Ostatnimi laty podoba mi się mniej więcej co drugi lub trzeci film Woody'ego Allena. Gdy po świetnej Blue Jasmine w dorobku reżysera przytrafiły się dwa, nieciekawe filmy z Emmą Stone w roli głównej, z następującą po nich Śmietanką towarzyską wiązałam duże nadzieje. Choć z moim dużym dystansem do Allena nadzieje to może zbyt duże słowo - filmy reżysera nadal specjalnie mnie nie ekscytują i zdecydowanie ich nie wyczekuję. A, umówmy się, ten film miał akurat wyjątkowo niezachęcający zwiastun i obsadę (oprócz Blake Lively, oczywiście, bo, jakby to powiedzieć, zgadnijcie dla kogo właściwie poszłam do kina...).
Tymczasem bawiłam się na Śmietance... bardzo dobrze. Wprawdzie o wiele lepiej w pierwszej niż drugiej połowie, gdzie akcja zaczęła się powtarzać, a przez to i nużyć, ale w ostatecznym rozrachunku cały seans wspominam całkiem miło. Prościutka fabuła odprężała, dylematy bohaterów, choć typowe i znane ludzkości od zarania dziejów, przyniosły kilka ciekawych refleksji, a komedia pomyłek, w której reżyser sprawdza się doskonale, wzbudziła całkiem sporo śmiechu. Taki ciepły, słodko-gorzki film, w którym na pozór nic nie jest poważne, a gdy się zastanowić, problemy bohaterów wcale nie są nam tak dalekie jak się wydają. Co mnie tylko zdziwiło, wyjątkowo mało pojawiło się w filmie filozoficznych dywagacji i zgrabnie napisanych, nośnych kwestii, których w produkcjach reżysera zawsze było w obfitości. Bohaterowie Śmietanki... mówią banałami, a jeśli zdarzy im się powiedzieć coś lotnego, ma to raczej zabarwienie komediowe (kapitalna rodzinka Dorfmanów) i nie pełni funkcji sentencji. Z jednej strony jest to spójne z lekkością akcji, z drugiej - mając w pamięci możliwości autora scenariusza (również Allen) pozostaje lekki niedosyt.
[caption id="attachment_6728" align="alignnone" width="600"] Woody Allen zdecydowanie lubi wracać do współpracy z aktorami, z którymi się... lubi. Nie tylko pośmiać.[/caption]
A dotyczy on także wyborów castingowych, które w filmach Allena ostatnimi laty przyjmują formę wyścigu na znane, choć niestety powtarzalne twarze. Pewnie to dość subiektywne odczucie, ale obsadzenie w rolach głównych Jessego Eisenberga i Kristen Stewart wydało mi się podyktowane raczej modą niż dopasowaniem do ról. Szczególnie w przypadku Stewart, która - podobnie jak Daniel Radcliffe - za wszelką cenę próbuje wyjść z roli Belli Swan, pokazać, że stać ją na o wiele więcej niż rola w młodzieżowej sadze (i faktycznie ją stać, co świetnie pokazały jej występy w W drodze, Sils Maria czy Camp X-Ray), wypełniając każdy rok aż co najmniej 4-5 nowymi projektami).
Problem w tym, że oboje mają bardzo charakterystyczny, manieryczny sposób gry. Eisenberg ze swoim trzęsącym się i wyrzucającym setki słów na minutę głosem jest typem wiecznego studenta zmiksowanego z młodym geniuszem i choć w Śmietance... jest przeuroczy, jego interpretacja postaci Bobby'ego idzie jakby trochę obok tego, co napisano w scenariuszu (Jesse zachowuje się jakby jego bohater przybył do Hollywood z zapadłej amerykańskiej prowincji by spełnić swój American dream, podczas gdy to nowojorczyk z krwi i kości, na którym hollywoodzki blichtr może robić wrażenie, ale zdecydowanie nie onieśmielać w taki sposób, jak to gra aktor). Stewart w swoich filmach jest z kolei konsekwentnie wycofana, enigmatyczna, nieoczywista i choć tu radzi sobie z rolą, trudno oprzeć się wrażeniu, że ten cały hałas o jej osobę jest co najmniej niezrozumiały.
[caption id="attachment_6729" align="alignnone" width="599"] Blake Lively w strojach z epoki. Nie wiem, jak można się temu oprzeć.[/caption]
O wiele ciekawszy jest tu drugi plan z doskonałym Stevem Carellem na czele. Wielkie gratulacje dla agenta aktora, któremu udało się zdobyć dla swojego podopiecznego pierwsze po serii komediowych role dramatyczne, bo one wreszcie udowodniły całemu światu, że Carell to zdecydowanie lepszy aktor dramatyczny niż komediowy (choć i na tym polu radzi sobie świetnie). Oglądanie jego pomysłu na postać Phila Sterna - postaci tyle komediowej, co dramatycznej, to czysta przyjemność i naprawdę można śmiało powiedzieć, że aktor kradnie swoim młodym kolegom i koleżankom cały film. Ale bardzo miło ogląda się także Parker Posey w roli liberalnej i energetycznej pani z wyższych sfer, Careya Stolla (Peter Russo z House of Cards!) w jednym z ciekawszych wątków (kryminalnym!) komedii i wspomnianej już pary małżeństwa Dorfmanów, brawurowo zagranych przez Kena Stotta i Jeannie Berlin. A Blake Lively? Piękna jak zawsze, ale też dosłownie przereklamowana. Powinno się karać dystrybutorów za promowanie filmu nazwiskiem osoby, która występuje w filmie tylko chwilę. A więc pięknie, ale za mało, zdecydowanie za mało na ekranie.
Miły, ciepły, klimatyczny (te lata 20.!) film. Idealny na letni relaks w kinie. Tylko i aż tyle.
Czy polecam? Tak.
Intrygująca recenzja, cóż kolejne dzieło mistrza :)
OdpowiedzUsuńZaskakująco dobry film Alllena. Generalnie nie przepadam za jego twóczoścą, chociaż potrafię docenić piękne kadry i scenografie (tutaj też to jest!), ale Śmietanka towarzyska naprawdę mu się udała. Chociaż naprawdę nie wiem, jak może chcieć Stewart a nie Blake Lively.
OdpowiedzUsuńGeneralnie to bardzo smutny i dobijajcy film moim zdaniem. Ale dlatego taki dobry.
PS Careya Stolla w ogóle nie poznałam! :D
Ja też! Dopiero po filmie, przeglądając obsadę!:)
OdpowiedzUsuń