Strony

wtorek, 6 stycznia 2015

Foxcatcher

No dobrze. Tak Was zdumiała (wszystkich) i oburzyła (niektórych) moja ocena Foxcatchera i tak bardzo wypytujecie, kiedy się z niej wytłumaczę, że niech Wam będzie. Tłumaczę. Nowy film Bennetta Millera to jeden z tych projektów, które mogłyby być szalenie dobre, a przez czyjeś widzimisie są szalenie niedobre. To nie tylko niewykorzystanie olbrzymiego potencjału, jakie stwarzała ta niewiarygodna, autentyczna historia, ale okrutne zniszczenie go. Bo gdybym ja reżyserowała ten film...


 

Jasne, że bym nie reżyserowała. Spokojnie, nawet nie mam takich zapędów, ale w przypadku fabuły Foxcatchera naprawdę trudno nie ulec pokusie odtworzenia historii braci Schultzów - zapaśników, którzy mieli tę (nie)przyjemność walczyć o medale pod czujnym okiem milionera i niespełnionego mentora młodych sportowców, Johna du Ponta. Znałam tę sprawę na długo przed premierą, ucieszyłam się, gdy usłyszałam o planach przeniesienia jej na ekran, bo miała wszystko, by wywołać emocje: wyrazistych bohaterów, motyw rywalizacji, chorej ambicji i  kompleksów, a przede wszystkim wątek kryminalny o sporej sile rażenia. Wątek, który byłby idealnym punktem wyjścia do achronologicznej narracji, świetnym jej spoiwem i motorem napędowym, elementem, o którym pamięć nie pozwalałby oderwać wzroku od koniecznych retrospekcji, zarysowujących karierę Marka Schultza i konflikt braci z du Pontem. Tymczasem to, co najciekawsze, Miller ulokował niemalże na napisach końcowych, poświęcając temu, z czego mógł zrobić centrum akcji kilka zaledwie klatek. Normalnie klasnęłabym z radości w dłonie, gratulując wyjścia poza schemat, ale tu - widząc efekt tego pomysłu - chciałam zapłakać z żalu. Nie zapłakałam tylko dlatego, że próbowałam wyjść z odrętwienia i znużenia, w jaki wprowadził mnie ten nieudany seans.


 

Żeby nie było, że czepiam się tylko dlatego, że facet nie zrealizował mojej wizji tej historii, mam jeszcze jeden, poważny zarzut. Miller używa notorycznie skrótów myślowych, które są bardzo słabo czytelne dla osób znających autentyczną historię Schultzów i du Ponta, a będą zupełnie zasłonięte przed tymi, dla których fabuła jest nowością. Niby irytować będą się tylko pierwsi (bo te fragmenty nijak się będą kleić z fabułą), ale, ludzie, jak już piszemy scenariusz po swojemu, to piszmy go chociaż w sposób kompletny i spójny. Finalnie, najważniejsze intencje bohaterów są zakryte, niejasne lub co najmniej dyskusyjne. Rozumiem - w zwiastunie (który, swoją drogą, wprowadza mocno w błąd co do węzła fabularnego filmu), ale w filmie? A przecież, nie oszukujmy się, każdy z nas lubi otrzymać na końcu odpowiedź na nurtujące go pytanie, nawet jeśli nie jest tą przewidzianą, oczekiwaną czy wymarzoną (albo nawet rodzi kolejne wątpliwości, jak choćby w Wyspie tajemnic czy Incepcjii). No, to tu jej nie otrzymujemy. Znaczy otrzymujemy, ale jest tak mętna i nieprzekonująca, że prowadzi wprosto do Google, które wysila się bardziej i serwuje pełny (i choć prawdziwy, to bardziej spektakularny niż w filmie) finał tej opowieści.


