reżyseria: Katarzyna Rosłaniec
scenariusz: Katarzyna Rosłaniec
produkcja: Polska
gatunek: dramat
dystrybucja polska: Kino Świat
Nikt nie chciał ze mną na Bejbi blues iść. Nikt. Dobra, nie pytałam wszystkich, ale wiadomo, o co chodzi. Nic nie mam do chodzenia do kina w pojedynkę, ale coś musiało być na rzeczy, że nikt nie miał ochoty na nowy film Rosłaniec pójść, że nikogo nie zachęciły ani zwiastun, ani mocna kampania reklamowa. Każdemu coś by zaświtało, prawda? Ale nie mi, ja pójdę, tak, dowiem się, sprawdzę, ocenię, ogłoszę. Ta. No i wylądowałam w Arsie sama na - uwaga - polskim filmie, czym zgrzeszyłam ostatnio w lutym roku ubiegłego arcydziełem w postaci Big love... Tak to już jakoś się w moim życiu toczy, że polską kinematografię oglądam raczej na dvd niż w kinach, choć zdaję sobie sprawę, że kilka wartościowych tytułów mi tym sposobem umyka (nad czym boleję, ale jeszcze nie tak mocno, by coś z tym zrobić). I gdy już zdecyduję się zrobić wyjątek, to trafiam albo na szit, albo na zwyczajną średniawkę, bazującą na nośnym, kontrowersyjnym temacie, zrealizowanym bez polotu i niewnoszącym niemalże zupełnie nic ani do polskiego kina, ani do świadomości widzów. Jak Bejbi blues właśnie.
Natalia (Magdalena Berus) jest nastoletnią mamą. Zaszła w ciążę, bo - jak twierdzi - chciała mieć kogoś do kochania, tylko że teraz dopiero, choć nigdy nie wypowiada tego na głos, widzi, że to wcale nie jest takie proste zajmować się dzieckiem. Tym bardziej, gdy ciało garnie się do rozkoszy, a znajomi wyrywają na melanż. Pozostawiona sama sobie przez matkę i chłopaka, ojca dziecka, Natalia szamocze się między obowiązkami a chęcią skorzystania z uroków młodości.
Pierwsze wrażenie film robi fatalne. Najpierw czołówka, w której występuje, naturalnie, już nie Katarzyna Rosłaniec, ale zgodnie z nową modą - Kasia Rosłaniec (Wojtek Smarzowski, Małgośka Szumowska, na pewno kojarzycie schemat), bezsensownie spolszczony tytuł (bejbi? wtf?) i nazwiska aktorów, pod którymi koniecznie znaleźć musiały się adnotacje, że występują na ekranie po raz pierwszy. Co było naprawdę zbyteczne z dwóch co najmniej powodów: 1) wszyscy wiemy, że reżyserka szczególnie upodobała sobie wyciąganie młodych z tłumu im podobnych i czynienie z nich debiutantów, 2) większość bardzo szybko zorientuje się, że pojawiające się na ekranie twarze są świeże i niedoświadczone, a nawet jeśli będzie miała wątpliwości, upewni się po powrocie do domu, zaglądając na filmweba. Ja zresztą nie jestem w ogóle zwolenniczką przyklejania do napisów tego typu łatek, bo czuję wtedy, że twórcy chcą mnie poprowadzić przez film za rączkę i nie dopuścić, bym sobie cokolwiek zbytecznego pomyślała. Na przykład, że ci aktorzy grają fatalnie. Ale nie, nie - mówią twórcy - zwróć uwagę, że oni debiutują, potrzebują twojego kredytu zaufania, przymruż oczy, popatrz na nich przez palce, wybacz usterki, daj im szansę. Na was to działa? Na mnie nie za bardzo, szczerze, to najeżam się tylko, że mi się coś każe. Z drugiej strony w produkcjach zagranicznych taka moda już dawno pierzchła, bo jeśli debiutant rzeczywiście wart jest uwagi, to obroni się sam i zanim zdążysz sprawdzić na filmwebie, że to jego pierwszy film w karierze, to już media o tym będą trąbić, zwiastując nową perłę kina. Niepotrzebne więc to było i zbyt nachalne, a przecież film się jeszcze nawet nie zaczął...
Główna bohaterka nie budzi najmniejszej sympatii, nad czym konsekwentnie pracuje od pierwszej sceny. Tu rzecz wrażliwości, czy częściej wzbudza litość, czy frustrację, pewne jest, że aktorka wcielająca się w postać Natalii miała swój indywidualny pomysł na zagranie tej roli i w przeważającej mierze robi to niezwykle irytująco. Irytująco, ale... ciekawie. Sposób bycia Natalii jest bardzo charakterystyczny i niewygodny dla odbiorcy, ceniącego sobie ład i lubującego się we wrażeniach estetycznych. Poczynając od wściekłego stylu ubierania się, aż po chód czy mimikę, nastoletnia matka odrzuca i intryguje jednocześnie. I choć Magdalena Berus nie robi piorunującego wrażenia, a jej warsztat aktorski pozostawia wiele do życzenia (tak, wiem, debiutantka), ciekawi mnie, w jaki sposób potoczy się jej kariera, w jakich rolach przyjdzie jej zagrać i czy te role nie będą dla niej zbyt obcisłe i niewygodne.
