Strony

piątek, 5 kwietnia 2013

Intruz (The Host, 2013)

reżyseria: Andrew Niccol
scenariusz: Andrew Niccol
produkcja: USA
gatunek: thriller, sci-fi
dystrybucja polska: Monolith Films

Wybieranie się na filmy, na które się nie czeka, nie zawsze jest dobrym pomysłem. W moim przypadku do tej pory sprawdzało się to w 100%. Film okazywał się wówczas albo żenująco kiepski, albo zwyczajnie rozczarowujący. Ponieważ jednak większość tego typu wypadów wynikała z zaproszeń na pokazy przedpremierowe, darowanemu koniowi... wiadomo. Miałam, w każdym razie, uzasadnione obawy, że także w przypadku Intruza - filmu na podstawie powieści Stephanie Meyer, pani, z której wizją świata i kierunkiem, w którym idzie jej wyobraźnia, nie bardzo się zgadzam - sprawy potoczą się niepomyślnie. I toczyło się przez długi, długi czas, aż wzięło i ładnie wybrnęło, sprawiając, że film - mimo usterek i mielizn - okazał się do przyjęcia.

Ludzkość wymiera. Świat opanowały wędrujące między planetami, dobre z natury, Dusze, które na Ziemi pożyczają sobie ciała śmiertelników i poznają realia życia w nowej rzeczywistości. Jedna z nich - Wagabunda (bez komentarza) - doświadczony i starutki wędrowiec - zamieszkuje w ciele nastoletniej Melanie (Saoirse Ronan). Jej zadaniem jest dostanie się do wspomnień dziewczyny i wyszukanie w nich informacji o miejscu pobytu ostatnich ludzi, rebeliantów. Melanie jest jednak bardzo silna - nie tylko opiera się przed intruzem, ale i zdobywa go dla siebie. Wycieczka do bliskich Melanie wiąże się jednak z ucieczką przed despotyczną Tropicielką (Diane Kruger), której ambicją jest unicestwienie człowieczeństwa, oraz stawieniem czoła własnej, podwójnej naturze.

Brzmi fatalnie, prawda? Kiedy tuż przed seansem przeczytałam opis filmu i obejrzałam raz jeszcze zwiastun, byłam przerażona. W którym kierunku musiałoby to pójść, by stać się smaczną, niegłupią propozycją kina sci-fi, myślałam. Odpowiedzi nie znalazłam. Intruz nie okazał się może ani smaczny, ani niegłupi, ale z pewnością nie był też całkiem... niesmaczny i głupi. Faktem jest, że cała część historii rodem z ckliwego romansidła dla nastolatków jest infantylna i żenująca i stanowi tym samym najsłabsze ogniwo filmu. Nie przekonują też całkowicie intencje głównej bohaterki (Wagabundy) i motywy jej działań. Być może rzecz została spłycona już na ekranie i w pierwowzorze kwestia ta jest rozwinięta, ale ta spójność mogła być zachowana, gdyby podarować sobie kilka, przedłużających się i niekoniecznie ważnych scen (np. w jaskini). Wszystko to trwa, niestety, 3/4 całkowitego czasu filmu, w związku z czym z odbiorem bywa różnie. Raz ciekawi, raz odrzuca, raz wciąga, raz nudzi. Dopiero finałowa partia przynosi spory powiew świeżości. To ważne, bo tak niepewna historia mogłaby być rozwiązana bardzo powierzchownie, a nieobfitujący w zbyt wiele akcji film zostałby miałkim zakończeniem totalnie pogrążony. Nic takiego się na szczęście nie dzieje. Finał jest, oczywiście, nierzeczywisty, ale w pewnym sensie także metaforyczny - próbuje powiedzieć o człowieku i życiu we wszechświecie coś więcej niż tylko oklepane morały i pozbawione znaczenia frazesy.

Ideologia Stephane Meyer to kompletnie nie moja bajka, nie przyjmuję takich rozwiązań, nie jest to moja filozofia życiowa, ale jako historia science-fiction z elementami fantastyki, która była, jest i pozostanie fikcją o lekko baśniowym zabarwieniu, brzmi ciekawie. W realizacji Niccola tak też się prezentuje. 

Saoirse Ronan, której bardzo się w tym filmie obawiałam (ta nieszczęsna Hanna...), tym razem nie zawodzi. Nie zachwyca również, ale przynajmniej nie irytuje tak bardzo jak jej głos z zaświatów (Melanie w głowie Wagabundy). Aktorstwo w ogóle jest tu raczej bezbarwne i stanowi jeden z najsłabszych elementów filmu. Zarówno Tropiciele, jak i ludzie zamieszkujący jaskinie, są do bólu przeciętni, grzecznie i porządnie odgrywający swoje role, nie próbujący odstąpić od scenariuszowego wzoru nawet na milimetr. Wyjątkiem jest, naturalnie, Diane Kruger, ale ona w końcu nigdy nie rozczarowuje, jest zawsze fantastyczna, więc wspominanie, że i tu pokazuje klasę, nikogo chyba nie zdziwi. Lepsza obsada mogłaby w każdym razie zdecydowanie podnieść (już na etapie przedpremiery kiepskie) oceny filmu.

Krótko jeszcze o muzyce, która w zgrabny sposób niesie tę statyczną i przegadaną historię. Ładne, nośne kompozycje, świetnie funkcjonujące poza obrazem. Coś się pewnie z nich wykroi do przyszłorocznego zestawienia:)

Czy polecam? Niekoniecznie w kinie, ale jeśli będziecie mieli okazję do nabycia DVD - skorzystajcie.


7 komentarzy:

  1. Hmm...jednym słowem gniot! :D A czy Saoirse Ronan jako Hanna była taka zła, to bym polemizował.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam kilka lat temu powieść, gdy miałam z 14 lat i sama historia była dla mnie średnia, dlatego nie mam parcia na ten film, ale pewnie zobaczę, gdy wyjdzie na DVD. Nie mniej zaraz zabieram się za odsłuchanie ścieżki dźwiękowej, którą polecasz.
    Bałam się właśnie, jak Saoirse Ronan poradzi sobie w tej roli, ponieważ kompletnie nie widziałam jej jako Melanie. W ogóle uważam, że spisać się aktorsko w filmie sci-fi to nie lada wyczyn, chyba, że sam scenariusz jest interesujący, co może być ułatwieniem dla aktora, który umie się w niego wpasować. Do mnie produkcje sci-fi nigdy nie przemawiały niestety..
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mogę się zdecydować - obejrzeć czy nie obejrzeć? Widziałam w ostatnim czasie kilka produkcji młodzieżowych i każda z nich skutecznie mnie odrzuciła (na czele z Pięknymi Istotami i Bejbi Blues). Obawiam się, że "Intruz" może przypominać nieco tę pierwszą. W końcu oba te filmy są ekranizacjami książek kierowanych do podobnej, nastoletniej publiki. Nie chciałabym po raz kolejny przez coś takiego przechodzić. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziałam "Piękne istoty" i mogę Cię zapewnić, że "Intruz" jest lepszy:)

      Usuń
  4. Książkę czytałem i nie przypadła mi do gustu. Cieszę się, że zamieściłaś tak szybko recenzję, ponieważ zrezygnowałem z seansu przedpremierowego nie dlatego, że mi coś wypadło, a raczej dlatego, że szkoda mi było darmowej wejściówki na film, który niekoniecznie mi się spodoba, zważając na to, jak było z książką. Recenzja mi się przyda, ponieważ czasami lubię kogoś posłuchać i zrezygnować z filmu, który jest daremny... Może nie do końca zgodzę się z tym, że Ronan była słaba w "Hannie", a nawet jeśli to ma inne ciekawe role, chociażby w "Pokucie" :) Sci-Fi do mnie nie przemawia, powieść Meyer do mnie nie przemawia i podobnie jest z filmem, choć strasznie mnie na niego ciągnie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja i tak wybiorę się na "Intruza" do kina, głównie dlatego, że czekałam na tę ekranizację od bardzo dawna (Mogli się za to zabrać nieco szybciej, zwłaszcza że to pierwsza powieść Mayer). Nie oczekuję niczego nadzwyczajnego, choć z opisów i trailera wynika, że nieco filmowcy zmienili fabułę (przynajmniej z tego co pamiętam z książki)i choćby z samej ciekawości na ile ekranizacja wierna jest oryginałowi zobaczę. Jak moi tu komentujący przedmówcy nie powiedziałabym, że "Hanna" to był słaby występ Ronan ;-). Przyznać jedynie muszę, że bardziej pasuje mi do melancholijnych postaci typu Nostalgia Anioła, niż SF takiego jak Intruz (Rozczarowana byłam gdy ogłosili obsadę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Pewnie i gniot, ale skoro wymęczyłem książkę, to i film dam radę - stosując się do porady na końcu recenzji poczekam na DVD :)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.