymentem. Dwoje do poprawki nic w tej mierze nie zmienili. Przywołali za to zazdrość - lekkie, drugoplanowe ukłucie, że mimo genialnej kreacji ktoś zapadł w pamięć bardziej niż ona. Zazdrość to jednak widziana bardzo chętnie, bo oglądać na ekranie taki duet aktorski to czysta przyjemność, która nie czyni szkody nikomu, a widzowi - w szczególności.
Kay (Meryl Streep) i Arnold (Tommy Lee Jones) są małżeństwem od 30 lat. Są zgodną, kochającą się parą, ale w ich życiem od dawna rządzi rutyna. On zdaje się nie widzieć problemu, ona - owszem, i to spory. Stawiając wszystko na jedną kartę, planuje tygodniową sesję u specjalisty, psychologa związków, mając nadzieję, że na ratunek nie jest za późno. Tylko że do tanga trzeba dwojga...
Ładny to film. Ładny, ciepły, zabawny, wzruszający i mądry. W przyjazny sposób mówi o bardzo poważnych sprawach, o problemach dużej wagi, o życiu bardzo serio i, najważniejsze, o miłości, która ma już bardzo niewiele wspólnego z miękkimi kolanami, roziskrzonymi oczami i przyspieszonym biciem serca. To miłość spowszedniała, ogarnięta rutyną, zasłonięta obowiązkami, przyzwyczajeniami i schematami, w której poprawne odgrywanie ról stało się ważniejsze niż spontaniczne okazywanie sobie tego, co schowało się tak głęboko, że prawie przestało istnieć. I choć historia ukazana jest z perspektywy kobiety (i to podwójnie, bo nie tylko bohaterki, ale też scenarzystki), to męski pierwiastek (i znów - aktorski i reżyserski) jest doskonale widoczny i zajmuje uwagę w równym stopniu, co przeżycia zrozpaczonej swym małżeństwem Kay. Może wprawdzie dziwić i trochę też denerwować, że analiza problemów małżeńskich bohaterów sprowadza się do kwestii czysto fizycznych, ale wbrew pozorom, to bliskość, a właściwie jej brak, jest punktem wyjścia do przeżyć duchowych i emocjonalnych. Dla kobiet może w szczególności, bo o ile dla panów bliskość fizyczna to przede wszystkim sfera seksualna, a później obecność drugiej osoby w życiu, to dla płci pięknej ma ona głównie wymiar ponadzmysłowy. Nic dziwnego więc, że niedotykana przez męża Kay ma wrażenie, że jej małżeństwo przestało istnieć, a ułożony w ciepłym kącie swoich nawyków Arnold zauważa to dopiero, gdy ich związek staje nad przepaścią.
Poważny ton problematyki filmu jest regularnie przełamywany zabawnymi dialogami i rewelacyjną grą aktorską. Streep w mistrzowski sposób oddaje najgłębsze potrzeby kobiet; jest wiarygodna tym bardziej, że w gruncie rzeczy mogłaby grać samą siebie - nie próbuje być starsza, bardziej doświadczona i bardziej pokrzywdzona od swojej bohaterki. To też ogromny talent - aktorki, ale i reżysera, który potrafił wydobyć dojrzałość życiową Streep i ubrać w nią swoją postać. Tommy Lee Jones gra z kolei przede wszystkim ciałem. Jego kwestie - choć widoczne i ważne - ograniczone są do minimum i... jakie to... męskie. Kobiety mówią, mężczyźni działają, ale przecież ich emocje muszą znaleźć ujście. I emocje Arnolda ujście znajdują, co TLJ - gestami, wzruszeniem ramion, zaciętymi ustami, parsknięciem czy ostrym spojrzeniem - eksponuje w sposób komediowy i przekonujący bardziej niż sto słów. Mistrzowską grę duetu hollywoodzkich weteranów w ujmujący sposób dopełnia Steve Carell w roli psychoterapeuty. Jest go dokładnie tyle, ile trzeba, w tej spokojnej, nienachalnej roli dyskretnego przewodnika i spowiednika kolejny raz udowadnia, że role ciepłych, ale poważnych bohaterów leżą na nim jak ulał.
Dwoje do poprawki to słodko-gorzkie spojrzenie na miłość i małżeństwo. Daleko mi do stwierdzenia, że małżonkowie czy pary z wieloletnim stażem odczują grasujące na ekranie emocje o wiele czulej niż widzowie nastawieni tylko li na miłosne perypetie kategorii 50+. Może tak być, ale nie musi, bo miłość, partnerstwo i umiejętność pokonania siebie, własnej dumy i własnych ograniczeń, to kwestie uniwersalne, takie, o które zawsze warto walczyć i które błogo jest zwyciężać. I o tym właśnie jest ten film.
Czy polecam? Jak najbardziej.
