Z tym filmem działy się dziwne rzeczy. Najpierw pojawił się sygnał, że do polskich kin wejdzie wkrótce dramat sportowy z Eastwoodem w roli głównej. Myślę: biorę w ciemno! Potem pojawił się termin premiery - pierwszy, drugi, trzeci... Kiedy zobaczyłam ten grudniowy, celujący na Boże Narodzenie, dokładnie w moment wejścia do kin wyczekanego Hobbita, wiedziałam już, że Warner Bros bankowo wycofa się z tego pomysłu i jeśli w ogóle wprowadzi film Lorenza do Polski, to tylko w dystrybucji dvd. Miałam rację. Film się pojawił, a z nim przyszło zrozumienie decyzji dystrybutora. I ogromne... rozczarowanie.
Gus Lobel (Clint Eastwood) jest łowcą talentów. Za chwilę przejdzie na emeryturę, ale zanim stanie przed nim zadanie rozliczenia się ze swoim życiem (nie tylko zawodowym), chce wykonać ostatnie zlecenie. Analizę gry młodego zawodnika utrudnia mu postępująca choroba i opór młodej kadry klubu. Z odsieczą przybywa poraniona córka Gusa, Mickey (Amy Adams), z którą ten także nie radzi sobie najlepiej...Najpierw o dobrym. O Clincie znaczy, na którym zawsze można polegać i który nigdy nie zawodzi. To, co podoba mi się w nim najbardziej, to fakt, że nikogo nie udaje. Jest na ekranie dokładnie tym, co prezentuje jego fizjonomia - pięknie starzejącym się aktorem, niepróbującym ukrywać oznak dojrzałości, noszącego na twarzy lata doświadczeń (wszelakich) i całą gamę emocji, w których można rozpoznać cienie poprzednich ról. Jest dzięki tej szczerości totalnie naturalny i bardzo w swojej grze przekonujący. Jako Gus Lobel nie stworzył wprawdzie kreacji tak genialnej jak w Gran Torino, ale i rola nie wymagała tak ogromnego zwarcia. Jego bohater to facet zmęczony życiem i ludźmi, żyjący swoimi małymi przyzwyczajeniami, mający ogromną trudność w przełamaniu skorupy, którą utworzył, zamykając się w swoim świecie. Relacje z najbliższymi są najdelikatniej mówiąc chłodne, a jedyne, co Gus kocha bezwarunkowo, to sport, konkretnie baseball. Dla Eastwooda rola ta musiała być szczególna - jeszcze nie tak dawno, bo 4 lata temu, tuż po premierze Gran Torino, aktor ogłosił koniec swojej aktorskiej przygody i postanowił resztki życiowej energii zachować na pracę reżyserską. A tu niespodzianka. Niespodzianka jednak silnie umotywowana, jako że Clint od dziecka planował zostać sportowcem właśnie. Potoczyło się - dzięki Bogu - inaczej, ale pasja do sportu pozostała i może właśnie w filmie Lorenza miała znaleźć ujście. Jakby nie było, Eastwood wygrywa w filmie podwójnie - tworząc świetnie nie tylko postać łowcy talentów, ale i dojrzałego faceta, któremu wydaje się, że wszystko w jego życiu już się skończyło. Na szczęście, tylko wydaje.
Skoro jesteśmy przy aktorstwie... Oprócz Eastwooda wyróżnia się tu jedynie silący się na romantyczny duet Adams-Timberlake. O ile do drugiego członu nadal nie jestem przekonana (choć cierpliwie czekam, aż/czy zaskoczy), o tyle Adams kolejny raz udowadnia, że jej pozycja w Hollywood jest już dobrze ugruntowana. Nie wierząc nadal, że ma już 38 lat, wciąż zadziwia mnie swoim młodzieńczym zacięciem i niewymuszoną grą, w której mowa ciała jest bardziej sugestywna niż najsilniejsze słowo. Znów: nie jest to najlepsza rola w jej karierze, daleko jej do Wątpliwości, Fightera czy nawet wdzięcznej Julie and Julia, ale na pewno o wiele ciekawsza niż w Mistrzu.
Piszę dużo o aktorach, bo niewiele więcej można tu powiedzieć dobrego. Historia - wyłączając interesująco zarysowaną relację ojciec-córka - jest dość typowa i, tak, nudna. Szczególnie może dla Europejczyków, których baseball ani ziębi, ani grzeje, a tajniki tej gry pozostaną na zawsze czarną magią. Z tego względu całość przełyka się z trudem i potrzeba naprawdę sporo cierpliwości, by oddzielić to, co ciężkostrawne od tego, co lekkie i smaczne. Nie każdy ma ochotę i czas się w to bawić.
Czy polecam? Tylko fanom Clinta i Amy.