Pozostali debiutanci wypadają bardzo różnie. Najlepiej chyba Antoś. A tak poważnie: oczywiste jest to, że aktorsko ten film zwycięża dzięki starej, sprawdzonej gwardii. Stenka, Frycz i Figura nie mają wiele do zagrania, ale robią to z klasą, wyczuciem i są przy tym niezwykle wymowni (szczególnie Frycz, bezbłędny w milczeniu przez cały film). Świetny jest też Mateusz Kościukiewicz w roli hedonisty Seby, stylizowanego na metroseksualistę i ćpuna z wyższej półki jednocześnie. Całkiem nieźle wypada również Nikodem Rozbicki w roli młodego ojca, Kuby, grający dokładnie tak, jak powinien zachowywać się chłopak w jego wieku. Jest swobodny, naturalny i naprawdę przekonujący. Przedziwna za to sprawa podziała się z Magdaleną "Różyczką" Boczarską - rewelacyjna w scenie domowej, w towarzystwie niedoszłego zięcia, całkowicie położyła epizod macierzyński, wypadając w roli matki nienaturalnie (komu przyszło do głowy zaproponować rolę matki 17-letniej dziewczyny 34-letniej aktorce, która w pełnej krasie wygląda na lat 28?) i nieprawdziwie.
Do rzeczy jednak. Temat. Cóż. Wszyscy, którzy - jak ja - oczekujecie, że będzie to film o syndromie baby blues (dla niewtajemniczonych: stan, dotykający nawet 50-60% świeżo upieczonych matek tuż po porodzie, objawiający się zmęczeniem, huśtawką nastrojów, niepokojem i poczuciem winy, że nie jest się dobrą matką), wiedzcie, że czeka was zawód. To nie tak, że baby blues pojawia się tu od czapy, zupełnie bez związku. Natalia ma wiele objawów charakterystycznych dla tego syndromu (zmienne nastroje, zmęczenie psychiczne, niechęć do wypełniania macierzyńskich obowiązków), ale są one motywowane zupełnie czym innym niż stres poporodowy (pomijając już fakt, że Antoś nie jest noworodkiem, ma co najmniej kilka miesięcy). To zresztą jedna z największych wpadek Katarzyny Rosłaniec, która chciała najwidoczniej poruszyć zbyt wiele problemów jak na jeden film, czego konsekwencją są nieodmiennie niespójność i fabularny rozgardiasz. Stan Natalii bierze się bowiem głównie z ogromnego poczucia osamotnienia i ze złości na odpowiedzialnych za "to", co jej się przydarzyło, którzy żyją, jakby nigdy nic się nie stało, i na życie w ogóle, które nie dorasta do jej oczekiwań. Mimo ciekawej konstrukcji postaci (świetnie zarysowana jest ambiwalencja uczuć, jakie targają Natalią w scenach z Antosiem), Rosłaniec przesadziła z motywowaniem zachowania bohaterki. Młodość, nieodpowiedzialność, bezmyślność, potrzeba kochania i bycia kochaną, niepełna rodzina, niedojrzała matka, pogoń za rozrywką w jednej osobie? Możliwe, ale nierealne do pokazania w 98-minutowym materiale filmowym. Podobnie jak złożoność problemu, pojawiającego się jako punkt kulminacyjny zmagań Natalii, nawiązujący jak żywo do wydarzeń, którymi w ubiegłym roku żyła cała Polska (nie wspomnę jakich, by nie psuć wartościowego elementu zaskoczenia, jaki się tu pojawia). I ten finał, w którym raz jeszcze drukowanymi literami przedstawia się odbiorcy przesłanie filmu (jakby przypadkiem - nie wiem, jakim cudem, bo jest to bardzo czytelne - nie pojął go wcześniej, choćby w scenie na zapleczu sklepu) - taki udawany i taki niepotrzebny...
Baby blues jest tu więc rozumiane zupełnie na opak. Prócz odniesienia do losowo wybranych objawów syndromu, jego znaczenie jest całkowicie zmienione. To bardzo źle, bo tym samym w świadomości widzów baby blues pozostanie jako stan charakterystyczny dla niedojrzałych nastoletnich matek, krzywdząc szereg zdrowych psychicznie i emocjonalnie kobiet, które, pochodząc z normalnych domów, żyjąc w szczęśliwym małżeństwie i mając kochających bliskich, pod wpływem hormonów i nowych wyzwań w swym początkującym macierzyństwie po prostu się gubią.
