Strony

środa, 11 grudnia 2013

Labirynt

Co byś zrobił, gdyby ukradli ci dziecko? Nie wiesz. Nie musisz wiedzieć, bo pewnie go nie masz, więc ci nie zależy. Ale ci, którzy mają, zadrżą na samą myśl o tym. I doskonale zrozumieją, że w poszukiwaniu porwanego dziecka można posunąć się daleko. O wiele za daleko.


 

Motyw porwania dziecka - małego (choćby świetny debiut Afflecka Gdzie jesteś, Amando?) i dużego (Uprowadzona z wątkiem handlu żywym towarem i prostytucją w tle) - nie jest w kinie żadną nowością. To wdzięczny temat, bo zawsze budzi emocje. Niewinne dziecko, zdesperowani i równie podejrzani co okoliczni pedofile rodzice, dzielny i (zbyt) mocno zaangażowany w sprawę detektyw - stałych elementów gry znalazłoby się tu dużo więcej. Labirynt nie odkrywa nowych kart, ale tasuje je i układa w nowe konfiguracje. Efektowne? Bardzo. Logiczne? W ogóle.


 

To największa bolączka filmu. Brak spójności fabularnej kole tu w oczy w co najmniej trzech wątkach: tytułowego, bardzo słabo wyjaśnionego w swej istocie labiryntu, detektywistycznym, z bardzo typowo działającym śledczym, zachowującym się w niewytłumaczalny i - o, zgrozo - niewytłumaczony sposób, wreszcie tajemniczego chłopaka, jokera dodanego do talii po to, by wszystko się zgadzało - i tylko po to. Jak na tak długi film (2,5h), czasu na rozwinięcie tych tematów było aż nadto. Szkoda, że z niego nie skorzystano.


 

Nadrabia Labirynt klimatem, który rzeczywiście stwarza wrażenie poruszania się po labiryncie - labiryncie tragedii, traum, tajemnic i emocji. Nawet gdy rozwiązanie zagadki jest już za nami (a dzieje się to szybko, bo scenarzyści niechcący podają je na tacy jako przystawkę), spirala nakręca się i - wkręca.


 

Duża w tym zasługa Jackmana, znakomicie grającego zdesperowanego, trochę despotycznego ojca, furiata, który temperamentem i fizyczną siłą usiłuje zamaskować swoje rany. Towarzyszący mu Gyllenhaal i Dano - choć dobrzy - nie dorastają mu do pięt. Rola wyrazista, zapamiętywalna i dzięki temu przysłaniająca nieco mankamenty scenariusza.


 

Bardzo dobre ujęcia. One się z pewnością fachowo jakoś mądrze nazywają - chodzi o taki zabieg, gdy akcja jest już u szczytu i po zawieszeniu napięcia na najwyższym szczeblu następuje punkt kulminacyjny, a tuż po nim ujęcie zostaje zamknięte. Nie widzimy tego, czego widzieć nie musimy, bo możemy sobie z łatwością to wyobrazić i dopowiedzieć. Lubię taką oszczędność czasu.


 

Koniec końców jednak, brak odpowiedzi na nurtujące mnie przez cały seans pytania zgasił mój entuzjazm, wynikający z waszych wysokich ocen. Labirynt - jakkolwiek ciekawy i dobry, szczególnie na tle thrillerów z ostatniego roku - zwyczajnie mnie zawiódł. Szkoda.


 

Czy polecam? Na spokojnie, kiedyś, w domu.


 
Źródło zdj.: empireonline.com

 

4 komentarze:

  1. Z plusami które wypisałaś - zgadzam się. Z minusami, nie. Wszystko co jest tutaj niewytłumaczalne jest dla mnie na plus. Im więcej domysłów, tym lepiej dla kina.

    Jedna frapująca mnie sprawa. Napisałaś że tytuł zawiódł na tle thrillerów z ostatniego roku. Mogłabyś proszę napisać mi jakiś tytuł. Z chęcią obejrzę :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie napisałam tak:) Zdanie brzmi: "Labirynt - jakkolwiek ciekawy i dobry, szczególnie na tle thrillerów z ostatniego roku – zwyczajnie mnie zawiódł". A więc jest ciekawy i dobry na tle, a nie zawiódł mnie na tle:) Choć zdecydowanie były ostatnio thrillery lepsze - bardziej mi się podobało "Panaceum" czy choćby polski "Układ zamknięty", choć to zupełnie inna bajka. I sporo gorszych, ale raczej z pogranicza thrillera i akcji lub thrillera i kryminału

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja Ci powiem właśnie taka forma mi bardzo odpowiadała. Bardzo mi się podobał ten film, miał świetny klimat. Kwestia niedopowiedzeń jak dla mnie działała na plus. Koniec końców nadszedł moment kiedy wszystko ułożyło się w spójną całość. Osobiście oceniałem go dość wysoko, pozytywnie mnie zaskoczył.

    OdpowiedzUsuń
  4. Osoby, które nie widziały filmu mogą przeczytać za dużo, chociaż spoilerów nie ma.

    Chociaż ten film naprawdę mi się podobał, były w nim jednak motywy, które pozostawiały niedosyt. W zasadzie to nawet nie niedosyt - zastanawiam się, czy braki fabularne potraktować jako rzeczywisty brak, czy może jest to zabieg absolutnie celowy i świadczy o pewnym novum tego obrazu. Np. przeszłość głównych bohaterów - fanatyczny religijnie ojciec, przygotowany na apokalipsę, którego ojciec popełnił samobójstwo - jaki to miało na niego wpływ? Chociaż jednak bardziej by mnie ciekawił wątek policjanta - dzieciństwo w domu dla chłopców, tatuaże, horoskopy - wszystko pozostaje w sferze niedopowiedzeń, domysłów. Dla akcji nie stanowiłoby to jednak znaczenia, może więc dlatego pozostaje ukryte? Może ma ciekawić i zastanawiać? W każdym razie seans uważam za bardzo udany, ze względu przede wszystkim na gęsty klimat, pogodę (albo noc, albo bezsłonecznie-ponuro, albo pada), grę aktorów - chociaż bardziej mi się podobał Gyllenhaall, z tymi tikami, jakąś ponurą nadgorliwością i absolutnie przeciętnym wyglądem.
    No i rozwikłania zagadki się nie domyśliłam, byłam szczerze zaskoczona.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.