Słuchajcie. Weźcie mnie oświećcie, co się na tym świecie podziało, że tak wszystkich rajcuje tematyka zdrady? W tym roku nie tylko w kinie, bo i w mediach i - damn! - w życiu również aż kipi od zdrady, i to w najróżniejszych formach. Najgorsze wcale nie jest to, że problem jest obecny - bo był od wieków i na wieki aktualny pozostanie - ale to, że jest obiektem żywego zainteresowania. Zdrada jest trendy. O zdradzie chce się czytać (nie oszukujcie, że nie, bo wiem z pracy, na które artykuły klikacie najczęściej), zdradę chce się oglądać i - co może najważniejsze - zdradę chce się oceniać. I kino o tym doskonale wie, bo średnio raz na kwartał proponuje film w całości tej tematyce poświęcony. Czy Boże Narodzenie jest ku temu dobrą okazją miałabym pewne wątpliwości, ale że dystrybutor przekładał premierę 360 już wielokrotnie, bez zbędnych narzekań - cieszy fakt, że film w ogóle do dystrybucji kinowej trafił. Cieszy może nawet podwójnie, bo nie okazał się najgorszy, a zwiastowany w zapowiedziach rozgardiasz fabularny wypadł zdumiewająco... porządnie.
360 to kalejdoskop historii, które próżno byłoby rozmieniać na drobne. Opowieści te nie układają się bowiem w odrębne całostki, a zataczają kręgi i zazębiają się, tworząc panoramę relacji, emocji i wyborów, które rzutują na życie ich bliskich (i nie tylko). Choć bohaterów różni niemal wszystko - pochodzenie, język, kolor skóry, status majątkowy i społeczny - są przecież tylko ludźmi i wszyscy, jak jeden mąż, stojąc na rozwidleniu dróg, podejmują decyzje. Czasem doskonałe, innym razem chybione, niekiedy krzywdzące (ich samych przede wszystkim), ale zawsze potrzebne, by wyjść z marazmu, w który wpadli wraz ze swoim małym życiem.
Propozycja Meirelessa jest jednym z tych filmów, które nie rozkładając na łopatki, intrygują i zostają w głowie. Znacie to? Dzieje się niby dużo, ale jakoś tak niespiesznie, bohaterowie są na tyle zwyczajni, że aż interesujący, a treść tak prosta, że ostatecznie trafia w dziesiątkę. Takie jest właśnie 360 - film o tym, jak bardzo nie znosimy próżni i jak bardzo potrzebujemy w życiu zmian, które odświeżą codzienność i napędzą nas do działania. I też o tym, że ostrożnie podejmowane decyzje nie zawsze są lepsze od wyborów spontanicznych, a te, na które się w ogóle nie zdecydowano, ciążą jak najgorszy wyrzut sumienia.
To, co w 360 sprawia chyba największą przyjemność, to multikulturowość. Bohaterowie mówią w kilku językach, z których dominują słowiańskie (słowacki i rosyjski), a to tle zachodnioeuropejskiego monumentalizmu brzmi tak blisko i tak przecież znajomo. Tak jak i niektórzy bohaterowie - dwie siostry, szukające szczęścia w niezbyt czystym biznesie, zdradzona, piękna dziewczyna, która jest gotowa postawić wszystko na jedną kartę (tylko ta karta jakoś w losowaniu umyka), czy ojciec, poszukujący swej zaginionej córki (rewelacyjny i niezwykle naturalny Anthony Hopkins, perła całej produkcji). I muzyka. Piękne kompozycje, świetne dobrane utwory, znów w różnych językach. Miłe to.
Czy polecam? Podejrzewam, że lubiący konkrety - akcję, odpowiednie tempo, skondensowaną, mocną treść - mogą się zawieść. Z tym więc zastrzeżeniem - tak.
Czy polecam? Podejrzewam, że lubiący konkrety - akcję, odpowiednie tempo, skondensowaną, mocną treść - mogą się zawieść. Z tym więc zastrzeżeniem - tak.
Ooo, a tak wiele złego słyszałem o tym filmie, z tym że nazwiska grają tylko epizodyczne role (patrz. Hopkins) że nie chciało mi się po niego sięgnąć.
OdpowiedzUsuńAle po Twojej recenzji, spróbuje.
Pozdrawiam Celta.
PS. miało być "w tym że" :).
OdpowiedzUsuńA ja już kiedyś widziałem go na internecie i tak myślałem, że świetne kino, trzeba zobaczyć! No, ale im bliżej jakoś odpuszczałem, pojawiały się inne filmy, a z "360" rezygnowałem - i chyba w dalszym ciągu się to nie zmieni. A jak wypadła Rachel Weisz, bo jakoś nie wychwyciłem w recenzji, a chyba to mnie najbardziej ciekawi :> Pozdrawiam i zapraszam do siebie na recenzję filmu "J. Edgar" ;D
OdpowiedzUsuńTo prawda, te role są właściwie epizodyczne, ale nie w takim klasycznym rozumieniu. 360 to zbiór kilku historii, więc siłą rzeczy każda postać ma swoje 5 minut i - z jednym bodajże wyjątkiem - nic więcej. Ale warto może właśnie dlatego:)
OdpowiedzUsuńJak zawsze zjawiskowo:)
OdpowiedzUsuńOstatnio dorwałam w kinie ulotkę i przeczytałam opis tego filmu. Fabuła wydała mi się niezwykle interesująca i szczerze mówiąc nawet nie zauważyłam, że dotyczy zdrady. :) Za to zauważyłam Hopkinsa w obsadzie. Wielka szkoda, że produkcja nie jest na tym samym poziomie, co Jego gra aktorska. To już druga opinia z zastrzeżeniami na temat ,,360...", do tego Filmweb dobił mnie pokazując 42% w moim guście, zatem chyba sobie daruję połączenia i wybiorę się jutro na ,,Hobbita". ;D
OdpowiedzUsuńHmm, ja jednak film oceniam jako kompletnie przeciętny - próba stworzenia czegoś na kształt "Bliżej" i połączenia tego w ciekawą mozaikę nie wypaliła. Są ciekawe wątki, są też mniej interesujące, a całość oglądałem jakoś tak, bez większego zaangażowania.
OdpowiedzUsuńBardzo pozytywna recenzja, nie byłam specjalnie zainteresowana tym filmem, ale po recenzji chyba się skuszę :)
OdpowiedzUsuńFilm dosyć ciekawy, choć spodziewałam się po nim czegoś więcej.
OdpowiedzUsuńDopiero niedawno usłyszałem o tym filmie, miałem się wybrać na niego do kina, ale chyba jednak zrezygnuję, przez wiele negatywnych opinii, które się o nim pojawiły. Może kiedyś w tv nadrobię.
OdpowiedzUsuńCały czas zastanawiam się, czy się na to wybrać. Chyba się zdecyduję, zaintrygowała mnie Twoja recenzja :)
OdpowiedzUsuńOglądałem niedawno ten film. Twoja recenzja jest całkiem trafna z tym , że motywem przewodnim filmu nie jest "zdrada", tylko podejmowane przez nas decyzje i ich wpływ na nasze życie. Nie zrozumiałem zdania "... by wyjść z marazmu, w który wpadli wraz ze swoim małym życiem." Co masz na myśli pisząc " małe życie"?
OdpowiedzUsuńFilm polecam.
To, że w obliczu uniwersalności tematu - obojętne czy jest nim zdrada, czy podejmowanie decyzji - nasze egzystencje i my jako jednostki nikniemy.
OdpowiedzUsuń