 

To jeszcze o ich trzech, czyli męskim trio, budującym Foxcatchera. Gotowi? Też mi się nie podobali. Ja wiem, nominacje, charakteryzacje i inne wariacje, ale - choć jestem pewna, że dla wielu z Was to, co zrobili z Tatuma i Carella i to, jak oni sami zrobili swoich bohaterów, będzie awsome - to naprawdę nie jest szczyt możliwości, ani charakteryzatorskich, ani aktorskich. Tatum jak był drewniany we wszystkich operach mydlanych dużego ekranu, tak jest też drewniany tutaj, z tą tylko różnicą, że chodzi jak osiłek, łypie wzrokiem jak osiedlowy zawadiaka i robi miny, jakby ktoś włożył mu pod kości policzkowe żywicę. Słowem, bardzo stara się wyjść z szablonu, w który sam się kiedyś wgramolił, i bardzo mu to nie wychodzi. Choć, muszę przyznać, trochę ta nieudolna gra pasuje do powierzchowności jego postaci - Mark Schultz sprawiał zawsze wrażenie typu impulsywnego, nieco może nawet tępawego faceta, który jest nastawiony na cel, ale którym dość łatwo jest sterować.


 

Carell wypada na jego tle zdecydowanie lepiej, jego intepretacja du Ponta jest klarowna, przemyślana, sugestywna. Nie na najważniejsze nagrody filmowe, ale ciekawa i - to jest nadal super - stanowi też zgrabne kontinuum zawodowego planu Carella, by pokazać, że jest przede wszystkim aktorem dramatycznym.


 

Cały mój odbiór tych dwóch ról opiera się na zwykłej prawdzie, której w kinie szukam. Prawdzie, która pozwala mi zobaczyć na ekranie bohaterów, nie zaś grających ich aktorów. W Foxcatcher widziałam dziwacznie umalowanego Tatuma i postarzonego Carella, nie Marka Schultza i Johna du Ponta. A to,  jak nietrudno się domyślić, nie pomogło mi łyknąć tej historii bez popicia. Po prostu.


 

Na koniec najlepsze - najfajniej z nich wszystkich wypada Ruffalo, który jest tak cudownie normalny i fajny w swojej niewymuszonej grze, że oglądanie go jest czystą przyjemnością. I jego filmowa małżonka, w której dopiero po seansie, w internetach, poznałam Siennę Miller. Nieźle.


 

Czy polecam? Nie.


 
Źródło zdj.: fandango.com

 

13 komentarzy:

  1. Właśnie ze względu na tego drewnianego Tatuma mam wielkie obawy co do tego filmu. Kompletnie mi on do obrazu o takiej tematyce nie pasuje... Za to bardzo jestem ciekawa kreacji Carella i Ruffalo oraz samej historii. Mimo wszystko - dam jej szansę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie temat zupełnie nie interesował. Nie przepadam za filmami "sportowymi". pewnie się zmuszę jak dostanie te nagrody

    OdpowiedzUsuń
  3. Mimo, że nieodłącznym elementem to sport jest raczej tłem dla tej historii i relacji bohaterów.

    OdpowiedzUsuń
  4. Podzielam rozczarowanie filmem. Nie dlatego, że nie wykorzystano potencjału historii, a wręcz przeciwnie, ale o tym już u mnie. Niebawem ;p
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  5. Hmmm, z tego co ostatnio czytam, wydaje mi się że to jednak moja opinia o Foxcatcherze będzie mało popularna :). Jak dla mnie film jest jak najbardziej dobry. Nie wybitny, ale trójka Ruffalo-Tatum-Carrell robi swoje. Ten drugi, pewnie, jest drewniany, ale taki z tego co zrozumiałem był właśnie Mark Schultz - zahaczający gdzieś o osobę chorą psychicznie. Jego relacja z du Pontem została ukazana świetnie - mrocznie i tajemniczo. Bez jakiś fajerwerków, ale też bardzo realistycznie, w sam raz na trochę nudnawy, 2-godzinny film biograficzny ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. No co Ty, jest masa 2-godzinnych filmów biograficznych, które są realistyczne, a nie usypiają!:)

    OdpowiedzUsuń
  7. To pewnie w dużej mierze zależy od historii jaką opisują :D Tutaj wydaje mi się, że ciężko było wszystko inaczej przedstawić, bo SPOILER morderstwo KONIEC SPOILERU było strasznie niespodziewane :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak uważasz? To mogę Ci zdradzić, jak ja to widziałam (i kilkoro znajomych, z którymi o tym rozmawiałam) i co wydaje mi się naprawdę racjonalnym pomysłem na scenariusz.

