Strony

środa, 6 listopada 2013

Gorący towar (The Heat, 2013)

reżyseria: Paul Feig
scenariusz: Katie Dippold
produkcja: USA
gatunek: komedia kryminalna
dystrybucja polska: Imperial-Cinepix

Oglądanie filmów z ulubionymi aktorami nie należy do najprzyjemniejszych zajęć. Czeka się na tę rolę miesiącami, reaguje na premierę z podekscytowaniem, do seansu zasiada z wielkimi oczekiwaniami, a potem... potem jest różnie. Najczęściej nie smakuje to dobrze i trudno się też temu dziwić - większość aktorów, których darzymy sympatią, lubimy przez wzgląd na przynajmniej jedną, bardzo dobrą kreację, do której nieświadomie każdą kolejną porównujemy. A, umówmy się, trudno jest niektóre przebić. Weźmy takiego Ledgera aka Joker, rozumiecie. Oczywiście Sandrze Bullock i jej dotychczasowym, niezłym rolom do Heatha daleko, ale nie zmienia to faktu, że moja sympatia do niej ma się całkiem dobrze od lat. Co innego jednak rola, co innego film - szczególnie z gatunku kiepściunich, których nawet nie wiem jak dobre aktorstwo nie wzniesie na wyżyny. Chyba że jest się Denzelem Washingtonem, który z absolutnie każdego filmu, potrafi zrobić coś zjadliwego - ale to już inna historia.

Gorący towar jest filmem słabym. Że dla niektórych zabawnym - w porządku. Jasne jest przecież, że o takie samo poczucie humoru w przypadku większej grupy odbiorców trudno i twórcy filmu też doskonale zdają sobie sprawę. Nie zarzucam im więc tego, że film nie był śmieszny (choć tak w istocie było, nawet teksty detektyw Mullins - McCarthy w tej roli - wywoływały reakcję bliższą parsknięciu niż śmiechowi), ale ograniczenia intelektualne - już tak. Brak pomysłu na fabułę (bo chyba nie sądzicie, że odwrócenie konwencji buddy cop movie to szczyt możliwości filmowca?) wyziera z każdego kadru. Nie ma tu zupełnie nic, co przyciągnęłoby uwagę na dłuższą chwilę. Potyczki słowne bohaterek są sztucznie rozbuchane, postaci - jakkolwiek celowo przerysowane - nie wzbudzające sympatii, a fabuła jest niemożliwie długa i bez wyrazu. Proste to jak patyk i chyba równie jak on bezbarwne.

I co z tego, że Sandra to nadal "o, wow, ona naprawdę ma już 49 lat?!" i "ona to jednak dobrą aktorką jest", bo to nic nie zmienia. I z tego, że Melissa McCarthy całkiem nieźle odnajduje się w rolach komediowych bazujących na humorze klozetowym - nawet jej dryg komediowy nie potrafił na dłużej utrzymać mojej uwagi. Wynudziłam się przeokrutnie, a za montaż, którego efektem jest 117 minut tej katorgii, powinni pakować do więzienia dla hollywoodzkich przestępców.

Ale czego ja się właściwie spodziewałam po autorze najgorszej komedii ostatnich lat (Druhny)?

Czy polecam? Nie.


6 komentarzy:

  1. Buuu... A tak chciałam się pośmiać. :(

    OdpowiedzUsuń
  2. oglądałam i się rozczarowałam, dłużył się i nie śmieszył, film słabiutki

    OdpowiedzUsuń
  3. No niestety Gorący towar to film bardziej w stylu McCarthy (Wspomniane przez ciebie Druhny i podobny w banalności do Złodzieja tożsamości) niż Bullock i z takim podejściem należy do niego podejść. Da się obejrzeć, ale jest to wtórne, a Bullock już miała w swojej karierze świetną rolę policjantki (Miss Agent). O dziwo jest to aktorka, która ma bardzo dobre komediowe role (ale i kilka wpadek na koncie) oraz dramatyczne (Grawitacja z nią bardzo dobra nie wspominając o Oscarowym Wielkim Mike`u). Gorący towar to akurat słabszy film, ale zapominać nie można że to jednak Sandra ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie spodziewałam się zbyt wiele po tym filmie i może przez to się nie rozczarowałam. "Gorący towar" można obejrzeć i potem szybko o nim zapomnieć :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Osobiście za takimi filmami nie przepadam, ale obejrzałam, bo wiele się o nim mówiło...niestety nie zaskoczył mnie pozytywnie..

    OdpowiedzUsuń
  6. Sporo się spodziewałam po tym filmie, ech. Zawiodłam się :(

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.