reżyseria: Daniel Espinosa
scenariusz: David Guggenheim
produkcja: USA
gatunek: sensacyjny
dystrybucja polska: United International Pictures Sp z o.o.
W temacie filmów sensacyjnych jestem niemalże typową dziewczynką: strzelaniny mnie nie interesują, pościgi irytują i dłużą się, a roztrzaskujących się co chwilę samochodów mi najnormalniej w świecie szkoda. Z tego i kilku innych względów po sensację sięgam rzadko, a jeśli już, to zwykle dlatego, że przyciągnęły mnie znane nazwiska lub - jak w przypadku Safe House - jedno nazwisko: gościa, który po prostu nie występuje w kiepskich filmach. Wyszło pokracznie, bo film - choć kiepski nie jest - do klasyki gatunków też się nie zaliczy, ale Denzel - jak to Denzel - zawsze tak samo dobry. Chociaż tyle.
Tobin Frost (Denzel Washington) jest wrogiem nr 1 rządowej agencji wywiadowczej. Sam kiedyś do tej organizacji należał, ale podziało się to i owo, no i teraz stoi po drugiej stronie, ścigany nie tylko przez agentów CIA z całego świata, ale i mało ciekawych typów, jako że jest w posiadaniu informacji, które mogą zrujnować grube ryby. Żeby uciec jednym, musi wpaść w ręce drugich - ale przecież Frost doskonale wie, jak działa CIA. Safe house, do którego trafia, nie kryje dla niego zagadek, a młodziutki agent Matt Weston (Ryan Reynolds), który ma go pilnować, tylko zgrywa ważniaka - dla Frosta jest czytelny jak na rentgenie. (Nie)spodziewany zwrot akcji stawia Frosta i Westona po jednej stronie. Zwycięży wierność służbie czy własna moralność?
Czy Was jeszcze takie filmy zaskakują? Pytam z ciekawości, bo mnie jest trudno się określić z dwóch powodów - nie oglądam ich za wiele i nie mam co do nich specjalnych oczekiwań. Wiele z nich wydaje mi się maksymalnie przewidywalnymi, więc jedna z niewielu rzeczy, które mnie w nich interesują (fabuła), zostaje wyproszona za drzwi. Pozostaje więc oglądać bijatyki i modlić się o jakiś zwrot akcji, który uratuje film i da aktorom szansę wyjść na chwilę z szablonu. W Safe House ten scenariusz, niestety, się sprawdza. Mniej więcej po kwadransie jest jasne, kto jest "bad guy", choć, muszę przyznać, z nadzieją oczekiwałam, że to wcale nie będzie takie proste i złym okaże się ktoś zupełnie trzeci. Było kilka scen, które oglądało się bardzo dobrze - to przede wszystkim dialogi Frost-Wattson, z akcentem na Frost, ponoć niektóre strzelaniny i pościgi również okazały się niczego sobie, ale zabrakło nowego ujęcia - ujęcia, bo o temat już w tym gatunku rzadko się zabiega. Aktorsko rzecz ratuje, naturalnie, Denzel. Trochę dziwi, że zaangażował się w ten projekt, ale może ulitował się nad znajomym i pomyślał: "Cóż, Denzel, zapowiada się kiepsko. Uratujmy ten film" (taa, na pewno tak pomyślał...). No i uratował, jakoś. Reynolds rolę odegrał poprawnie, umiejętnie wyakcentował cechy bohatera, ale daleko mu do byłych filmowych partnerów Denzela (tej natury osobowościowej) - Hawke'a czy Pine'a. Vera Farmiga stara się jak może, ale tu jakoś wyjątkowo odrzucała. Ogólnie, nie ogląda się tego źle - nie dłuży się specjalnie, nie irytuje, ale to kolejny film, który mówi: "nie wymagaj ode mnie zbyt wiele". Aż strach, bo kasowych filmów, które stawiają poprzeczkę jest coraz mniej (ale może dlatego tym bardziej cieszy kontakt z nimi).
Czy polecam? Coraz większy mam z odpowiedzią na to pytanie problem. Blogowi koledzy i koleżanki wybrnęli z tego ambarasu, serwując punktację, ale u mnie się to nie sprawdza - jestem za dobra i zwykle mi filmu, twórców i wszystkiego wokół bardzo szkoda, więc zawyżam. Konsekwentnie więc się wysilę: polecam na filmowy wieczór "bez pomysłu", bo to przyzwoite - choć wtórne - kino, ale miłośnicy filmów akcji będą raczej zawiedzeni.
W temacie filmów sensacyjnych jestem niemalże typową dziewczynką: strzelaniny mnie nie interesują, pościgi irytują i dłużą się, a roztrzaskujących się co chwilę samochodów mi najnormalniej w świecie szkoda. Z tego i kilku innych względów po sensację sięgam rzadko, a jeśli już, to zwykle dlatego, że przyciągnęły mnie znane nazwiska lub - jak w przypadku Safe House - jedno nazwisko: gościa, który po prostu nie występuje w kiepskich filmach. Wyszło pokracznie, bo film - choć kiepski nie jest - do klasyki gatunków też się nie zaliczy, ale Denzel - jak to Denzel - zawsze tak samo dobry. Chociaż tyle.
