scenariusz: Lucy Alibar, Benh Zeitlin
produkcja: USA
gatunek: dramat, fantasy
dystrybucja polska: Gutek Film
Pojęcia nie miałam, o czym jest ten film. Pierwsze rozsądne skojarzenie - to ze zwierzętami - jakoś kłóciło mi się z trailerem, więc doszłam do wniosku, że zaszła tu jakaś metafora. Cóż. Zwierzęta się istotnie pojawiają, ale metafora chyba również. Bestie z południowych krain nie są jednak kolejnym odcinkiem programu rodem z Animal Planet. To dramat, ludzki dramat, w którym wszystko wygląda inaczej niż nam się wyobraża. Taki, który niesie nadzieję, mimo wszystko. Kojące.
Hushpuppy (Quvenzhané Wallis) jest uroczą małą dziewczynką, którą życie nie rozpieszcza. Straciła mamę, a teraz może stracić dom i drugiego rodzica. Wszystko przez naturę - tę, którą chłonie całą duszą i z którą żyje w pełnej symbiozie. Wink (Dwight Henry) próbuje przygotować córkę na najgorsze.
To jeden z tych filmów, w których grubo ponad połowę trzeba cierpliwie przetrwać, by zobaczyć, co się z niego wyłania i o co w nim właściwie chodzi. A oglądanie ciężkiego życia słodkiej Hushpuppy do przyjemnych na pewno nie należy. Brudno w nim, ubogo i prymitywnie, co zdaje się jednak nikomu nie przeszkadzać. Wioska, w której mieszka dziewczynka, jest zupełnie oderwana od reszty świata (na własne zresztą życzenie, ale o tym za moment) i nie tyle musi, co bardzo chce tę odrębność zachować. Dla jej mieszkańców kwestia tożsamości, skromnej i odpychającej, ale jednak własnej ziemi (najczęściej w postaci rozpadającego się baraku lub marnej przyczepy) to sprawa absolutnie priorytetowa, a wszelkie kontakty z cywilizacją i białymi sąsiadami to dla nich ostateczność, do której nie chcą się uciekać nawet podczas zagrożenia życia. Dziwne to i niezrozumiałe, wcale jednak nie z powodu kontrowersyjnego wyboru, a braku jego uzasadnienia. Przynależność do ojczystej ziemi jest tu tak naturalna, a stronienie od obcych tak oczywiste, że nikogo nie kusi, by kwestie te uzasadnić. Szkoda, bo pytań - o źródła i motywy przede wszystkim - pojawia się sporo i wszystkie, co do joty, pozostają bez jasnej odpowiedzi.
Nie o to jednak miało tu chyba chodzić i nie to mnie w Bestiach... zdumiało. Osią filmu jest bowiem relacja ojca i córki oraz dyskusyjne metody wychowawcze Winka, lubiącego sobie i popić, i zaniedbać. Nie jest to relacja normalna, ale też nie patologia; to, co dzieje się na linii Wink-Hushpuppy wzbudza całą gamę emocji: od zaskoczenia, przez gniew, aż po litość, zrozumienie i podziw. Wink nie jest idealnym ojcem i doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Może nie radzi sobie, bo zabrakło w domu kobiety, może problemem jest ognisty temperament córki, może wreszcie własna niemoc w stosunku do spraw, nad którymi nie można mieć kontroli. Bez względu na intencje, kształtuje Hushpuppy w konkretny sposób, czyniąc z kruchej i wrażliwej przecież dziewczynki zadziorną, odważną, silną, charyzmatyczną i pełną dumy "bestię", która jest nie tylko w stanie ustać na własnych nogach, ale i przetrwać samodzielnie, gromiąc w razie potrzeby nawet samą naturę. Baśniowe, ale na tyle mocno osadzone w depresyjnych realiach, że niebudzące sprzeciwu i w pewnym stopniu nawet przekonujące.