    UWAGA - SPOILERY

    Mogliby zacząć typową akcją - scena na sali treningowej, gdzie du Pont autentycznie więził Dave'a przez 4h! (o czym w filmie ani słowa, jeszcze przenieśli akcję na podwórko przed domem...) i negocjował z funkcjonariuszami. To byłoby takie mocne, kilkuminutowe wejście, kończące się np. przyłożeniem do głowy Schultza lub wycelowaniem w niego pistoletu. Potem jakiś sygnał, że mamy retrospekcję i przedstawienie sytuacji od początku: kim są bracia, jak doszło do spotkania z du Pontem, stopniowe włączanie napięcia i szaleństwa du Ponta. Wszystkie te sportowo-osobiste rozgrywki mogłyby trwać ok. 40-50 minut. Czyli mamy już prawie godzinę. Potem wrócić do początku, pokazać trochę negocjacji, wpleść w nie teksty o jego filozofii, potrzebie bycia mentorem, z których wynikałyby jego kompleksy i syndrom nieakceptowanego dziecka. Potem znów na chwilę retrospekcja, zaostrzanie się konfliktu i na finał fiasko negocjacji i morderstwo. Nie wydaje Ci się, że taki przebieg akcji jednak nie pozwoliłby na znużenie? Byłoby jakieś napięcie, oczekiwanie na rozwiązanie sprawy, ciekawość motywacji, intencji.

    KONIEC SPOILERÓW

    OdpowiedzUsuń
  9. SPOILERY - zaznaczam od razu

    Hmm, tu bym się kłócił, bo jednak w twojej koncepcji zabieramy z filmu element zaskoczenia i powolnego budowania charakterów postaci :). Nie znałem wcześniej historii Foxcatchera i przed ekranem przez dwie godziny siedziałem na szpilkach, bo kompletnie nie wiedziałem do czego ta cała intryga zmierza. Miałem kilka koncepcji, ale żadna oczywiście nie okazała się trafna. Ta prawdziwa niemało mnie rozwaliła i wbiła do głowy na kilka dobrych godzin, a zakładam, że m.in. o to Millerowi chodziło.

    Gdybyśmy już na samym początku pokazali Dave'a Schultza i du Ponta w dość jednoznacznej scenie, film rzeczywiście by przyśpieszył, ale nie byłby już tak tajemniczy. 2-godzinna Tajemniczość w tym przypadku dla niektórych oznacza pewnie nudę (i wcale się im nie dziwię!), ale u mnie ta nuda jakoś zanikła i praktycznie jej nie odczuwałem. Sam się zaskoczyłem, bo kino akcji zazwyczaj łykam ze zdecydowanie większą łatwością niż psychologiczne dramaty, ale jak widać Foxcatcher to w moim przypadku ten jeden wyjątek potwierdzający regułę ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo możliwe, że nasz różny odbiór wynika z optyki. Ja znałam dobrze tę historię, wiedziałam, co się wydarzy i irytowało mnie to, że Miller zwleka. Być może będąc na Twoim miejscu byłabym nieco bardziej zaintrygowana. No, ale, co zrobisz, już po wszystkim. I przynajmniej jest o czym podyskutować;) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  11. To samo przeszło mi przez głowę! Film jest zbyt prosty, Miller całkowicie zrezygnował z budowania napięcia, które mieliśmy np. w "Wyścigu" (tak wiem, zupełnie inna fabuła, ale chodzi mi o to, że w obu filmach historia i jej zakończenie były jawne, ze względu na oparcie na autentycznych wydarzeniach, a mimo wszystko, oglądając można było wyrwać sobie włosy z głowy). "Foxcatcher" jest powolny, a wszystko oparte jest na charakteryzacji i spojrzeniach spode łba. Nie wysilił się Miller. Nie rozumiem zachwytów, tym bardziej, że ten prosty układ fabuły przypomina zwykły, biograficzny film telewizyjny. Różnice tak naprawdę to budżet i obsada, która bądź co bądź jest atrakcyjna i zaskakująca.

    OdpowiedzUsuń
  12. Matko boska. Wlasnie skonczylam ogladac ten film. 3 razy usnelam w trakcie. Obudzialm sie na strzalach. Dziekuje. Dobranoc.
    p.s. chyba siw komus cos pomyliło zeby wyrezyserowac takiego gniota i jeszcze ma on 5 (!) nominacji do Oskara. Jakies zarty.

    OdpowiedzUsuń
  13. Wyrazy współczucia z powodu straty czasu. Ja pobiegłam na przedpremierę pod koniec roku, taka byłam ciekawa, a tu taka "niespodzianka"...:(

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.