scenariusz: Monika Góra, Michał Godzic
produkcja: Polska
gatunek: dramat
dystrybucja polska: ITI Cinema Sp. z o.o.
Przenoszenie na duży ekran historii, które napisało życie, ma tę zaletę, że fabuła - a przynajmniej jej lwia część - broni się sama. Opowieści te, pełne dramatów i słodko-gorzkich akcentów, poruszają emocje i nie pozostawiają obojętnym. Problem z ich kinowym odpowiednikiem jest tylko jeden: trzeba bardzo uważać, by nie przekroczyć cienkiej granicy między atrakcyjnym przedstawieniem prawdy a swobodą twórczą, prowadzącą do przesady i wykoślawienia idei. Niestety, reżyserzy nagminnie i brutalnie tę granicę przekraczają, nie oglądając się za siebie i nie sprawdzając, jakie wrażenie swoim zdecydowanym i bezmyślnym krokiem wywołali. Tym brakiem zaufania do przewrotnego, ale realnego losu dwóch polskich rodzin wykazał się także Marcin Solarz. Jego Oszukane to film o ogromnym potencjale, który - jak pociąg - rozpędza się, wzbudzając ciekawość i emocje, by potem tragicznie się wykoleić.
Natalia (Karolina Chapko) i Magda (Paulina Chapko) podczas przypadkowego spotkania na dyskotece odkrywają swoje niesamowite podobieństwo. Wzajemna fascynacja prowadzi je do głębokiej przyjaźni, w którą angażują także swoje rodziny. Szybko okazuje się, że więź łącząca dziewczyny nie jest przypadkowa - wskutek błędu lekarzy przeznaczone zostały do innych domów. Obie rodziny muszą teraz odnaleźć się w nowej sytuacji i zaakceptować fakt, że nic już nigdy nie będzie takie jak kiedyś.
To nie jest zły film. Mówię to od razu, żebyście nie zrozumieli źle mojego krytycznego wstępu, w którym w nieudolny sposób próbuję wyjaśnić podstawowy dysonans w odbiorze takich filmów. Rzecz rozkręca się bardzo przyzwoicie, punkt kulminacyjny, jakim jest spotkanie obu rodzin i ustalenie tragicznych faktów, przejmujący, prezentacja sposobów radzenia sobie z sytuacją rodziców bliźniaczek - realistyczna. Kłopoty nadciągają wraz z niewłaściwym wyznaczeniem środka ciężkości. Cała historia mogłaby być z powodzeniem oparta wyłącznie na dramacie rodzin (matek) i zazdrości Anety (bez szczegółów, by nie spoilerować), które okazały się i tak najciekawsze zarówno z psychologicznego, jak i czysto odbiorczego punktu widzenia. Nie było zupełnie potrzeby mnożyć tej tragedii, odmieniać jej przez wszystkie przypadki i wyjaskrawiać jej soczyście szarych barw - ona sama w sobie była już na tyle intensywna emocjonalnie, że nie potrzebowała żadnego wsparcia. Podobnie z przemianą Natalii, która, istotnie, miała prawo mieć miejsce, ale rozbuchana nagle do rozmiaru "punkowego" buntu i równie szybko wyciszona, traci na realizmie i odbiera fabule wiarygodność. To zdecydowanie najsłabsze elementy filmu, których można było uniknąć przy odrobinie zaufania do prawdziwej historii.
Nie zmienia to faktu, że Oszukane ogląda się z ciekawością do samego końca. Spora w tym zasługa Katarzyny Herman, fantastycznej w roli matki Natalii nauczycielki baletu, która (nie) odnajduje się w macierzyństwie jak może i która głęboko przeżywa pomyłkę lekarzy i wybór córki, będący - o czym Anna zdaje sobie sprawę - konsekwencją jej modelu wychowawczego. Świetna rola. Jej rówieśnicy - Ewa Skibińska i Artur Żmijewski - mają do odegrania role o wiele słabsze pod względem dramaturgicznym, nie wyróżniają się więc więcej niż zwykle. Z młodszej grupy na uwagę zasługują wcale nie bliźniaczki (choć ogląda się je przyjemnie, na co wpływ na przede wszystkim uroda starszych o 10 lat od swoich bohaterek sióstr), ale Aneta, w którą wcieliła się Sylwia Boroń - aktorka o bardzo specyficznej urodzie i nieco spłoszonej (idealnie pasującej do roli) grze.
Ostatecznie Oszukane nie są kompletnym niewypałem. Ukazują pewną jeszcze nieudolność młodych i dotychczas niewybijających się przesadnie twórców w prowadzeniu fabuły i aktorów, ale to przecież rzecz do wyszlifowania. Historia i tak ratuje film. Jeśli oddzielić ją od niefortunnego efekciarstwa, wygląda naprawdę atrakcyjnie. A jej wykolejenie jest i tak mniej bolesne niż szafowanie (nie)ulotnym pięknem młodzieńczej nagości czy innym bejbi bluesem.
Czy polecam? Raczej w domu, niż w kinie, ale całkiem tak.
Film bardzo, bardzo reklamuje stacja TVN, obejrzę, ale pewnie w domu ;-)
OdpowiedzUsuńByłam dzisiaj na tym filmie w kinie, nie zawiodłam się. Nie jest to jakiś rewelacyjny film, ale całkiem przyjemnie się ogląda.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Justyna :)
Nic w tym w sumie dziwnego, zwłaszcza jeśli to produkcja ITI. Oni tak po prostu mają. Filmy kręcą jak seriale. I wychodzi takie pełnometrażowe "Na wspólnej". I biznesowo mają rację. Takie rzeczy najlepiej się sprzedają.
OdpowiedzUsuńA to ciekawe, że da się ten film oglądać, bo zwiastun wyglądał potwornie.
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że nareszcie ktoś rzetelnie ocenił tę produkcję, bez wylewania jadu na TVN, ITI czy reżysera 'Majki' i 'Julii'. Zainteresował mnie pomysł na fabułę, a kusi przede wszystkim chwalona przez Ciebie kreacja Herman. Myślę, że kiedy pojawi się w telewizji, z zaciekawieniem obejrzę i porównam nasze wrażenia.
OdpowiedzUsuńPo milionowym usłyszeniu w TV kwestii Herman: "Jak mogliście zamienić nasze dzieci?" odeszło mi zupełnie, ale może jak film trafi do dystrybucji obejrzę go z ciekawości :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że warto obejrzeć, zwłaszcza, że w najbliższym czasie bardzo mało przed nami polskich premier. Ech, tylko ten plakat strasznie razi mnie w oczy. Podobnie jak to miało miejsce w przypadku świetnego "Być jak Kazimierz Deyna". Co jest z tymi naszymi grafikami nie tak...
OdpowiedzUsuńOj, tak, plakaty są dramatyczne...
UsuńStacja TVN strasznie nagłośniła ten film. Przyznaję, zaciekawili mnie i postanowiłam wybrać się do kina. Jednak zawiodłam się, niektóre sceny były strasznie sztuczne i wyreżyserowane. Nie obejrzę tego filmu ponownie.
OdpowiedzUsuńA tak przy okazji, bardzo fajny blog. Trafiłam tutaj przez przypadek, ale będę zaglądała częściej :)
Zapraszam również do mnie:
www.calaonawsieci.blogspot.com :)