Skoro jesteśmy przy aktorstwie... Oprócz Eastwooda wyróżnia się tu jedynie silący się na romantyczny duet Adams-Timberlake. O ile do drugiego członu nadal nie jestem przekonana (choć cierpliwie czekam, aż/czy zaskoczy), o tyle Adams kolejny raz udowadnia, że jej pozycja w Hollywood jest już dobrze ugruntowana. Nie wierząc nadal, że ma już 38 lat, wciąż zadziwia mnie swoim młodzieńczym zacięciem i niewymuszoną grą, w której mowa ciała jest bardziej sugestywna niż najsilniejsze słowo. Znów: nie jest to najlepsza rola w jej karierze, daleko jej do Wątpliwości, Fightera czy nawet wdzięcznej Julie and Julia, ale na pewno o wiele ciekawsza niż w Mistrzu.
Piszę dużo o aktorach, bo niewiele więcej można tu powiedzieć dobrego. Historia - wyłączając interesująco zarysowaną relację ojciec-córka - jest dość typowa i, tak, nudna. Szczególnie może dla Europejczyków, których baseball ani ziębi, ani grzeje, a tajniki tej gry pozostaną na zawsze czarną magią. Z tego względu całość przełyka się z trudem i potrzeba naprawdę sporo cierpliwości, by oddzielić to, co ciężkostrawne od tego, co lekkie i smaczne. Nie każdy ma ochotę i czas się w to bawić.
Czy polecam? Tylko fanom Clinta i Amy.
'ale na pewno o wiele ciekawsza niż w Mistrzu.'- no cóż, to ciekawe co piszesz; ja tam zastrzeżeń do jej kreacji nie mam ;)
OdpowiedzUsuńAle Timberlake? Chyba się wstrzymam [zła ja].
Ja generalnie też, była po prostu w porządku. Ale na pewno nie na nominacje i nagrody. Zresztą z "Mistrzem" mam w ogóle na pieńku - jak dojrzeję do recenzji, to się wyżyję;)
OdpowiedzUsuńJuż od dłuższego czasu chciałem obejrzeć ten film, ale jego oceny i recenzje mnie do tego nie zachęcały. I po raz kolejny nie czuję się zachęcony, ale chyba jednak jak będę miał go "w ręku", to się zmuszę i zobaczę co tam Clint ciekawego wymyślił :)
OdpowiedzUsuńJa pasuję. Nie będę się na siłę tarmosił i oglądnę sobie "Mistrza", którego już od dawna chcę zobaczyć, albo jakiś inny ciekawy film. :)
OdpowiedzUsuńJa nie usłyszałam o tym filmie póki nie pojawił się na dvd. Jakbym poszła na to do kina byłabym rozczarowana, na dvd film ok, ale jak piszesz dla wielbicieli tych aktorów i baseballa na ekranie ;-)
OdpowiedzUsuńBoże, jak to dobrze, że Clint wrócił do grania. On może grać nawet w gniotach, ale każda jego rola (mimo że od kilku lat gra jedną postać, bo czymże różni się Gus Lobel od Walta Kowalskiego czy Frankie'ego Dunna) to perełka:) A sam film dla mnie jak najbardziej przyjemny. Nic specjalnego, ale tak na jakiś pochmurny wieczór jak najbardziej.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, muszę w końcu obejrzeć "Mistrza". Po drugie zadziwia mnie, że Timberlake ra w filmach - przekonałam się do jego najnowszego albumu bo jest dobry, ale aktor? Nieeee. Po trzecie bardzo cenię pana Eastwooda. Tak czy siak obejrzę. Chociaż baseballu nigdy nie zrozumiem, chociaż przecierpiałam nawet "Moneyball"!
OdpowiedzUsuńO fanów Clinta i Amy pewnie nie trudno. Film obejrzałem jak zwykle nocą, a dla niektórych to pewnie było już rankiem. Jak piszesz Klapserko, interesująco zarysowana relacja ojciec-córka jest warta uwagi. Starszego Pana Eastwood ogląda się z przyjemnością. A happy end filmu pozostawia na długo miłe samopoczucie. Ja polecam nie tylko fanom
OdpowiedzUsuńTo, że gra tutaj Amy Adams powinno być wystarczającym argumentem na to, że chcę ten film obejrzeć. Choć te dziwne rzeczy, o których wspomniałaś na początku, bardzo mnie zirytowały, to jednak ja miałem cały czas nadzieje, że produkcja pojawi się w kinach.
OdpowiedzUsuńTimberalake powrócił z nową nieziemską płytą, ciekawe jak będzie z jego rolą, bo ze wszystkich produkcji podobał mi się w "To tylko seks" - z Milą Kunis stworzył niesamowity duet! Amy Adams w "Mistrzu" Ci się nie podobała? Bo to wywnioskowałem z tego co napisałaś. Klaspserko liczę na dobre uzasadnienie, bo w innym razie nie ręczę za swoje czyny haha ;D
Zapraszam do siebie.
OdpowiedzUsuń+ Obserwujemy?
http://mmadivision.blogspot.com/
Ok, w "To tylko seks" był bardzo fajny, faktycznie:) Natomiast Adams - nie napisałam, że mi się w "Mistrzu" nie podobała, a że tamta rola nie była na pewno lepsza od tej tutaj, a mimo to nagradzana i nominowana. Niesłusznie, ale to moje skromne zdanie:)
OdpowiedzUsuń