Tobin Frost (Denzel Washington) jest wrogiem nr 1 rządowej agencji wywiadowczej. Sam kiedyś do tej organizacji należał, ale podziało się to i owo, no i teraz stoi po drugiej stronie, ścigany nie tylko przez agentów CIA z całego świata, ale i mało ciekawych typów, jako że jest w posiadaniu informacji, które mogą zrujnować grube ryby. Żeby uciec jednym, musi wpaść w ręce drugich - ale przecież Frost doskonale wie, jak działa CIA. Safe house, do którego trafia, nie kryje dla niego zagadek, a młodziutki agent Matt Weston (Ryan Reynolds), który ma go pilnować, tylko zgrywa ważniaka - dla Frosta jest czytelny jak na rentgenie. (Nie)spodziewany zwrot akcji stawia Frosta i Westona po jednej stronie. Zwycięży wierność służbie czy własna moralność?
Czy Was jeszcze takie filmy zaskakują? Pytam z ciekawości, bo mnie jest trudno się określić z dwóch powodów - nie oglądam ich za wiele i nie mam co do nich specjalnych oczekiwań. Wiele z nich wydaje mi się maksymalnie przewidywalnymi, więc jedna z niewielu rzeczy, które mnie w nich interesują (fabuła), zostaje wyproszona za drzwi. Pozostaje więc oglądać bijatyki i modlić się o jakiś zwrot akcji, który uratuje film i da aktorom szansę wyjść na chwilę z szablonu. W Safe House ten scenariusz, niestety, się sprawdza. Mniej więcej po kwadransie jest jasne, kto jest "bad guy", choć, muszę przyznać, z nadzieją oczekiwałam, że to wcale nie będzie takie proste i złym okaże się ktoś zupełnie trzeci. Było kilka scen, które oglądało się bardzo dobrze - to przede wszystkim dialogi Frost-Wattson, z akcentem na Frost, ponoć niektóre strzelaniny i pościgi również okazały się niczego sobie, ale zabrakło nowego ujęcia - ujęcia, bo o temat już w tym gatunku rzadko się zabiega. Aktorsko rzecz ratuje, naturalnie, Denzel. Trochę dziwi, że zaangażował się w ten projekt, ale może ulitował się nad znajomym i pomyślał: "Cóż, Denzel, zapowiada się kiepsko. Uratujmy ten film" (taa, na pewno tak pomyślał...). No i uratował, jakoś. Reynolds rolę odegrał poprawnie, umiejętnie wyakcentował cechy bohatera, ale daleko mu do byłych filmowych partnerów Denzela (tej natury osobowościowej) - Hawke'a czy Pine'a. Vera Farmiga stara się jak może, ale tu jakoś wyjątkowo odrzucała. Ogólnie, nie ogląda się tego źle - nie dłuży się specjalnie, nie irytuje, ale to kolejny film, który mówi: "nie wymagaj ode mnie zbyt wiele". Aż strach, bo kasowych filmów, które stawiają poprzeczkę jest coraz mniej (ale może dlatego tym bardziej cieszy kontakt z nimi).
Czy polecam? Coraz większy mam z odpowiedzią na to pytanie problem. Blogowi koledzy i koleżanki wybrnęli z tego ambarasu, serwując punktację, ale u mnie się to nie sprawdza - jestem za dobra i zwykle mi filmu, twórców i wszystkiego wokół bardzo szkoda, więc zawyżam. Konsekwentnie więc się wysilę: polecam na filmowy wieczór "bez pomysłu", bo to przyzwoite - choć wtórne - kino, ale miłośnicy filmów akcji będą raczej zawiedzeni.
Lubię dobre kino akcji, nie wymagam od niego zbyt wiele. Zaskakujące zwroty i dobre dialogi są mile widziane, ale jeśli film ma dobrą akcję, dostarczającą solidnej dawki emocji, to czasem mi to wystarcza, jeśli poprowadzona jest sprawnie i w dodatku z jakimś charyzmatycznym bohaterem. Washington posiada charyzmę i potrafi być wiarygodny. No i należy do moich ulubionych aktorów, ale to nie oznacza, że oglądam każdy film z jego udziałem - nadal nie widziałem ostatniego filmu Scotta "Unstoppable", ale zarówno ten film jak i "Safe House" zamierzam wkrótce obejrzeć.
OdpowiedzUsuńA mi się właśnie marzy takie dobre kino akcji, ostnio nie mam jakoś szczęścia
OdpowiedzUsuńJa nawet lubię sobie obejrzeć takie rozwałki, ale coraz bardziej denerwuje mnie to, co napisałaś o przewidywalności fabuły. Mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach idą na maksymalną łatwiznę i nie tworzą tak ciekawych zwrotów akcji jak chociażby w "Podejrzanych".
OdpowiedzUsuńczasami lubię sięgnąć po jakiś film sensacyjny pełen strzelaniny, ale nie są to zbyt ciekawe produkcje. "Safe House" nie oglądałam i raczej nie zamierzam :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Ja ostatnio strasznie unikam tego typu filmów ! Nie lubie kina akcji i nie wiem, jakoś mnie nie do końca do niego przekonałaś. Ale to może tylko takie moje przesądy :) Zapraszam do siebie na pierwszą recenzję horroru "Sweeney Todd - Demoniczny golibroda z Fleet Street" :D
OdpowiedzUsuńA czemu pierwszą? Sweenety to mój ulubiony film Burtona i jeden z ulubionych w ogóle, fajnie, że po niego sięgnąłeś:)
UsuńA ja Denzela nie lubię, jego nazwisko raczej mnie odstrasza od tytułu niż zachęca, nie lubię go na ekranie choć może zwyczajnie nie trafiłam jeszcze na jego dobry film ;)
OdpowiedzUsuń