reżyseria: Sacha Gervasi
scenariusz: John J. McLaughlin
produkcja: USA
gatunek: biograficzny
Zabieram się do recenzowania Hitchocka leniwie. Nie dlatego, że jest to film niemrawy i zły. Jest wprawdzie trochę ospały i trochę momentami nudny, ale to niezła rzecz, którą warto zobaczyć choćby dla znakomitego duetu aktorskiego z pierwszego planu. Ale od początku.
Film stanowi wycinek z życia Alfreda Hitchocka (w tej roli Anthony Hopkins), a konkretnie jego pracy nad słynną Psychozą. Ale w toku akcji mamy okazję przyglądać się nie tylko kulisom powstawania filmu, ale także relacji państwa Hitchcocków - relacji z długim stażem, z pozoru stabilnej, ale tak naprawdę skrywającej wiele niedopowiedzeń i wzajemnych, niespełnionych oczekiwań.
Dla fanów kina Hitchcocka, film Gervasiego nie będzie pewnie ani odkryciem, ani artystycznym objawieniem. Psychoza, która miała być rzekomo osią filmu, powstaje w tle faktycznych wydarzeń, które dzięki dobrze przemyślanej realizacji, wysuwają się na pierwszy plan. I dobrze, że to robią, bo są naprawdę warte uwagi. Związek Almy Reville i Alfreda Hitchcocka ukazany jest zadziwiająco jak na debiutanta przenikliwie. Gra, jaką prowadzą ze sobą bohaterowie, cała gama niedomówień, podejrzeń, zazdrosnych uników, wreszcie - spełnienia i niespełnienia we wszystkich rolach, jakie złożyło na ich barki życie, intryguje i porywa. Ostrości dodaje świetne zarysowanie osobowości obojga, ze szczególnym akcentem na Hitchcocka. Jego nadęty sposób bycia, pewność siebie granicząca z pychą, nałogi, wreszcie skrywane, bardzo intymne nadzieje, lęki i potrzeby przekonuje, że mamy do czynienia z prawdziwym człowiekiem, nie pomnikiem, któremu postanowiono raz jeszcze oddać hołd.
Wielka w tym zasługa Hopkinsa, który świetnie odwzorował charakter i sposób bycia (łącznie z poruszaniem się i mówieniem) reżysera. Rewelacyjna praca charakteryzatorów sprawiła, że aktor jest niemalże nie do rozpoznania. Mówię "niemalże", ale jestem pewna, że gdybym nie wiedziała, kto gra główną rolę w filmie, nie wpadłabym szybko na nazwisko Hopkinsa. Równie wspaniale wypada w Hitchcocku Helen Mirren. Pozostali aktorzy są po prostu dobrym tłem. A Scarlett Johansson uparcie mówię - nie.
Hitchocock to film przyzwoity. Tylko przyzwoity i niknący w blasku filmów, którymi karmiliśmy się przez ostatnie dwa miesiące. Może dlatego pojawił się u nas właśnie teraz, by ochłodzić trochę emocje?
Czy polecam? Tak, ale bez ciśnienia.
Hopkins w tej roli bardzo dobry, zgadzam się, że "Hitchcock" nie jest arcydziełem, ale film bardzo mi się podobał. Polecić też "Dziewczynę Hitchcocka" - pokazany proces kręcenia "Ptaków" i nieco ciemniejsza, bardziej bezwzględna strona mistrza suspensu.
OdpowiedzUsuńJak dla mnie to Mirren tutaj wręcz "stłumiła" Hopkinsa. ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam do przeczytania mojej recenzji: http://piwos-filmowo.blogspot.com/2013/03/27-hitchcock.html
Dokładnie - trafiłaś w sedno, przede wszystkim wypada blado na tle innych nagradzanych ostatnio produkcji, których w kinach było bez liku. Przyjemnie się go oglądało, ale bez specjalnego entuzjazmu. Mirren znakomita, Hopkins tym razem niewiele, ale odrobinę słabiej wypada na ekranie. A widziałaś może 2 film o Hitchu? (Girl) ja może jakoś w weekend go obejrzę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :-)
Nie widziałam, ale planuję zobaczyć:)
UsuńŚwietnie zrobiony film, a Hopkins jest tutaj wręcz genialny! Urzekł mnie nawet bardziej niż w "Okruchach dnia". Jak dla mnie jeden z lepszych filmów jakie ostatnio widziałam...
OdpowiedzUsuńA mi się Hopkins nie podobał w tej roli. Ponoć wzbraniał się, gdy mówiono mu aby do roli przytył. Ale to inna rzecz. Za to Mirren była świetna i przyćmiła go w dużym stopniu.
OdpowiedzUsuń