Słówko jeszcze o formie i montażu, bo to rzecz, która wzbudzić może duży sprzeciw i niechęć, a z której Rosłaniec bardzo zgrabnie się wytłumaczyła. Otóż Bejbi blues stworzone zostało w konwencji bloga - poszczególne sceny prezentowane są epizodycznie, to krótkie, brutalnie cięte i odgradzane od siebie czarnymi planszami notki. Tak jak w blogosferze przedstawiają wycinki rzeczywistości, których łączą osoby i jakiś motyw przewodni, ale odróżniają temat i nastrój. Jest to zabieg do pewnego momentu okropnie męczący i denerwujący, ale nowy, ciekawy i warty uwagi, a nade wszystko pomyślany w duchu filmu. Nie wiem, na ile była to jakaś forma asekuracji, ale ta blogowa konwencja - przy uwrażliwieniu widza na nią i wyjaśnieniu, że nie, nie jest to usterka taśmy czy projektora - ratuje kilka elementów (przede wszystkim technicznych, choć ruchy kamery pozostaną fatalne ever) filmu i wnosi weń trochę świeżości.
Nie do końca potrafię jednoznacznie go osądzić. Bejbi blues - dokładnie tak jak Galerianki - mają lepsze i gorsze momenty, czasem zaskakują ciekawym ujęciem, innym razem żenują niskim poziomem i nieudaną dosłownością. Pokazując ciężką dolę nastoletnich matek, Ameryki Rosłaniec nie odkrywa. Przedstawia za to trochę wyjaskrawiony świat, którego pojedyncze cząstki rzeczywiście istnieją, ale rzadko (może nigdy) spotykają się i tworzą odrębną całość. Indywidualna interpretacja świata pokolenia młodych ludzi, którzy są wytworem współczesnej popkultury i konsumpcjonizmu. Interpretacja pozbawiona zrozumienia (sama Rosłaniec przyznaje w wywiadach, że wychowała się w poczuciu bezpieczeństwa) i rzetelnego researchu (materiał do filmu reżyserka zbierała m.in. poprzez lekturę blogów), ale własna. A tego nikt nikomu nie zabroni, co najwyżej może odrzucić i nie oglądać. Krótko mówiąc, Bejbi blues nie jest zdecydowanie filmem dobrym, ale nazywanie go totalnym nieporozumieniem to chyba też nadużycie.
Czy polecam? Ciekawym (konwencji) i znudzonym aktualnym multipleksowym repertuarem , a w szczególności nastoletnim widzom (bo ci mogą zobaczyć na ekranie coś, czym żyją - oni lub ich znajomi). Reszta spokojnie może sobie film odpuścić i zerknąć nań, gdy kiedyś wyemituje go tvn.
Do rzeczy jednak. Temat. Cóż. Wszyscy, którzy - jak ja - oczekujecie, że będzie to film o syndromie baby blues (dla niewtajemniczonych: stan, dotykający nawet 50-60% świeżo upieczonych matek tuż po porodzie, objawiający się zmęczeniem, huśtawką nastrojów, niepokojem i poczuciem winy, że nie jest się dobrą matką), wiedzcie, że czeka was zawód. To nie tak, że baby blues pojawia się tu od czapy, zupełnie bez związku. Natalia ma wiele objawów charakterystycznych dla tego syndromu (zmienne nastroje, zmęczenie psychiczne, niechęć do wypełniania macierzyńskich obowiązków), ale są one motywowane zupełnie czym innym niż stres poporodowy (pomijając już fakt, że Antoś nie jest noworodkiem, ma co najmniej kilka miesięcy). To zresztą jedna z największych wpadek Katarzyny Rosłaniec, która chciała najwidoczniej poruszyć zbyt wiele problemów jak na jeden film, czego konsekwencją są nieodmiennie niespójność i fabularny rozgardiasz. Stan Natalii bierze się bowiem głównie z ogromnego poczucia osamotnienia i ze złości na odpowiedzialnych za "to", co jej się przydarzyło, którzy żyją, jakby nigdy nic się nie stało, i na życie w ogóle, które nie dorasta do jej oczekiwań. Mimo ciekawej konstrukcji postaci (świetnie zarysowana jest ambiwalencja uczuć, jakie targają Natalią w scenach z Antosiem), Rosłaniec przesadziła z motywowaniem zachowania bohaterki. Młodość, nieodpowiedzialność, bezmyślność, potrzeba kochania i bycia kochaną, niepełna rodzina, niedojrzała matka, pogoń za rozrywką w jednej osobie? Możliwe, ale nierealne do pokazania w 98-minutowym materiale filmowym. Podobnie jak złożoność problemu, pojawiającego się jako punkt kulminacyjny zmagań Natalii, nawiązujący jak żywo do wydarzeń, którymi w ubiegłym roku żyła cała Polska (nie wspomnę jakich, by nie psuć wartościowego elementu zaskoczenia, jaki się tu pojawia). I ten finał, w którym raz jeszcze drukowanymi literami przedstawia się odbiorcy przesłanie filmu (jakby przypadkiem - nie wiem, jakim cudem, bo jest to bardzo czytelne - nie pojął go wcześniej, choćby w scenie na zapleczu sklepu) - taki udawany i taki niepotrzebny...
