Ile razy w życiu spędziliście Sylwestra przed telewizorem, urządzając sobie maraton filmowy? Skoro tu jesteście, to pewnie przynajmniej raz. A gdyby tak przenieść rzecz w miejsce, w którym jest ona najbardziej naturalna? Na taki pomysł wpadliśmy w tym roku, chcąc spędzić tę wyjątkową noc inaczej niż zwykle, bez potrzeby wybierania się w gości lub ich przyjmowania. Sylwester w Multikinie, łączący typowo imprezowe akcenty (dj, catering, alkohol) z tym, o co w kinie właściwie chodzi (seanse filmowe), przedstawiał się nam więc jako najatrakcyjniejsza opcja.
Repertuar. To on jest w przypadku takiej imprezy kwestią kluczową. Wiecie, że nie przepadam za oglądaniem filmów po kilka razy (chyba że naprawdę, naprawdę mi się podobały), bo zwyczajnie szkoda mi na to czasu - kolejka nowych jest tak długa, że to im należy się uwaga. Dla mnie ważne więc było to, czy prezentowane filmy widziałam. Okazało się, że dwóch z trzech nie. Najbardziej atrakcyjny dla wszystkich stał się, oczywiście, pierwszy tytuł - przedpremierowy Wilk z Wall Street, najmniej środkowy - Millerowie, letnia komedia, która zebrała różne oceny (mnie się podobała, ale zdecydowanie nie był to film, który miałam ochotę obejrzeć drugi raz). Pozostawało pytanie, czy jesteśmy w stanie go przecierpieć, by wyczekać na ostatni tytuł - Wyścig, który chcieliśmy nadrobić, a który zaplanowany był dopiero na godz. 3:30. Na szczęście program imprezy przewidział takie okoliczności - podczas seansów cały czas pracował dj, więc Millerów po prostu przetańczyliśmy. Ogólnie filmy dobrane do charakteru imprezy idealnie - rozrywkowe (Wilk...), zabawne (Millerowie) i trzymające w napięciu (Wyścig), co w tym ostatnim przypadku ma szczególne znaczenie, gdy zegar wybija godzinę piątą. Dla osób mających filmowe zaległości wymarzony repertuar. Dla nas - nadążających za nowościami - z korektą Millerów na rzecz drugiej przedpremiery lub choćby jednego z najlepszych filmów ubiegłego roku (np. Kapitana Phillipsa, drugiej części Igrzysk lub nawet Hobbita) byłoby idealnie.
Dla porównania, plan na sylwestrowy maraton w Kinie pod Baranami był o wiele lepszy: Wilk z Wall Street, Tajemnica Filomeny i Ratując pana Banksa to trzy przedpremiery, więc kąsek łakomy. Niestety, sylwestrowa noc spędzona tuż przy Rynku Głównym, gdzie odbywała się ogromna impreza, plus słaba oprawa wydarzenia (przekąski i napoje dodatkowo płatne), wykluczyły kino z gry.
Dla nas wybór Multikina był oczywisty z jeszcze jednego względu - mamy do niego dosłownie rzut beretem, więc mogliśmy tam szybko dotrzeć i szybko wrócić do domu. Wszystko ustawione pod punktualne rozpoczęcie imprezy, co miało swoje minusy (czekanie na zimnie) i plusy (nikt nie plątał się po kinie bez celu). Ostatecznie powitanie i ogarnięcie (się) mogło jednak trwać krócej - nie 50, a 30 minut, podczas których każdy zdążyłby się przebrać, wypić drinka i coś przekąsić przed 3-godzinnym filmem. Może zmotywowałoby to ludzi do punktualności, w końcu seans rozpoczął się niemal o właściwej porze (brak reklam to jak wygrana na loterii). Pewnie od strony technicznej nie wygląda to już tak różowo, ale cóż - jam klient, mogę sobie pomarudzić.
Catering i dj to już rzecz właściwa dla danego miasta i kina. W Krakowie jednym z największych minusów okazał się brak napojów, choćby wrzątku do parzenia herbaty i kawy. Odczułam to podwójnie z racji choroby i silnej potrzeby nawadniania się. Szczerze, wolałabym zapłacić odrobinę więcej, by móc z tego skorzystać, a nie kupować herbatę czy sok oddzielnie w kinowej kawiarni. Rozumiem, że biznes dla kina był kuszący, ale taki drobiazg zdecydowanie podniósłby ocenę eventu, a kino zarobiłoby i tak nieco na standardowych kinowych przekąskach i alkoholu (do barku kolejka była spora). Catering jak catering, kwestia gustu - dla mnie bez szału, ale zjeść coś ciepłego zawsze dobrze. Dj natomiast udał nam się znakomicie. Muzyka z lat 90. - moje lata wczesnej młodości (bo teraz jest ta właściwa), gdy z siostrą zapisywałyśmy skrzętnie w zeszytach teksty wszystkich ulubionych piosenek... Było co pośpiewać i do czego potańczyć. Dużo sentymentów. Zabawa urozmaicona integrującymi konkursami, prowadzona - żeby było zabawniej - przez mojego wiernego fana, który udaje często na fanpage'u, że jest hejterem i zarzuca mi brak jakiejkolwiek wiedzy o kinie. Mateusz, pozdro:)
Obsługa spisała się na medal - niemal niewidoczni, ogarniający wszystko do godzin porannych, duży szacun. A o północy jeszcze całkiem spory pokaz sztucznych ogni. No, bardzo to miłe i ładne było.
Wybawiliśmy się, wytańczyliśmy, zaliczyliśmy dwa całkiem niezłe filmy. Za taką cenę, bez potrzeby przesadnego strojenia się, gotowania, pieczenia i marznięcia, to była naprawdę fajna impreza.
Apel do Multikina może być tylko jeden: pozwólcie ludziom w przyszłym roku zagłosować lub w jakiś sposób przyczynić się do wyboru wyświetlanych w Sylwestra filmów. Przy dobrym repertuarze ja wrócę i bardzo chętnie wezmę ze sobą tyle znajomych, ile uniosę:)
Cóż.. lepszy taki Sylwester niż żaden. Z tego co widzę, to nie było nawet tak najgorzej. Moja dawna noc sylwestrowa w kinie Helios wyglądała o wiele gorzej. Zarówno pod względem atrakcji, jak i filmów. Tutaj bardzo różnorodnie. Choć nie jestem pewna, czy wytrwałabym do końca takiej imprezy z otwartymi oczami :)
OdpowiedzUsuńW przyszłym roku planuję wybrać się na Sylwestra do kina, no ale... wciąż jestem uzależniona od męża, a nie jestem przekonana czy jemu podejdzie ten pomysł- ponownie.
EEE u nas też było fajnie :) Walka z prawie roczną i prawie pięcioletnią dziewczynką, i nokaut parę minut po północy :):) Ale jaki poranek miły ! godzina 6 rano i obie gotowe do zabawy :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń