Strony

czwartek, 4 maja 2017

Szatan kazał tańczyć [recenzja]

Kiedyś o reżyserach takich jak Katarzyna Rosłaniec mówiło się, że są jak enfant terrible  - niesforne dziecko zadające zbyt dużo kłopotliwych pytań, psotnie łamiące konwenanse, idące pod prąd nie bacząc na krytykę i niechęć publiczności. Dziś określenie ich tym mianem jest niemożliwe, bo twórcom tym brakuje często jednej, bardzo ważnej cechy: niemego podziwu i szacunku dla ich pokręconej, ale jednak świeżej i przestawiającej sztukę filmową na nowe tory twórczości, które sprawiają, że ich kłopotliwa obecność staje się nie tylko akceptowana, ale i pożądana i wyczekiwana.


 

Jeśli o filmach Rosłaniec można tak powiedzieć, to tylko dlatego, że jest więcej niż pewne, iż będą usiłowały poruszyć pewne tabu, opowiedzieć o zjawisku, który wzbudza skrajne emocje i które balansuje na granicy moralności (co, jako kontrowersja, zawsze wzbudza sensację i dobrze się sprzedaje). Tak było w przypadku debiutu reżyserki, filmu Galerianki, opowiadającym o młodych dziewczętach szukających w galeriach handlowych sponsorów; tak było też w kolejnym projekcie Rosłaniec Bejbi blues, aspirującym do bycia glosą do problemu wczesnego macierzyństwa i związanymi z nim konsekwencjami. Szatan kazał tańczyć tematycznie wpisuje się w ten kierunek twórczości. Problem w tym, że chcąc poruszyć jeden problem (prowadzącego do doświadczenia pustki życia chwilą), dotyka szeregu innych - niestety, do bólu powierzchownie. Bo czego tu nie ma. Jest uzależnienie od seksu i obsesja na punkcie własnego ciała, jest dużo alkoholu, wada serca i bulimia, są narkotyki, mężczyźni i toksyczne, rodzinne relacje, jest nawet kariera pisarska i sława, z którą bohaterka nie umie sobie poradzić. Wszystkie zaledwie muśnięte, jakby istotne, ale jednak nie dość ważne, potraktowane przedmiotowo i służalczo wobec bezwzględnej formy, niemające na tyle wolności, by przekroczyć próg rygorystycznego formalizmu. W konsekwencji historia Karoliny, jaka wyziera z tej chaotycznej fabularnej układanki, krzyczy pozerstwem, a przesada w budowaniu jej świata zbliża ją niebezpiecznie w stronę karykatury, splotu absurdalnych epizodów, w których nie ma za grosz autentyzmu.


 

Koncepcją reżyserki było stworzenie siatki dwuminutowych sekwencji, nieukładających się w żadną linearną opowieść. Rosłaniec zachęcała przy tym widzów, by samodzielnie żonglowali nimi, składając je na swój sposób, z góry jednak uprzedzając, że nic z tego nie będzie, bo finał i sens będą zawsze takie same (milczeniem pominę więc zasadność takiego zabiegu). Ta zamierzona afabularność filmu jest jednak jego największą wadą. W epizodach z życia Karoliny nie znajdujemy bowiem niczego interesującego. To już nie te czasy (i nie ci widzowie), gdzie ostry seks w dyskotekowej toalecie, traktowana jako swego rodzaju refren masturbacja, niczym nieskrępowana nagość, narkotyki czy stek przekleństw robią na kimkolwiek wrażenie (nawet pornografia w kinie artystycznym już była, a tabu na długo przed Rosłaniec łamali choćby Lars von Trier czy Gaspar Noé). Dziś, by zaintrygować, poruszyć (zachwycić bądź rozzłościć, ale wywołać jakieś emocje) potrzeba czegoś więcej.


 

Autorka filmu próbuje tego dokonać za pomocą formy, zmieniając tradycyjny format obrazu i ujmując epizody w 120-sekundowe sekwencje (ma to skojarzyć film z odbiorem rzeczywistości za pomocą popularnych aplikacji - Instagrama i Snapchata). Ale znów - to nie żaden eksperyment, nic nowego, nic świeżego, nic, co rekompensowałoby tematyczny chaos i nijaką treść. Więcej, gdzieś między tworzeniem filmu a koncepcją jego promocji popełniono poważny błąd. Szatan kazał tańczyć miał być niejako krytyką świata mediów społecznościowych, w których sprzedajemy lepszą wersję samych siebie, w których inspirując się innymi, stajemy się kimś, kogo nie znamy i nie chcielibyśmy poznać. Tymczasem o ile taki cel jest jasny, to już stworzenie aplikacji mobilnej, w której każdy widz może na własną rękę żonglować historią Karoliny, wydaje się zabiegiem zmierzającym w odwrotnym kierunku. Pomysł sam w sobie niezły, idący z duchem czasu, ale jakby nie po drodze z wymową filmu.


 

W wywiadach Katarzyna Rosłaniec wielokrotnie powtarza, że w swoich filmach opowiada o świecie, który zna z własnego doświadczenia. Nie ukrywa, że czasy studenckie spędziła na trwających czasem wiele dni imprezach i że nie zna nikogo, kto nie imprezował lub nie imprezuje (gratulować czy współczuć?). Nikt nikogo nie ocenia, każdy ma prawo żyć, jak chce i tworzyć w oparciu o swoje doświadczenia. Kłopot w tym, że reżyserka nie przyznając wprost, że jej filmy portretują młode pokolenie, również temu stwierdzeniu nie zaprzecza, prowokując tym samym do odczytywania jej filmów jako próby budowania obrazu całości, mimo iż pokazują one tylko jego fragment. A przecież nie tak dawno Michał Marczak we Wszystkich nieprzespanych nocach pokazał, że można zgrabnie pokazać świat znajomy jednym, a zupełnie obcym innym członkom tego samego pokolenia, i nie pretendować do bycia jego głosem.


 

W najnowszym filmie Rosłaniec cieszy tak naprawdę tylko aktorstwo, choć i tu jest bardzo nierówno. Trudno na przykład zachwycić się Magdaleną Berus, która mimo odwagi w przedstawianiu obsesji Karoliny, nie tworzy tu kreacji całkowicie nowej, zupełnie odłączonej od tej chwalonej z Bejbi blues. To uderza, bo jej postaci jest w sposób naturalny w filmie pełno, ale też dlatego, że partnerują jej niezwykle utalentowani aktorzy. Bolesna (dla Berus) i zachwycająca (dla widza) jednocześnie jest scena z udziałem Marty Nieradkiewicz, młodziutkiej aktorki, która jak kameleon przeobraża się na potrzeby kolejnych, niezwykle udanych projektów, a która w filmie Rosłaniec, mimo iż do zagrania ma bardzo niewiele, przyćmiewa swoją naturalnością wszystkie wysiłki głównej aktorki. Podobnie zresztą dzieje się w liczniejszych już scenach z udziałem Łukasza Simlata, który nie bez przyczyny ma w polskim kinie swoje pięć minut. Ciekawie wypada także na ekranie debiutująca Hanna Koczewska, choć niestety jej rola Matyldy, siostry Karoliny, jest pozbawiona jakiejkolwiek treści - służy wyłącznie jako kontekst problemów głównej bohaterki i wbrew pozorom jej portret nie jest żadnym dowodem na stawiane wobec niej (przez bohaterkę i narratorkę) zarzuty.


 

O rzekomej wartości nowego filmu Katarzyny Rosłaniec najwięcej dowiadujemy się z offu - przypisów do filmu, materiałów od dystrybutora, wywiadów z reżyserką, wypowiedzi aktorów. Podczas jednego z festiwalowych seansów słyszałam rozmowę dwóch młodych mężczyzn, podczas której jeden z nich opowiadał drugiemu, że seans zakończył z lekkim bólem głowy i wrażeniem chaosu, ale wszystko rozjaśniło się podczas zorganizowanego po seansie Q&A, gdy reżyserka opowiedziała wszystkim, o co chodziło i jak należy interpretować jej film. Czy tak dzieje się, gdy ten broni się sam? Pozostawię to retoryczne pytanie bez odpowiedzi.


 

Czy polecam? Nie.


 
Źródło zdj.: filmweb.pl

 

10 komentarzy:

  1. Pozwolę sobie pójść na niego do kina i sama ocenić. Boję się tylko, że znowu się zawiodę. Jaki Twoim zdaniem jest najlepszy polski film? Który powstał ostatnio.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jula, jasne, trzeba sprawdzić na własnej skórze. Daj znać, jak wrażenia, gdy już będziesz po.

    Odpowiadając na pytanie - zdecydowanie "Ostatnia rodzina". Ale będę niedługo pisać na blogu o polskich filmach, więc będzie więcej rekomendacji:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dno a nie film, ja mogę zrozumieć że biedna reżyserka miała słabe dzieciństwo i pecha życia w dennej rodzinie, ale żeby te swoje chore doświadczenia przelewać na ekran i na dodatek za pieniądze podatników to już przesada.r Ten film to dno i jeszcze raz dno plus metr mułu. Znam wielu młodych ludzi w wieku bohaterki, obraz przedstawiony w tym filmie jest totalnie wypaczony i chory

    OdpowiedzUsuń
  4. Byłeś/aś widziałeś/aś że tak piszesz?

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak dla mnie to najbardziej kiepski film jaki oglądałam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Byłam, widziałam i z całego serca odradzam 😑 jak mamę kocham, po niecalych czterdziestu minutach filmu, salę opuściło połowa zainteresowanych wczesniej tym filmem... Z początku sądziłam, że wychodzą do toalety, jednak nikt nie wrówcił. :/ Moim zdaniem film przesadny, wywołujący mdłości...
    Wyszłam z sali doszczętnie zażenowana.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wydaje mi się, że problemem reżyserów, którzy chcą tworzyć filmy o tego typu środowiskach, jest to, że za bardzo chcą szokować i tworzą jakąś dziwną mieszankę fabuły, światła, dźwięku, pseudopsychologicznej paplaniny - której po prostu widz nie rozumie. To trochę przykre, jeśli twórcy muszą wyjaśniać swój zamysł w wywiadach po, chyba film jako gotowy produkt powinien żyć już swoim życiem i nie wymagać dodatkowych interpretacji. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Moim zdaniem jeden z gorszych filmów jakie widziałem

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo ciekawy wpis, uwielbiam filmy tego klimatu. Dobre psychologiczne kino.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.