Baby blues jest tu więc rozumiane zupełnie na opak. Prócz odniesienia do losowo wybranych objawów syndromu, jego znaczenie jest całkowicie zmienione. To bardzo źle, bo tym samym w świadomości widzów baby blues pozostanie jako stan charakterystyczny dla niedojrzałych nastoletnich matek, krzywdząc szereg zdrowych psychicznie i emocjonalnie kobiet, które, pochodząc z normalnych domów, żyjąc w szczęśliwym małżeństwie i mając kochających bliskich, pod wpływem hormonów i nowych wyzwań w swym początkującym macierzyństwie po prostu się gubią.
Słówko jeszcze o formie i montażu, bo to rzecz, która wzbudzić może duży sprzeciw i niechęć, a z której Rosłaniec bardzo zgrabnie się wytłumaczyła. Otóż Bejbi blues stworzone zostało w konwencji bloga - poszczególne sceny prezentowane są epizodycznie, to krótkie, brutalnie cięte i odgradzane od siebie czarnymi planszami notki. Tak jak w blogosferze przedstawiają wycinki rzeczywistości, których łączą osoby i jakiś motyw przewodni, ale odróżniają temat i nastrój. Jest to zabieg do pewnego momentu okropnie męczący i denerwujący, ale nowy, ciekawy i warty uwagi, a nade wszystko pomyślany w duchu filmu. Nie wiem, na ile była to jakaś forma asekuracji, ale ta blogowa konwencja - przy uwrażliwieniu widza na nią i wyjaśnieniu, że nie, nie jest to usterka taśmy czy projektora - ratuje kilka elementów (przede wszystkim technicznych, choć ruchy kamery pozostaną fatalne ever) filmu i wnosi weń trochę świeżości.
Nie do końca potrafię jednoznacznie go osądzić. Bejbi blues - dokładnie tak jak Galerianki - mają lepsze i gorsze momenty, czasem zaskakują ciekawym ujęciem, innym razem żenują niskim poziomem i nieudaną dosłownością. Pokazując ciężką dolę nastoletnich matek, Ameryki Rosłaniec nie odkrywa. Przedstawia za to trochę wyjaskrawiony świat, którego pojedyncze cząstki rzeczywiście istnieją, ale rzadko (może nigdy) spotykają się i tworzą odrębną całość. Indywidualna interpretacja świata pokolenia młodych ludzi, którzy są wytworem współczesnej popkultury i konsumpcjonizmu. Interpretacja pozbawiona zrozumienia (sama Rosłaniec przyznaje w wywiadach, że wychowała się w poczuciu bezpieczeństwa) i rzetelnego researchu (materiał do filmu reżyserka zbierała m.in. poprzez lekturę blogów), ale własna. A tego nikt nikomu nie zabroni, co najwyżej może odrzucić i nie oglądać. Krótko mówiąc, Bejbi blues nie jest zdecydowanie filmem dobrym, ale nazywanie go totalnym nieporozumieniem to chyba też nadużycie.
Czy polecam? Ciekawym (konwencji) i znudzonym aktualnym multipleksowym repertuarem , a w szczególności nastoletnim widzom (bo ci mogą zobaczyć na ekranie coś, czym żyją - oni lub ich znajomi). Reszta spokojnie może sobie film odpuścić i zerknąć nań, gdy kiedyś wyemituje go tvn.
Przyznam szczerze, że ja jakoś też szczególnie nie palę się do obejrzenia tego filmu i raczej do kina się nie wybiorę. Rosłaniec Galeriankami zupełnie mnie nie przekonała, więc jej kolejny film - choć ma intrygujący zwiastun - też nie budzi mojego zainteresowania. Skoro twierdzisz, że można sobie odpuścić, to właśnie tak zrobię:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Mówić o tym co dzieje się złego na świecie nie jest łatwo, ale Rosłaniec to babka z ..... i nie boi się o tym mówić. Ten film naprawdę daje do myślenia!
UsuńPrzypuszczam, że, jeśli w ogóle, ten film bardziej spodoba się rodzicom nastolatków i nastolatek niż samym nastolatkom. Oni raczej nie będę walić na ten film drzwiami i oknami (inne upodobania). Nie przeczytałam całej twojej recenzji, bo film mam zamiar zobaczyć, poczekam raczej na dvd, bo mam tyle filmów do oglądania, że niekoniecznie muszę oglądać najnowsze produkcje - odpłatnie i z reklamami, w dodatku nie zawsze trafione. Ale mniej więcej, po końcówce wpisu, wiem, że bez zachwytu. Podobnie jak Galerianki, które także uważam, za nierówne, ale mimo wszystko dość wartościowe, bo jako jedyny film polski opisujący to zjawisko. Pozdrawiam niestrudzoną tropicielkę nowości kinowych. :)
OdpowiedzUsuńJa na seansie "Galerianek" czułam się fatalnie. Owszem, było kilka godnych uwagi scen, jednak w większości czułam, ze zmarnowałam po prostu swój czas. Nie podobał mi sie sposób, w jaki pani reżyser podjęła problem. Dlatego właśnie nie miałam zamiaru nawet sięgać po "Bejbi blues", zrażona do filmów Rosłaniec. Nie zachęcił mnie nawet Kościukiewicz w obsadzie, którego darzę sympatią, mimo, że ostatnio zgrywa wielką gwiazdę polskiego młodego pokolenia ;)
OdpowiedzUsuńCzuję, że seans również i tego filmu pani Rosłaniec sobie daruję. Przynajmniej na razie.
