Strony

wtorek, 18 marca 2014

Ocalony

Zazwyczaj wybierając się z mężem do kina na "jego" filmy, doskonale wiem, czego się spodziewać i bardzo często moje przewidywania się sprawdzają. Od ostatniej spowiedzi popełniłam dwa grzechy. Pierwszym było niesłuszne i przedwczesne ocenienie filmu o zombie (World War Z), który okazał się całkiem wciągającym kinem akcji. Drugim - bardzo świeżym - zapieranie się rękami i nogami przed seansem Ocalonego, no bo "serio, kolejny film o wojnie?". Dałam się jednak przekonać i - wow - tego się nie spodziewałam...

 

Jeżeli myślicie, że półtorej godziny strzelaniny w centrum konfliktu afgańskiego musi być nudne, nie znacie Petera Berga. Ja też nie znałam. W filmach wojennych zawsze lubiłam przede wszystkim aspekty psychologiczne - trudne wybory, relacje, traumy, wszystko, co związane z szeroko pojętą psychologią postaci. Wymachiwanie karabinami, jakkolwiek stanowiące clou filmów tego typu, zawsze mnie nużyło, bo też co w takiej rozwałce dla przeciętnej kobiety może być ciekawego? Berg pewnie nie zadał sobie tego pytania, ale chyba nie musiał - on od razu znalazł na nie odpowiedź.


 

A właściwie taktykę. Sprytnym w istocie posunięciem było wyakcentowanie walki w takim stopniu, że stanowiła nie tylko pierwszy, ale wręcz jedyny plan. Preludium do krwawego starcia w prowincji Kunar i przygotowania do akcji przemykają w takim tempie, że nie wiedzieć nawet kiedy lądujemy wraz z komandosami w środku lasu i wypatrujemy z nimi szefa talibów. Trwająca, bagatela, blisko 90 minut akcja mimowolnie wciąga - Berg niczego tu nie dawkuje, wrzuca nas w oko cyklonu i nie daje chwili wytchnienia. Napięcie jest tak duże i trwa tak długo, że finałowe sceny są wręcz fizyczną ulgą.


 

Autentyczność starcia - niezniszczoną nawet przez Marka Wahlberga (!) - burzy jedynie wytrzymałość walczących członków Navy SEALs. Godna podziwu, realna (bo przecież to się naprawdę podziało), ale jednak wizualnie trochę przesadzona. "Komandosi przyjmują tu ilość ołowiu, która powaliłaby słonia" - pisze Michał Walkiewicz i nie sposób się z tym nie zgodzić. W kontekście całego filmu rzecz niezbyt rażąca, ale jednak zauważalna i odstająca od formy. Ale - drobiazg. W końcu to komandosi, kto jak nie oni?


 

Czy polecam? Serio, tak. Naprawdę dobry film.


 
Źródło zdj.: navyseals.com

 

4 komentarze:

  1. Niezwykły film, wciska w fotel więc zacytuje Ciebie Klapserko i na tym pozostanę: "Berg niczego tu nie dawkuje, wrzuca nas w oko cyklonu i nie daje chwili wytchnienia. Napięcie jest tak duże i trwa tak długo, że finałowe sceny są wręcz fizyczną ulgą"

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dobry film, w 100% polecam i zapraszam do siebie. REKLAMA USUNIĘTA

    OdpowiedzUsuń
  3. Taaa, tylko gdyby ktoś sobie zadał trochę trudu i poczytał o tym co się wydarzyło naprawdę, to może inaczej by spojrzał na ten film :)
    Dla mnie to straszna propaganda i kiepskie kino z przekłamaniami na każdym kroku.
    Raz, że się wynudziłem a dwa że rozczarowałem jak się dowiedziałem jak było naprawdę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale przecież tak samo było z "Operacją ARGO". Gdy przeczytałam wspomnienia Mendeza, byłam lekko... zawiedziona:) że to wszystko było mniej spektakularne niż pokazał to Affleck:) Tak to jest z tymi filmami inspirowanymi prawdziwymi historiami - to nie są kopie tych historii, a odrębne jednostki fabularne, które za podstawę wzięły sobie autentyczne wydarzenia.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.