Bo przekonujący są sami aktorzy, którzy rysują swoich bohaterów tak grubymi, a zarazem pewnymi kreskami, że nie sposób odmówić im talentu i siły perswazji. Tym bardziej, że oboje - Wallis i Henry - to amatorzy, wyłowieni przez castingowców z tłumu im podobnych, a niedających rady udźwignąć postaci. Impulsywny i wyrazisty Henry - prywatnie właściciel piekarni, do której w przerwach przychodzili twórcy filmu, namawiając przy okazji piekarza, by wpadł na casting, który prowadzili od wielu dni - ma charyzmę i niezwykłe wyczucie w grze z młodziutką partnerką. To ważne, bo gdy na ekranie pojawiają się bohaterowie, których dzielą dekady, a którzy muszą wejść w pewną symbiozę łatwo zdominować kadr i przysłonić małe talenty, grające wciąż jeszcze trochę bardziej na wyczucie niż świadomie wykorzystując cały arsenał środków wyrazu, które - maksymalnie naturalne, naiwne i świeże - posiadają. Henry dał małej Quvenzhané przestrzeń, którą ta wypełniła swoim wdziękiem i którą zupełnie zaczarowała. Do tego stopnia, że doczekała się - jako najmłodsza w historii - nominacji do Oscara. Co, nawiasem mówiąc, jest wspaniałe i naprawdę zasłużone. Hushpuppy jest tak urocza, że aż chce się ją schrupać. Aż do momentu, gdy wyskakuje z niej małe lwiątko, które zanim zdąży stanąć nam w gardle, zaatakuje, broniąc swego terytorium.
Zupełnie przypadkowo wpisałam się tematycznie w klimat oscarowych nominacji. Recenzję Bestii... zaczęłam pisać przedwczoraj, nie spodziewając się, że film zostanie w jakikolwiek sposób zauważony przez Akademię. Czy słusznie? Uczucia mam mieszane, bo film - choć warty uwagi co najmniej z powodu dwójki naturszczyków i oryginalnego ujęcia relacji ojca z dzieckiem - do porywających raczej nie należy. Quvenzhané więc - tak. Więcej? Niekoniecznie.
Czy polecam? Tak, ale bez pośpiechu.
Hushpuppy (Quvenzhané Wallis) jest uroczą małą dziewczynką, którą życie nie rozpieszcza. Straciła mamę, a teraz może stracić dom i drugiego rodzica. Wszystko przez naturę - tę, którą chłonie całą duszą i z którą żyje w pełnej symbiozie. Wink (Dwight Henry) próbuje przygotować córkę na najgorsze.
To jeden z tych filmów, w których grubo ponad połowę trzeba cierpliwie przetrwać, by zobaczyć, co się z niego wyłania i o co w nim właściwie chodzi. A oglądanie ciężkiego życia słodkiej Hushpuppy do przyjemnych na pewno nie należy. Brudno w nim, ubogo i prymitywnie, co zdaje się jednak nikomu nie przeszkadzać. Wioska, w której mieszka dziewczynka, jest zupełnie oderwana od reszty świata (na własne zresztą życzenie, ale o tym za moment) i nie tyle musi, co bardzo chce tę odrębność zachować. Dla jej mieszkańców kwestia tożsamości, skromnej i odpychającej, ale jednak własnej ziemi (najczęściej w postaci rozpadającego się baraku lub marnej przyczepy) to sprawa absolutnie priorytetowa, a wszelkie kontakty z cywilizacją i białymi sąsiadami to dla nich ostateczność, do której nie chcą się uciekać nawet podczas zagrożenia życia. Dziwne to i niezrozumiałe, wcale jednak nie z powodu kontrowersyjnego wyboru, a braku jego uzasadnienia. Przynależność do ojczystej ziemi jest tu tak naturalna, a stronienie od obcych tak oczywiste, że nikogo nie kusi, by kwestie te uzasadnić. Szkoda, bo pytań - o źródła i motywy przede wszystkim - pojawia się sporo i wszystkie, co do joty, pozostają bez jasnej odpowiedzi.