Pozdrawiam :)
Ja widziałem przedwczoraj (mój tekst ukaże się dzisiaj/jutro, jak zostnie zatwierdzony) i ogromnie ten film mi się NIE spodobał. Był dla mnie zbyt przesadzony, chaotyczny i naciągany. A już zabieg wyciemniania ekranu - męczący na potęgę. Muszę przyznać, że mocno mnie zaskoczyłaś informacją, że to celowe cytowanie stylistyki blogowej. W życiu bym się tego nie spodziewał, NIC takiej interpretacji nie sugeruje. Moim zdaniem film powinien bronić się sam, a przez cały obraz nie ma żadnej wzmianki, wskazówki dlaczego taka forma mogła zostać użyta.
OdpowiedzUsuń"ale nazywanie go totalnym nieporozumieniem to chyba też nadużycie." - To ja jednak zdecydowanie to robię, bo żaden film jeszcze nie sprawił, że po seansie wydałem jęk rozpaczy, a mózg zbierałem do dnia następnego, zastanawiając się czemu to sobie zrobiłem i poszedłem na taką szmirę do kina. (Skusił mnie darmowy bilet i całkiem niezły trailer). Także ja jestem zdecydowanie na nie. Końcówka byla gwoździem do trumny tego obrazu i skutecznie zamknęła wieko przed jakimikolwiek dobrymi elementami, które pojawiły się w trakcie (przykuwająca wzrok strona wizualna momentami robiła wrażenie (a potem też ocząpląs, ale były momenty, że było OK)).
Jak pojawi się już tekst w pełnej okazałości, to podrzucę (no i będzie na FB).
Pozdrawiam i dzięki za fajny wpis! :)
Kaczy, ja jestem mądralińska, ale o tej blogowej konwencji przeczytałam dopiero w domu, przed napisaniem recenzji. Tak naprawdę to cały seans zastanawiałam się, co jest grane i czy nie nawalił im projektor. Uznałam problem techniczny za realny, bo byłam w kinie studyjnym, sądzę, że gdybym była w Multikinie albo CC, to byłabym dużo bardziej skonsternowana, bo tam takie rzeczy się zdarzają niezwykle rzadko. Jakby nie było, pewnie i tak bym nie doszła samodzielnie, że ten montaż to tak poważnie i świadomie i że jeszcze ma jakąś ideologię.
UsuńCzekam na Twoją, krytyczną jak widzę, recenzję:)
No właśnie tak nie powinno być. Serio - obraz powinien bronić się sam, a nie komentarzem reżyserki po projekcji. Tak to nie działa. Dobre filmy bronią się po wielu, wielu latach, ten nawet nie broni się tuż po premierze.
UsuńSwoją drogą - w pewnym momencie bardzo poważnie zacząłem się zastanawiać czy to nie celowe, ale nawet teraz, po tłumaczeniach w ogóle mnie to nie przekonuje. Za często te wyciemnienia są w połowie zdania, w połowie myśli, wątku, by móc je potraktować jako oddzielne 'notki'. No i wydaje mi się, że poszczególne sekwencje nie są tej samej długości, więc to też nie ma uzasadnienia czasowego, jakiegoś odgórnego narzuconego czasu, w którym się musisz zamknąć, ktore by wyjaśniało czemu tak 'od czapy', bez składu jest to zrobione.
Zaskakująco - myślę, że taką formułę i beznadziejną pracę kamery dałoby się przetrawić w tym obrazie, gdyby padło z ekranu, że jest to zabieg celowy. Tzn. bohaterka naprawdę prowadziłaby tego bloga i my byśmy o tym wiedzieli. Trochę jak w "Easy A", gdzie są sekwencje tylko gadania do monitora komputerowego, a my to jesteśmy w stanie przełknąć, bo wiemy z czego to wynika. A tak - uzasadnianie niezależne od filmu niczego de facto nie zmienia.
Mój, krytyczny jak diabli, tekst można odnaleźć tutaj - http://superkaczy.blog.pl/2013/01/bejbi-szit
O nie spodziewałam się, że ktoś poświęci swój czas i pójdzie na to także recenzja jest
OdpowiedzUsuńniespodzianką ;)Słówko o polskich filmach, nigdy nie byłam na reklamowanych, a tym bardziej mocno reklamowanych polskich filmach w kinie, a nie raz i nie dwa byłam na bardzo, bardzo dobrym polskim filmie, mam na komputerze długą listę dobrych polskich filmów, które chcę zrecenzować u siebie, na razie udało się tylko 1, ale nadrobię.
