scenariusz: Sławomir Fabicki, Marek Pruchniewski
produkcja: Polska
gatunek: dramat
dystrybucja polska: Forum Film Poland Sp. z o.o.
Z podziękowaniami dla Tercc za niezwykle ubogacającą dyskusję o "Miłości" i miłości, toczoną tuż po seansie
Długo, długo tkwiłam w wypracowanym ostatnimi latami przekonaniu, że polskie kino ostatnich lat - z drobnymi wyjątkami - nie nadaje się do niczego. Że w znaczącej mierze chodzi mu po prostu o infantylną rozrywkę dla mas albo powierzchownie traktowaną historię, akcentującą naszą polską, martyrologiczną i paranoiczną duszę. Pojedyncze tytuły, które były warte uwagi, pojawiały się tak niepozornie i przechodziły koło pompowanych marketingiem superprodukcji tak cicho, że pozostawały niemal niezauważone. Tak było (jeśli weźmiemy pod uwagę jedynie ubiegłoroczny sezon) m.in. z porażającym Wymykiem, szczerym Lękiem wysokości czy odmiennym stylistycznie, komediowym debiutem Anny Wieczur-Bluszcz Być jak Kazimierz Deyna (recenzja wkrótce). I Miłością Fabickiego - filmem, który przemknął przez polskie kina, pozostawiając po sobie jedynie smutną twarz Marcina Dorocińskiego z plakatu i skojarzenie z redystrybuowaną wówczas na fali Oscarów Miłością Hanekego. Dlaczego tylko tyle? Nie wiem. Nowy film Fabickiego to jedna z najciekawszych propozycji polskiej kinematografii ostatnich lat.
Tomek (Marcin Dorociński) i Maria (Julia Kijowska) wyglądają na szczęśliwe małżeństwo. On ma stabilną pracę, ona awansuje i zbiera pochwały od samego prezydenta miasta. Niedomówienie, które powstaje wskutek tragicznego wypadku, stawia jednak pod znakiem zapytania dotychczasową harmonię i małżeństwo Niedzielskich.
Nie wiedziałam, o czym jest ten film. Przeczytałam tylko bardzo lapidarny opis fabuły, który ani mnie nie nastroił, ani nie przybliżył tematyki. I bardzo dobrze, że tak się stało. To, co zobaczyłam, rozbiło mnie na atomy. Tragiczna, choć w zarodku całkiem znajoma historia Marii i Tomasza angażuje i porusza wszystkie emocjonalne struny. Przez swą wieloznaczność wprowadza w skrajnie odmienne stany i stwarza pole do szerokiej dyskusji, otwierającej coraz to nowe perspektywy interpretacyjne. Tutaj ważne jest każde słowo, każdy gest, każde zaniechanie. Ogrom znaczeń i interpretacji, cudowne zaufanie w bystrość widzów, ich ambicję wikłania się w zaproponowane ścieżki, zasugerowane tropy, inteligentne odbieranie sygnałów.
Ta historia wygrywa niuansami. Nie chodzi tylko o symbole czy znaczenie wypowiadanych kwestii. To też cała przestrzeń pozawerbalna, o którą Fabicki szczególnie się zatroszczył. Przemyślane kadry, niezwykła gra światła i cienia, detaliczne ujęcia, ukazujące intensywność emocji, targających bohaterami (mimo ich częstej pasywności), kontrastowanie (przede wszystkim charakterologiczne) - wszystko to jest zrealizowane zaskakująco precyzyjnie. I tonacja - jednocześnie subtelna i gwałtowna, zaskakująca, ale potrzebna, by natężenie intymności, która wyziera z ekranu, nie odebrało nam oddechu.
Znakomity Marcin Dorociński kolejny raz udowadnia, że może być go dużo, skoro oferuje taki warsztat. Julia Kijowska - uważana za objawienie tego filmu - dotrzymała mu dzielnie kroku, choć rola była bardzo wymagająca. Świetnie obsadzony drugi plan (Woronowicz, Kulesza, Dziędziel) potęguje tylko smak i skupia uwagę na równi z głównymi bohaterami.
Ta historia wygrywa niuansami. Nie chodzi tylko o symbole czy znaczenie wypowiadanych kwestii. To też cała przestrzeń pozawerbalna, o którą Fabicki szczególnie się zatroszczył. Przemyślane kadry, niezwykła gra światła i cienia, detaliczne ujęcia, ukazujące intensywność emocji, targających bohaterami (mimo ich częstej pasywności), kontrastowanie (przede wszystkim charakterologiczne) - wszystko to jest zrealizowane zaskakująco precyzyjnie. I tonacja - jednocześnie subtelna i gwałtowna, zaskakująca, ale potrzebna, by natężenie intymności, która wyziera z ekranu, nie odebrało nam oddechu.
Znakomity Marcin Dorociński kolejny raz udowadnia, że może być go dużo, skoro oferuje taki warsztat. Julia Kijowska - uważana za objawienie tego filmu - dotrzymała mu dzielnie kroku, choć rola była bardzo wymagająca. Świetnie obsadzony drugi plan (Woronowicz, Kulesza, Dziędziel) potęguje tylko smak i skupia uwagę na równi z głównymi bohaterami.
Trudno pisze się o filmach, które dotykają w tak szczególny sposób, że nie potrafią wyjść z głowy przez długie godziny. To są filmy, które się przeżywa, nie - opowiada. Miłość Fabickiego z Miłością Hanekego łączy właśnie ta nieporadność w tworzeniu werbalnej przestrzeni analitycznej. Bo o miłości się nie mówi, ją się po prostu... czuje.
Czy polecam? Bardzo.
Przez moment myślałem, że będzie to recenzja "Miłości" M. Haneke :D Ech, polskiego kina nie trawię, bardzo rzadko trafiam na coś, co naprawdę godne jest pozytywnych opinii, na które trafiam. Dodam do listy, ale nie wiem kiedy obejrzę :)
OdpowiedzUsuńdlaczego nie poszedłem do kina? :(
OdpowiedzUsuńSposób, w jaki wyrażasz się o tym filmie jest równie piękny co sam film, damm, co za słownictwo! :) Zgadzam się w 100 % z treścią Twojej recenzji - subtelność i intymność bijące z "Miłości" rzeczywiście mogły nam odebrać oddech, na szczęście napięcie ładnie się rozłożyło na cały film.
OdpowiedzUsuńDziękuję za seans i miłe słowa na początku; miejmy nadzieję,że wkrótce jakiś kolejny seansik! Buziaki:*
Imho bardzo męczący film i chyba jednak słaby. Najwyżej przeciętny, nawet jak na rodzime standardy. Nie kupuję tych emocji, choć byłem bardzo życzliwy Fabickiemu przed seansem, a nawet mocno na niego liczyłem. Niczego nowego o miłości się od niego niestety nie dowiedziałem. Jest tylko ból, smutek i cierpienie. Wiedziałem o tym już w podstawówce. Z tego filmu pamiętam tylko bolący mnie zad od kinowego fotela i grymasy twarzy Kijowskiej. Aktorstwo w porządku, scenariusz masakrycznie słaby, reżyseria też bez szału, mocno niedopracowana. No zawód, co tu więcej pisać.
OdpowiedzUsuń