Nie o to jednak miało tu chyba chodzić i nie to mnie w Bestiach... zdumiało. Osią filmu jest bowiem relacja ojca i córki oraz dyskusyjne metody wychowawcze Winka, lubiącego sobie i popić, i zaniedbać. Nie jest to relacja normalna, ale też nie patologia; to, co dzieje się na linii Wink-Hushpuppy wzbudza całą gamę emocji: od zaskoczenia, przez gniew, aż po litość, zrozumienie i podziw. Wink nie jest idealnym ojcem i doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Może nie radzi sobie, bo zabrakło w domu kobiety, może problemem jest ognisty temperament córki, może wreszcie własna niemoc w stosunku do spraw, nad którymi nie można mieć kontroli. Bez względu na intencje, kształtuje Hushpuppy w konkretny sposób, czyniąc z kruchej i wrażliwej przecież dziewczynki zadziorną, odważną, silną, charyzmatyczną i pełną dumy "bestię", która jest nie tylko w stanie ustać na własnych nogach, ale i przetrwać samodzielnie, gromiąc w razie potrzeby nawet samą naturę. Baśniowe, ale na tyle mocno osadzone w depresyjnych realiach, że niebudzące sprzeciwu i w pewnym stopniu nawet przekonujące.
Bo przekonujący są sami aktorzy, którzy rysują swoich bohaterów tak grubymi, a zarazem pewnymi kreskami, że nie sposób odmówić im talentu i siły perswazji. Tym bardziej, że oboje - Wallis i Henry - to amatorzy, wyłowieni przez castingowców z tłumu im podobnych, a niedających rady udźwignąć postaci. Impulsywny i wyrazisty Henry - prywatnie właściciel piekarni, do której w przerwach przychodzili twórcy filmu, namawiając przy okazji piekarza, by wpadł na casting, który prowadzili od wielu dni - ma charyzmę i niezwykłe wyczucie w grze z młodziutką partnerką. To ważne, bo gdy na ekranie pojawiają się bohaterowie, których dzielą dekady, a którzy muszą wejść w pewną symbiozę łatwo zdominować kadr i przysłonić małe talenty, grające wciąż jeszcze trochę bardziej na wyczucie niż świadomie wykorzystując cały arsenał środków wyrazu, które - maksymalnie naturalne, naiwne i świeże - posiadają. Henry dał małej Quvenzhané przestrzeń, którą ta wypełniła swoim wdziękiem i którą zupełnie zaczarowała. Do tego stopnia, że doczekała się - jako najmłodsza w historii - nominacji do Oscara. Co, nawiasem mówiąc, jest wspaniałe i naprawdę zasłużone. Hushpuppy jest tak urocza, że aż chce się ją schrupać. Aż do momentu, gdy wyskakuje z niej małe lwiątko, które zanim zdąży stanąć nam w gardle, zaatakuje, broniąc swego terytorium.
Zupełnie przypadkowo wpisałam się tematycznie w klimat oscarowych nominacji. Recenzję Bestii... zaczęłam pisać przedwczoraj, nie spodziewając się, że film zostanie w jakikolwiek sposób zauważony przez Akademię. Czy słusznie? Uczucia mam mieszane, bo film - choć warty uwagi co najmniej z powodu dwójki naturszczyków i oryginalnego ujęcia relacji ojca z dzieckiem - do porywających raczej nie należy. Quvenzhané więc - tak. Więcej? Niekoniecznie.
Czy polecam? Tak, ale bez pośpiechu.
Mnie film totalnie zauroczył swoją... "nietypowością". I muzyką, i zdjęciami, i trzęsącą się kamerą. I tym, że nie pokazuje ludzi pięknych i powabnych, ale takich prawdziwych - może trochę przerysowanych, ale prawdziwych.