O recenzji: film został już zmieszany z błotem na wszelkich forach i tak dalej, tutaj fajne, konstruktywne argumenty, bez "zjeżdżania", tylko wszystko dobrze przedstawione, za i przeciw i tak dalej.
A Rosłaniec film oparła na 2 historiach (historii dziewczyny z domu dziecka, która nie do końca jej odpowiadała i trochę ją zmieniła i "zmieszała" z inną historią, którą przeczytała w "Wysokich Obcasach".
Czytałam o tym. Podobnie zresztą było z "Galeriankami" - do nakręcenia filmu zainspirował ją reportaż radiowy.
UsuńMnie zraził sam trailer, tak na siłę robiony na pewien [słynny] brytyjski serial o młodzieży.
OdpowiedzUsuńPopieram. Nie ciągnie mnie do polskich filmów, szczególnie w takiej tematyce. Znajoma chciała mnie przekonać na pójscie do kina, ale się nie dałam :)
UsuńTeż odniosłam takie wrażenie. Pojechali Skinsami aż raziło po oczach.
Usuń6 sezon, Mini.
UsuńFilmu nie widziałam i po Twojej recenzji wcale nie zamierzam tego robić.Uważam,że to dobrze iż Rosłaniec podejmuje tematy trudne dotąd nie pokazywane w polskim kinie,ale niestety forma w jakie te tematy oprawia jest żenująca...takie sa moje wnioski po Galeriankach,zwistunie Bejbi blues i tej własnie recenzji.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Czyli przereklamowany? Kampanię ma niezłą, ale ostatnio mam wrażanie polskie produkcje mają dobrą reklamę, a same filmy rozczarowują [Yuma ostatnio mnie bardzo rozczarowała, Świetny trailer (ice ice baby) a film taki sobie]. Poczekam na dvd bejbi blues ;-)
OdpowiedzUsuńZapowiada się ciekawie. W piątek pani reżyser była w TVP Kultura w Tygodniku Kulturalnym. Film był umiarkowanie chwalony.
OdpowiedzUsuńA polskie filmy nie zawodzą. Przynajmniej te, które nie mają zawodzić. Proszę Cię Yoanna, ale po Yumie niczego dobrego nie można się spodziewać, co było widać z zapowiedzi - wyraźnie podkręconej i zrobionej na siłę. Wszystko, co było w tym filmie, jest właśnie w tych kilku minutach.
Zapowiada się ciekawie. W piątek pani reżyser była w TVP Kultura w Tygodniku Kulturalnym. Film był umiarkowanie chwalony.
OdpowiedzUsuńA polskie filmy nie zawodzą. Przynajmniej te, które nie mają zawodzić. Proszę Cię Yoanna, ale po Yumie niczego dobrego nie można się spodziewać, co było widać z zapowiedzi - wyraźnie podkręconej i zrobionej na siłę. Wszystko, co było w tym filmie, jest właśnie w tych kilku minutach.
Takie pytanie, ten wspomniany spojler [domyślam się jaki] kończy się takim samym zdarzeniem, czy tylko luźno nawiązuje, bez powiedzmy 'ostatecznego zła', jest samą próbą?
OdpowiedzUsuńHm... Z uwagi na nie do końca jasne przyczyny realnego zdarzenia, trudno jednoznacznie stwierdzić, ale w filmie zdecydowanie w grę wchodzi przypadek, nie celowość; bezmyślność i desperacja, nie zaś planowanie i wyrachowanie. Tak to odczytałam. Aczkolwiek analogia jest tak oczywista, że nie sposób jej przeoczyć.
UsuńRzadko chodzę na polskie filmy. To musi być coś naprawdę ciekawego albo sprawdzonego reżysera i takie są właśnie filmy Rosłaniec. Galerianki były ciężkim filmem który odbił się echem po całej Polsce i czy nie tak samo jest teraz z Bejbi blues? A to już dla mnie znak, że ktoś potrafi robić filmy. Co innego jakby były to "tanie tematy" jak superbohaterowie, horrory, czy miłość ale Rosłaniec bierze wybiera zawsze coś ambitniejszego.
OdpowiedzUsuńBejbi blues mam już za sobą i mam o nim dobre zdanie. Mimo, że z kina wychodzi się w niezbyt wesołym nastroju.:)
Dla mnie Bejbi blues udał sie Rosąłniec duzo bardziej niż Galerianki, film jest piekny (artystycznie), kazda przerwa, każdy światłocień i dialog dopracowany. A teksty? cóż... Idź, bo ci piaskownicę zamkną już zagościł w moim słowniku na stałe :)
OdpowiedzUsuńno proszę Cię ... !!!
