Argo miało u swoich podstaw dwie poważne (dla mnie: rozstrzygające) zalety, które nie tylko zachęcały do seansu, ale też rozbudzały wyobraźnię i wzmagały niecierpliwe oczekiwania. CIA, bo wszelkie tajne operacje, w dodatku takie, które działy się naprawdę, są smakowitym kąskiem dla każdego laika, którego choć w małym stopniu interesuje to, w jaki sposób działa wywiad i jakimi posługuje się narzędziami, by uczynić z kompletnego kłamstwa najczystszą prawdę. Affleck, bo jego kino to kino szybkie, intensywne, niepozostawiające miejsca na oddech i nudę, trzymające w napięciu i zrealizowane z niesamowitą precyzją. Dzięki uprzejmości Filmwebu i, tak, to też!, własnym niewiarygodnym i niepojętym umiejętnościom, dzięki którym wygrałam konkurs, otrzymałam zaproszenie na przedpremierowy pokaz, na który (to będzie uczciwa reklama, bo nadal nie mogę wyjść z podziwu) mogłam zabrać dowolną liczbę osób towarzyszących (co też chętnie uczyniłam). I nie miałam wątpliwości, że czeka nas 2-godzinne spotkanie ze świetnie wyważonym dramatem politycznym podszytym niezłą dawką sensacji. Nie muszę chyba podkreślić, że się nie zawiedliśmy?
Tony Mendez (Ben Affleck) jest agentem CIA i specem od kamuflażu i ekstrakcji ludzi, którzy (zwykle z przyczyn politycznych) znajdują się w niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu. Ma na swoim koncie wiele udanych operacji, stworzył tysiące fałszywych dokumentów i obdarzył swych podopiecznych setkami nowych tożsamości i życiorysów. Z powodzeniem. Nowe zlecenie okazuje się jednak czymś o wiele trudniejszym niż podrobienie pieczątki czy załatwienie amerykańskiego paszportu. Mendez staje na czele operacji, która ma wydobyć z ogarniętego rewolucją Iranu szóstkę amerykańskich dyplomatów, zbiegłych z oblężonej ambasady. Strategia agenta jest tak absurdalna, że aż możliwa do zrealizowania...
Affleck nie wziął na siebie z pewnością prostego zadania. Z przenoszeniem na duży ekran prawdziwych historii w ogóle nie jest łatwo, a już tych politycznych, wymagających sporej wiedzy, niezwykłej precyzji i ogromnego wyczucia, tym bardziej. Antonio Mendez, który o operacji "Argo" mówi dopiero od 1997 roku (wtedy dopiero akta zostały odtajnione), miał spory kłopot w książkowym zrelacjonowaniu wydarzeń z przełomu 1979 i 1980 r. i zaprosił do współpracy znanego dziennikarza, który zajął się warstwą merytoryczną przedstawianych wydarzeń historycznych (btw. premiera książki "Operacja Argo" pod koniec miesiąca, tuż przed wejściem do kin filmu). Realizowanie filmu o sprawie, która odbiła się tak głośnym echem i o której pierwsi odbiorcy filmu - Amerykanie - wiedzą naprawdę dużo, było ryzykowne. Wiadomo, to przecież, bardziej czy mniej polityczny i oparty na faktach, ale jednak wciąż film. A jego produkcja rządzi się swoimi prawami. Dlatego kto sięgnie do książki Mendeza i Baglio zdziwi się nie raz i nie dwa, bo Argo chwilami bardziej interpretuje niż odtwarza historię, a skróty myślowe są tylko wierzchołkiem góry lodowej w swobodzie tworzenia, jaką dali sobie twórcy. To oczywiste, że w filmie dąży się do spektakularności, zdobycia dla siebie widza rozwiązaniami, które wbijają w fotel i zaraz potem stawiają do pionu - nie sposób więc obwiniać Afflecka o stronniczość, wybiórczość czy fałszowanie historii. Tym bardziej, że scenariusz powstawał w konsultacji z Mendezem. A skoro on nie miał nic przeciwko takiemu kształtowi historii, to nie śmiejmy i my mieć do tego cokolwiek.
Tyle o scenariuszu, bo dyskusja na temat zasadności działań irańskiego rządu czy sposobów działania CIA nie ma dziś większego znaczenia, a film nie wybiega daleko poza to, co działo się naprawdę. Wybiega za to w inną stronę - realizacyjną. Affleck nie ma na koncie bogatej filmografii reżyserskiej - dużo częściej stał i stoi przed kamerą niż za nią, ale to, co już zdążył pokazać, zdumiewa. Nie licząc krótkometrażowej, niezbyt udanej, choć zabawnej historyjki metafilmowej (o bardzo wdzięcznym tytule: I Killed My Lesbian Wife, Hung Her on a Meat Hook, and Now I Have a Three-Picture Deal at Disney), reżyserska kariera Afflecka rozpoczęła się od znakomicie przyjętego Gdzie jesteś, Amando?, w którym sam zwalczył pokusę zagrania głównej roli. Pewnie trochę się bał, że tak poważna sprawa, jak pełnometrażowy film, który jako debiut musi wypaść przynajmniej dobrze, potrzebuje maksimum uwagi, a latanie wokół kamery na pewno w tym nie pomoże. Czy nabrał odwagi po sukcesie filmu, czy porzucił skrupuły z innych przyczyn, nie wiadomo, ale pewne jest, że zaangażowanie siebie samego w obsadę kolejnych filmów w najmniejszym stopniu nie zaszkodziło jego pracy i ostatecznemu kształtowi filmu. Po znakomitym Mieście złodziei, które wielu uważa za jedną z lepszych sensacji z sensowną fabułą w tle, jakie powstały ostatnimi laty, Argo musiało wzbudzić pragnienie nie tylko w fanach filmów Afflecka.
Film - mimo chaotyczności, jaka poniekąd wynikała z zapowiedzi - jest złożony niemal idealnie. To kompletna historia, w której nie brak motywów, punktów zapalnych, akcji w czystej postaci i stonowanego finału. Jej elementy skomponowane są w na tyle przemyślany sposób, że nie ma tu miejsca ani na nudę, ani - odwrotnie - przeciążenie. Kiedy atmosfera jest duszna (sytuacja w Iranie) - jest duszno, kiedy przychodzi czas na rozluźnienie (Hollywood) - jest luźno, kiedy rozpoczyna się faktyczna, sprawna i wciągająca akcja - trudno oderwać wzrok od ekranu, a kciuki samoistnie się zaciskają. Mimo że spora część filmu przebiega niespiesznie, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że tempo akcji jest dokręcone o wiele wyżej niż wskazywałaby na to fabuła. Duża to zasługa operatorów, którzy wykorzystali chyba wszystkie możliwe plany, i Desplate, który w bardzo dyskretny sposób potęgował napięcie odpowiednimi dźwiękami, nie przykrywając muzyką niczego, co powinno pozostać na pierwszym planie.
W tak frapującym fabularnie filmie gra aktorska wielokrotnie umyka lub przynajmniej zostaje usprawiedliwiana. A tu byłoby kogo usprawiedliwiać, bo starszą kadrę obstawiają naprawdę świetni aktorzy, z oryginalnymi i przezabawnymi Johnem Goodmanem (idealnie wpasowany w rolę niesamowicie zdolnego charakteryzatora o genialnym poczuciu humoru) i Alanem Arkinem oraz odświeżającym swój wizerunek Victorem Garberem na czele. Bo on - Ben Affleck - który prowadzi ten film i jest obecny w zdecydowanej większości scen, jest po prostu w porządku. Jak w The Town. Może to i dobrze. Głupio w końcu być bardziej bohaterskim od bohatera, który w dodatku film oglądnie i po cichu (lub nie) sobie oceni. Poza tym Affleck nie musi rządzić przed kamerą (choć i tak zajmując się i reżyserką, i aktorstwem w jednym filmie, warto docenić fakt, że nie niszczy swojej postaci), skoro odwala kawał tak dobrej roboty tuż za nią.
Argo to film do bólu amerykański - o Ameryce, dla Ameryki, zrealizowany z perspektywy Ameryki i ją gloryfikujący (słusznie czy nie - oceńcie sami przyglądając się historii Iranu z ostatniego wieku). I właśnie dlatego jest idealnym kandydatem do Oscara. Dziadki z Akademii pewnie już zacierają ręce.
Czy polecam? Tak. Argo to kino inteligentne, absorbujące, intensywne i trzymające w napięciu do pierwszych kropel potu na czole. Warto to poczuć. I dla tych, którzy już obejrzeli: "Argo f*ck yourself"!:)
Ale Ty masz łatwość pisania, świetna recenzja !!! Filmy Afflecka bardzo lubię, obsada super oraz recka na plus, więc zabieram dziewczynę i go to the movie !!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Celta.
Nie przepadam za tematyką polityczną w filmach, ale połączenie polityki z sensacją czasem wychodzi dobrze. Affleck za kamerą wróży kino na wysokim poziomie, jestem wielbicielem jego poprzednich dwóch filmów i na pewno postaram się znaleźć czas na obejrzenie "Argo".
OdpowiedzUsuńO tak to jest zdecydowany kandydat do Oscara. Zapowiada się świetny film, ale coś czuje, że znowu dłuugo sobie na niego poczekam. Chyba dotąd aż wyjdzie na DVD :< Pozdrawiam i zapraszam do siebie na przedpremierową recenzję "Moonrise Kingdom" ;)
OdpowiedzUsuńTak jak pisze Mariusz - Affleck za kamerą wystarczy, by zachęcić do obejrzenia, bez względu na tematykę. A zwiastun, bądź co bądź, mocno mnie zaintrygował. Czekam na ten film. Na razie nie mam możliwości obejrzenia go w kinie, bo żadne w moich okolicach nie zdeydowało się go grać, ale może zmienią zdanie:) Bo widzę, że naprawdę warto - gdzie się nie obrócę film jest zachwalany. Osobiście szkoda mi tylko, że to Ben gra w swoim filmie, a nie jego brat Casey.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Bardzo fajna recenzja.
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam na bloga akcja91.blogspot.com
Dzięki:) Tak zrób, na pewno się nie wynudzicie:)
OdpowiedzUsuńPremiera filmu jest przewidziana na 30 listopada, myślę, że gdzieś będzie się dało obejrzeć:) Co do Caseya - nie zgodzę się zupełnie. Nie trawię faceta, jest marnym aktorzyną, już zdecydowanie bardziej wolę Bena z jego minimalistyczną mimiką:)
OdpowiedzUsuńteż czekam ze względu na CIA, lubię takie polityczne sensacje oparte na faktach, i też wygrywam czasem konkursy na filmwebie :)
OdpowiedzUsuńMasz niesamowitą lekkośc w pisaniu, mówiłem to już? ;)Dopisuję się ogólnie do litanii zasług dla Bena Afflecka. Do teraz mnie absolutnie zdumiewa, jak jeszcze niedawno wszyscy żartowali i kpili z niego i jego niedostatków aktorskich. A teraz nagle solidarnie wszyscy stoją za nim murem gdy nie dostaje noma do rezyserkiego Oscara. Wyrobił się w końcu, 3 filmy, 3 udane, a ostatni najlepszy. Niech Nolan bierze go pod skrzydła w Warnerze i niech razem tworzą filmy (a nie Nolan ze Snyderem :/ ) Argo F*ck Yoursef! :-)
OdpowiedzUsuńRewelacja, naprawdę warto go obejrzeć, kawał dobrego amerykańskiego kina.
OdpowiedzUsuń