Poważny ton problematyki filmu jest regularnie przełamywany zabawnymi dialogami i rewelacyjną grą aktorską. Streep w mistrzowski sposób oddaje najgłębsze potrzeby kobiet; jest wiarygodna tym bardziej, że w gruncie rzeczy mogłaby grać samą siebie - nie próbuje być starsza, bardziej doświadczona i bardziej pokrzywdzona od swojej bohaterki. To też ogromny talent - aktorki, ale i reżysera, który potrafił wydobyć dojrzałość życiową Streep i ubrać w nią swoją postać. Tommy Lee Jones gra z kolei przede wszystkim ciałem. Jego kwestie - choć widoczne i ważne - ograniczone są do minimum i... jakie to... męskie. Kobiety mówią, mężczyźni działają, ale przecież ich emocje muszą znaleźć ujście. I emocje Arnolda ujście znajdują, co TLJ - gestami, wzruszeniem ramion, zaciętymi ustami, parsknięciem czy ostrym spojrzeniem - eksponuje w sposób komediowy i przekonujący bardziej niż sto słów. Mistrzowską grę duetu hollywoodzkich weteranów w ujmujący sposób dopełnia Steve Carell w roli psychoterapeuty. Jest go dokładnie tyle, ile trzeba, w tej spokojnej, nienachalnej roli dyskretnego przewodnika i spowiednika kolejny raz udowadnia, że role ciepłych, ale poważnych bohaterów leżą na nim jak ulał.
Dwoje do poprawki to słodko-gorzkie spojrzenie na miłość i małżeństwo. Daleko mi do stwierdzenia, że małżonkowie czy pary z wieloletnim stażem odczują grasujące na ekranie emocje o wiele czulej niż widzowie nastawieni tylko li na miłosne perypetie kategorii 50+. Może tak być, ale nie musi, bo miłość, partnerstwo i umiejętność pokonania siebie, własnej dumy i własnych ograniczeń, to kwestie uniwersalne, takie, o które zawsze warto walczyć i które błogo jest zwyciężać. I o tym właśnie jest ten film.
Czy polecam? Jak najbardziej.
Przychylam się do Twojej recenzji, jak najbardziej ;-) Uważam, że dużym plusem jest zwrócenie przez Ciebie uwagi na podział kobieta(scenarzystka) i mężczyzna (reżyser), gdzie obie perspektywy ścierają się w filmie, aczkolwiek dominujące okazuje się kobiece postrzeganie. Również opis tego, jak traktowane jest ,,uczucie" przez kobietę, a jak mężczyznę - to właściwa uwaga, aby wyjaśnić czemu główny nacisk w filmie został położony na fizyczność;-). Początkowo film może wydawać się absurdalny, Arnold zniechęcać swoim zachowaniem w stosunku do ukochanej, ale myślę, że ten film daje do zrozumienia, że zawsze wina leży po obu stronach i aby ją naprawić potrzeba chęci dwojga;-). Natomiast jeśli miałabym polecać ten film... owszem, ale wydaje mi się,że tylko osoby poważnie traktujące uczucia drugiej osoby, byłyby w stanie obejrzeć film tak by coś z niego ,,wyłuskać dla siebie", a nie wyłącznie dla zapełnienia nudy ;-). Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńjestem świeżo po seansie. z Meryl Streep nie miałem wcześniej zbyt dużo do czynienia, ale z czystym sumieniem mogę odkreślić kolejny film w którym mnie oczerowała.
OdpowiedzUsuńmoże dokonałem złego wyboru, szukałem czegoś lekkiego, a to do końca takie nie było. mimo wszystko, cieszę się, że skusiłem się na ten film, który jest przeciwieństwem wszystkich tych romantycznych komedii i stereotypowych zachowań.
Bardzo przyjemna recenzja, mam wrażenie, że nie mniej rzetelna. Mam bardzo dużą ochotę na ten film a dzięki Tobie spodziewanie ewentualnego zawodu jest jeszcze mniejsze niż wcześniej.
OdpowiedzUsuńDwayne
I ja polecam, a jakże!
OdpowiedzUsuńDobry tekst, przyjemnie się czyta :).
Masz rację, choć ja bym zaryzykowała i polecała wielu osobom - z nadzieją, że "mimochodem", tak pomiędzy zapełnianiem nudy a zabawą, znaleźli tam perełkę dla siebie:)
OdpowiedzUsuń:) Czekam zatem na opinię!
OdpowiedzUsuńDzięki:)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wyszedłeś z seansu zadowolony. Poleciłabym Ci chętnie inne filmy z Meryl Streep, ale tytuły nie mają znaczenia - ona zawsze czaruje:) Ewentualnie napisz, jakiego typu filmy lubisz, to może wtedy coś się uda spersonalizować:)
OdpowiedzUsuńA ja się zawiodłem. Mam wrażenie, że gdyby nie Streep (ta kobieta jest bezbłędna) i Jones (zaskakująco inny niż zwykle), to ten film przeszedłby całkowicie niezauważony, a i opinie o nim nie byłyby takie dobre. To aktorzy tworzą tę produkcję, bo sama historyjka jednak trochę nie daje rady. Zawiodło mnie spłycenie problemów małżonków tylko do ćwiczeń łóżkowych, zawiodło również rozwiązanie, które właściwie dzieje się tylko dlatego, bo minęło już półtorej godziny i czas na finał. Za mało pogłębienia, za wiele uroczej beztroski.
OdpowiedzUsuńA, i byłbym zapomniał, uwielbiam takie spokojne role Carella. Cieszy mnie ogromnie, że udało mu się wyjść z szufladki głupich komedii i grywa też w mądrzejszym repertuarze. Oby jak najdłużej.
Pozdrawiam
Ja się zawiodłam i to bardzo liczyłam na dobrą historie trochę z humorem ale pomimo tak świętych aktorów ten film wyszedł bardzo blado. Ciągnął się jak flaki z olejem że się tak wyrażę.
OdpowiedzUsuń