UsuńIdź do tej piaskownicy i nie pisz już więcej takich komentarzy o filmie którego pewnie nawet nie oglądałaś !
Ej, ludzie, calm down:) Każdy ma prawo do własnego zdania:) Nawet jeśli się z nim nie zgadzamy:P
UsuńTytuł rzeczywiście nijak ma się do filmu ale może o to chodziło. Po obejrzeniu tego filmu mam nadzieję że młodzież jest jednak inna a ta pokazana w filmie to tylko jakiś procent. Parę razy zachowanie bohaterów wywołało złość we mnie jednak to jest dowodem na to, że bardzo realistycznie zagrali. To nie jest film jakich wiele. Oglądając go miałam wrażenie, że to robocza wersja, ale pewnie takie było zamierzenie. Niektóre sceny przypomniały nie film fabularny a bardziej paradokument. Ogólnie uważam, że warto obejrzeć - to film o nieodpowiedzialności, którą w dzisiejszych czasach nie tylko nastolatkom można przypisać.
OdpowiedzUsuńMnie się film podobał, mimo "konwencji" młodzieżowej, porusza ważne i aktualne niestety problemy, tytułu bym się nie czepiała, bo to naprawdę szczegół - haczyk (na zachętę itp) Film jest dziełem artystycznym , każdy film i może naginać, przejaskrawiać, itp...ale zawsze coś ważnego chce przedstawić jakby nie było. I film BB moim zdaniem daje dużo do myślenia, tylko trzeba przebić się przez ochy i bleee (jeśli chodzi o aktorskie kreacje) a skupić na problemach tu pokazanych...
OdpowiedzUsuńRóża całkowicie się z Tobą zgadzam, film sam w sobie jednym może się podobać innym nie, ale według mnie każdy po obejrzeniu "Bejbi blues" powinien zastanowić się nad tym,co Kasia Rosłaniec chciała przekazać widzom...Brak czasu dla dzieci, nieumiejętność okazywania miłości i brak odpowiedzialności mogą prowadzić do takich tragedii, tylko my najczęściej dowiadujemy się o tym już "po fakcie" z mediów i to jest smutne...
OdpowiedzUsuńNo cóż jak dla nie poza głośnym kontrowersyjnym tematem tego filmu, nic o nim dobrego nie mogę powiedzieć. (i to już drugi taki raz w przypadku Pani Rosłaniec)
OdpowiedzUsuńByłem jedynie w kinie dlatego że moja dziewczyna kupiła bilety i głupio było mi odmówić.
A więc:
gra aktorska jest poniżej 0, scenariusz i wykorzystanie tego tematu, jakże fascynującego który daje wiele możliwości jest poniżej 0, a scena z zostawieniem dzieciaka w szafce pachnie sprawą Madzi aż na wylot, montaż tragedia a muzyka i dźwięk gorszy niż w Big Love. Jak dla mnie Pani Rosłaniec niczego dobrego nie prezentuję zarówno poza jak i w swoich filmach, a bierze głośne tematy bo na inne nikt by nie chodził do kina (jeśli ona byłaby ich autorką). A mówi się o niej i tak tylko dlatego że ma mocną kampanie reklamową oraz media (które teraz żyją z takiej tematyki).
Więc, ZDECYDOWANE NIE, o wiele bardziej niż w recenzji !!! Taki temat tak zniszczyć, dno !!!
Pozdrawiam Celta.
Ojejku, jaki zmasowany atak fanów Katarzyny Rosłaniec:) Cóż, macie prawo do takiego zdania, choć nie zgadzam się z wieloma argumentami. Zgodzę się natomiast z tym, że przedstawione problemy są realne i są ważne. Nie oznacza to jednak, że trzeba przymknąć oko na formę, w jakiej się ich podaje. To kino, fikcja fabularna, nie dokument - dlatego.
OdpowiedzUsuńwejdź na zwierz popkulturalnego, też napisała ostrą recenzję i też zjawili sie fani reżyserki, chyba im za to płaci ^^
UsuńA moze po prostu ludziom się podoba? Film obejrzało chyba tyle osób co w ciemności - o czymś to świadczy...
UsuńMnie się własnie konwencja i aktorstwo bardzo podobało, a problemy drugorzędnie...
OdpowiedzUsuńAktorstwo Ci się podobało, a co w nim było takiego dobrego, umiesz chociaż racjonalnie powiedzieć ??
UsuńBo jak dla mnie to głowni aktorzy zostali skasowani przez jakże drugoplanową Stenkę i Frycza który przez cały film chyba ani razu się nie odezwał.
jakiś krytyk stwierdził, zw telenowelowy styl na niego nie działa ale wszyscy znają telenowele i kochają, czyż nie (wysoka oglądalność mówi sama za siebie) bo zawsze chodzi o ... emocje, które towarzyszą wszelkim naszym poczynaniom... łącznie z poczęciem, którego powody mogą być różne (samotność , strach, brak miłości akceptacji- jak widzimy w filmie). Dramatów tu ukazanych jest zbyt wiele aby pozostać na film obojętnym, moim zdaniem warto obejrzeć I przemyśleć - to jednak mocne kino.