OdpowiedzUsuńI zauroczyła mnie scena, kiedy Hushpuppy uderza ojca pięścią w pierś i uznaje po tym, że to rozpoczęło całą serię nieszczęść, to rozpoczęło cały ten koniec świata. Poezja.
Ah, i jeszcze rozpływam się nad sceną, kiedy Hushpuppy spotyka bestię. Piękne to.
ja też na tak - choć wiem juz po kilku miesiącach od obejrzenia filmu, że to trochę jak z Artystą - zauroczenie szybko mija. Stawiam na Miłość. A szykuję się do Lincolna i Tarantino. Życie Pi słabiutkie moim zdaniem
OdpowiedzUsuńDla mnie to film widziany oczami dziecka,dlatego może być nie do kkońca zrozumiały.Nominacje do Oskara w pełni zasłużone.
OdpowiedzUsuńMoja recenzja tutaj:
http://film2me2you.blogspot.com/2012/11/bestie-z-poudniowych-krain.html
Pozdrawiam
O, właśnie dzisiaj przeglądałam sobie filmweb i natknęłam się na ten film. Zapisałam go sobie, bo wydał mi się interesujący. Na pewno obejrzę go, ale dokładnie tak, jak radzisz - bez pośpiechu. :)
OdpowiedzUsuńDobry ten film, nawet bardzo, ale na pewno mało Oscarowy. Chociaż gdyby Quvenzhané (weź to zapamiętaj i jeszcze poprawnie zapisz, no bez kopiuj-wklej się nie da) dostała statuetkę to byłoby szalone! I właściwie fajne, ale nie sądzę, by tak się stało. Na pewno byłoby kontrowersyjnie.
OdpowiedzUsuńZapraszam: thefilmbuzz.blogspot.com ;)
OdpowiedzUsuńBardzo dobra recenzja i mam bardzo podobne odczucia. Szczególnie jeśli chodzi o relacje między Winkiem a Hush. Zakładając, że tytułowe bestie to metafora dojrzewania, okrutnego świata, w którym nie ma względu na dzieci czy nie, i miażdży wszystkich słabych, to sposób wychowania córki przez Winka, choć dyskusyjny i - jak piszesz - nie do końca normalny, to jednak spełniający swój cel. Zgadzam się, że Hush wyrasta na zadziorną, pewna siebie dziewczyną, która
OdpowiedzUsuńSPOILER!
bez problemu potrafi stawić czoła bestiom. Ba! Jest ponad nimi i to one muszą się jej kłaniać. Po śmierci Winka Hush nie będzie miała problemu z dostosowaniem się do świata. Nauczyła się dojrzałości. I dalej będzie twardo iść przez świat.
KONIEC SPOILERA!
A co do samych nominacji do Oscara, to ja jestem jak najbardziej za. Wiele filmów mnie w 2012 roku zawiodło. A Bestie, choć proste, to jednak pełne emocji i świetnie zrealizowane. Dla mnie świetne kino.
Pozdrawiam
Ciekawe spojrzenie na film. Osobiście mam trochę inne odczucia niż ty, ale twoją recenzję naprawdę warto przeczytać. Dobra robota :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się w 100% - film nie podbił mojego serca pomimo ciekawego przecież i poruszającego tematu. Mała nominowana jest naprawdę urocza i jej nominacja pozytywnie mnie zaskoczyła. Ale czy jest to najlepszy film? Tu bym się kłóciła. Pamiętam, że ciężko było mi go ocenić.
OdpowiedzUsuńNietypowy, dość oryginalny, ale jak dla mnie Bestie z południowych krain nie są materiałem na Oscara.
OdpowiedzUsuńJestem świeżo po seansie. Dla mnie zupełnie nieoscarowy film. Nie dlatego, że nie zasługuje - ale dlatego, że Sundance i inne niezależne festiwale są idealnym miejscem dla niego :).
OdpowiedzUsuńUrzeka klimatem!