Strony

poniedziałek, 16 września 2013

Czas na miłość (About Time, 2013)

reżyseria: Richard Curtis
scenariusz: Richard Curtis
produkcja: Wielka Brytania
gatunek: melodramat
dystrybucja polska: United International Pictures Sp z o.o.

Iść na komedię romantyczną, gdy jesień niesie za sobą tak imponujące i wyczekane premiery, że bankructwo ma realną szansę przybrać bardziej materialną postać niż widmo? Iść. Bo (1) to film Richarda Curtisa, który w snuciu miłosnych, nie do końca szablonowych historii jest prawdziwym mistrzem (to ten od najlepszej komedii romantycznej naszej ery, czyli To właśnie miłość); (2) zwiastun jest przeuroczy i sprawia, że na duszy robi się ciepło; (3) jest zimno, buro i ponuro, a na taką aurę nic, tylko się wzruszać.

Tim (Domhnall Gleeson) jest w "tych sprawach" typowym nieudacznikiem. Niby wszystko z nim w porządku - jest inteligentny, ogarnięty, z dobrego (choć trochę - jak sam twierdzi - dziwnego) domu, ostatecznie też nawet nienajbrzydszy - a tu z miłością jakoś mu nie po drodze. Wszystko zmienia się, gdy ojciec (Bill Nighy) przekazuje mu rodzinną tajemnicę: otóż mężczyźni w ich rodzinie potrafią podróżować w czasie. Tim postanawia wykorzystać ten sposób na zdobycie wymarzonej dziewczyny. 

Nie dajcie się zmylić, to wcale nie jest komedia romantyczna. Czasem to nawet ani komedia, ani romans, a poważny (melo)dramat, w którym do głosu dochodzą tak trudne kwestie jak samotność, toksyczna miłość czy śmierć, a łzy niekoniecznie są oznaką radosnego wzruszenia. Ta ucieczka od schematu jest największym atutem filmu. Curtis konsekwentnie unika klisz, z prostej historii wydobywa bardzo niejednoznaczne perełki, które chce się oglądać i o których chce się też później myśleć. Oczywiście, to wciąż film o miłości - pewne rozwiązania są tu nieuniknione, niektóre mogą się nawet nie podobać lub nużyć, ale nie można reżyserowi (i scenarzyście w jednej osobie) odmówić intuicji, wyczucia widza, którego nie tylko nie prowadzi za rękę, ale i umie z nim współpracować. To trochę tak jakby twórca spełniał nasze oczekiwania, których sami nie umiemy do końca określić i które bywają dla nas zaskoczeniem. Jednocześnie pozostawia sobie spory margines swobody i przede wszystkim nie wpada w pułapkę własnego pomysłu, który mógł - oj, bardzo mógł - zatrzasnąć go w żelazne dyby konsekwencji. Pojęcia nie mam, czy wiecie, co próbuję przekazać, ale dokładnie tak to wygląda. 

To ciekawe i bardzo dla Richarda Curtisa dobre, bo świadczące o dużym postępie w pracy reżyserskiej (w jego dorobku Czas na miłość plasuje się dopiero na 3. pozycji, tuż po kultowym Love actually i filmie Radio na fali; cała reszta tytułów - od Czterech wesel i pogrzebu i Notting Hill, przez Bridget Jones, aż po... Czas wojny [że łot?!] - to produkcje, dla których napisał scenariusze). Ma w sobie coś ten Nowozelandczyk, że jego historie - mimo że z pozoru takie szablonowe - zdobywają popularność i wierność widzów. Wiadomo, nie wszystkich, ale - szczerze - kto nie widział żadnego z powyższych hitów i jest pewien, że nie zna nikogo, kto ogląda je zawsze, gdy są w telewizji? Nie oszukujcie, zawsze mogę powiedzieć, że znacie mnie, która To właśnie miłość ogląda w każde święta.

Film jest więc ładny. Ciepły, przyjemny, nie nazbyt lukrowany, taki w sam raz. Humor i tragizm są tu bardzo przyzwoicie wypośrodkowane, bohaterowie starannie nakreśleni (nawet ci drugoplanowi), akcja dość wartka, nie ma tu nawet - jeśli oczywiście przyjmiemy nieco fantastyczną perspektywę fabularną - aż tak wielu niedorzeczności. Zaskakująco dużo tu mądrych fraz, które kumulują się w całkiem przemyślany, konsekwentnie zresztą podawany w mniejszych porcjach w toku akcji, przekaz. Nic odkrywczego, nad czym należałoby się zachwycać, ale wystarczająco miłe, by wyjść z kina z uśmiechem na twarzy. Szczególnie, że niewiele może to wrażenie zepsuć: główny bohater jest tak poczciwy, że nie sposób go nie polubić (w dodatku ma sympatyczną twarz Billa Weasleya), Rachel McAdams świetnie przecież odnajduje się w romantycznych odsłonach, a Bill Nighy to klasa sama w sobie - nie ma przyjemniejszego od obserwowania tu jego swobodnej gry.

Czas na miłość to bajka, ale - niech mnie - lubię takie bajki. Może Wy też?

Czy polecam? Tak.


8 komentarzy:

  1. Umrę jeśli nie zobaczę w ciągu tygodnia! Ja też uwielbiam To właśnie miłość ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli tylko jest mowa o inteligentnej i nieprzesłodzonej komedii romantycznej, to zawsze z chęcią się skuszę. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż nie mogę uwierzyć, że pojawi się jakaś przyjemna komedia romantyczna :) Koniecznie będę musiała obejrzeć!

    OdpowiedzUsuń
  4. nie słyszałam o filmie, ale bardzo chętnie go obejrzę, uwielbiam Rachel McAdams, nie powinnam się rozczarować :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo dobry film, całkowicie zgadzam się z przymiotnikami "ciepły" i "przyjemny".

    OdpowiedzUsuń
  6. Szłam na ten film do kina z dość niskim oczekiwaniami (nie sprawdziłam, kto odpowiada za reżyserię i scenariusz, na dodatek nie przepadam za McAdams) a tutaj taka niespodzianka. Dawno nie widziałam tak uroczej komedii romantycznej. I to najlepsze określenie tej produkcji jakie może być:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Okładka dość zachęcająca :) No i Wasze recenzje też :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Całkowicie się z Tobą zgadzam. Moja recenzja również to potwierdza: http://booksandmovies.bloog.pl/id,338390446,title,Czas-na-milosc,index.html. Bardzo fajny blog :)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.