OdpowiedzUsuńWszyscy? No nie, ja nie:)
UsuńMocne kino, chyba dla tych 17latków co tylko seks im w głowie, tym żyją, jarają się, fantazja goni fantazje.
UsuńJak dla mnie film słaby, aż przykro się go ogląda. Nudzi do potęgi, i tak wychodząc byłem zniesmaczony i wynudzony a w ogóle nie miałem rozpalonej głowy.
Nie spodziewałem się opowieści o syndromiwe baby blues - tytuł i sama historia filmowa fajnie gra, kokieteryjnie. Wydaje mi się, że trzeba osiągnąć jakąś dojrzałość psychiczną żeby ten film obejrzeć ze zrozumieniem. Oczywiście jest przerysowany i oczywiście momentami denerwuje czy dołuje, ale niesie za dobą bardzo mocne uczucia a takie zadanie stawiam przed sztuką z którą obcuję. Baby Blues spełnił moje oczekiwania.
OdpowiedzUsuńNo to teraz przywaliłeś, nie wiadomo czy się śmiać czy płakać.
UsuńPrawdziwy artysta i krytyk, czujesz to !!!
Od początku mi ten film pachniał kiczem, a reklamy odnoszące się do Galerianek tylko zniechęcały. Każda kolejna recenzja (również Twoja), utrzymuje mnie w przekonaniu, że czasu na ten tytuł tracić nie warto. Chociaż pewnie i tak ciekawość weźmie górę, poczekam jednak na DVD.
OdpowiedzUsuńJeszcze nie ogladałam, ale mam nadzieje ze bedzie lepiej niz napisalas.
OdpowiedzUsuńBardzo fajna i rzetelna recenzje :)
zapraszam na mojego bloga filmowego http://kino-strefa.blogspot.com/
mam nadzieje ze ci sie spodoba :)
Chciałam pogratulować świetnej recenzji i niesamowitego stylu pisania,który pobudza wyobraznie czytelników.Oby więcej takich blogów :)
OdpowiedzUsuńDzięki:)
UsuńMnie osoboście zwiastun, recenzja i posty zachęciły do obejrzenie tego filmu i nie zawiodłam się.
OdpowiedzUsuńJa osobiście oglądałam film w kinie. Po zwiastunie i wszelkiej promocji spodziewałam się czegoś lepszego. Bardzo nie spodobały mi się długie nudne sceny jak np ta w tramwaju.
OdpowiedzUsuńTemat filmu sam w sobie dość ciekawy, oczywiście zakończenie "uderzyło".
Zapraszam do mnie!
Posty o filmach i nie tylko :)
http://myzombielifee.blogspot.com/
Oczywiscie kazdy ma prawo do swojego zdania, ale najbardziej zlosci mnie podwazanie czyjegos odczucia.Mam prawo powiedziec, ze mi sie podoba.
OdpowiedzUsuńO czymś tak, ale twierdzenie, że o jakości filmu, to grube nadużycie. Raczej chodziło o skonfrontowanie sprzecznych opinii z własnymi spostrzeżeniami. Kampania promocyjna filmu też swoje zrobiła. Z "W ciemności" była trochę inna historia, bo film był kandydatem do Oscara, więc producenci dostali potężną broń promocyjną. W każdym razie - niech im się szczęści.
UsuńHow do you create your personal blogger header for the blogspot?
OdpowiedzUsuń.
Here is my web page transvaginalmeshlawsuit.designsbydel.com
Here is my web site ; transvaginal mesh compensation
A wiesz, ze film Rosloniec byl prezentowany na Berlinale? W ramach sekcji 'Generation'. Byl wyswietlany w Haus der Kulturen der Welt, w ogromnej sali, ktora byla wypelniona po brzegi. Wiekszosc widzow to byly wlasnie nastolatki. Moze tylko dlatego, ze widzowie ponizej 18 roku sa wpuszczani tylko na filmy tej sekcji, a moze przez nizsza cene. Ja trafilam na ten film przez przypadek, kupujac bilety przez internet troche na chybil trafil. Tak jak Ty, zwykle omijam polskie filmy szerokim lukiem i wchodzilam na sale z mieszanymi uczuciami. Ale uwazam, ze bylo warto. Ostatecznie kilka scen, np. w klubie, w sklepie miesnym czy sklepie bylo zrobionych ciekawie i z pewna przekora. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńMi film kompletnie nie przypadł do gustu, liczyłam na coś lepszego
OdpowiedzUsuńcicho-sobotnie.blogspot.com
Nikodem Rozbicki z "Bejbi Blues" w nowej produkcji !
OdpowiedzUsuńhttp://polskifilm.com.pl/aktor-bejbi-blues-szykuje-sie-do-nowej-produkcji/