Strony

sobota, 1 marca 2014

Nebraska

Ile może być na świecie filmów, w których byśmy się zakochali, a nawet nie wiemy o ich istnieniu? Albo wiemy, ale nie jesteśmy w stanie w żaden sposób do nich dotrzeć, a o polskiej ich premierze - w kinie czy na dvd - możemy tylko pomarzyć? Pewnie dużo za dużo. Nebraska jest jednym z nich. Kameralny, skromny, niespieszny i pozbawiony hollywoodzkiego blichtru film Payne'a wśród oscarowych propozycji jest jak czarna perła. I tak jak ona - dzięki niezrozumiałej decyzji polskich dystrybutorów - niedostępna.
 


Każdy, komu się wydawało, że poprzedni film Alexandra Payne'a (Spadkobiercy) był zbyt powolny, przy Nebrasce wycofa się z tych słów. Kino drogi w wydaniu reżysera to poważny test cierpliwości - akcja rozwija się tak powoli, że gdyby nie znakomite rozpisanie scenariusza, zaczęłaby zwyczajnie nużyć. Nie dzieje się tak właśnie dzięki historii - niepozornej i zawiązanej wokół tak prostego pomysłu, że aż trudno uwierzyć, jakim cudem tak dobrze się to ogląda. Przyjemność z rozsupływania plątanej ze sceny na scenę opowieści było i jest zresztą atutem wszystkiego, co powstaje pod batutą reżysera.


 

Payne, rodowity syn Nebraski, chyba wreszcie zrozumiał, że uciekanie ze swojego stanu (tylko akcja ostatniego filmu, Spadkobierców, toczy się na Hawajach, nie mając żadnego związku z Nebraską ani nawet jej okolicami) niczemu nie służy. Że ulokowanie w centrum swojego zainteresowania motywu podróży, przewijającego się przez cały jego dorobek, nie oznacza, że samemu też trzeba w tę podróż fizycznie wyruszyć. Że podróże jego bohaterów - te dosłowne, geograficzne, ale głównie mentalne, egzystencjalne - to też jego podróże, pełne wrażeń i doświadczeń. Czy to w ujęciu metaforycznym, czy - jak tu - dosłownym, w formie klasycznego kina drogi.


 

Wzbogacona o fantastyczne gagi słowne, głównie w wydaniu Kate Grant, obłędnie zagranej przez June Squibb, Nebraska jest świeżą i pyszną propozycję na wczesniowiosenną porcję dobrego kina. Tym bardziej, że ta tragikomiczna opowieść o starości i rodzinnych więzach ostatecznie ma bardzo krzepiący, ciepły i pozytywny wydźwięk. Cieszy, że w tegorocznym wyścigu oscarowym postawiono właśnie na historie - wciagające jak mało która akcja, pełne emocji i mądrego przekazu, który wielkim, hollywoodzkim produkcjom jest nierzadko obcy.


 

To prawdziwy wstyd, że żaden polski dystrybutor nie zdecydował się zająć tym tytułem i w kinach oficjalnej premiery zwyczajnie nie będzie.


 

Czy polecam? Bardzo. Mam informację, że oprócz krakowskiego Kijów.Centrum jeszcze kilka kin w Polsce będzie film pokazywać w najbliższych dniach. Nie zmarnujcie okazji.


 
Źródło zdj.: rochestercitynewspaper.com

 

1 komentarz:

  1. Bardzo, bardzo się cieszę, że napisałaś o tym filmie, bo też zrobił na mnie duże wrażenie.
    Na co zwróciłam szczególną uwagę - doskonały zabieg z pozbawieniem filmu koloru. Tak jakby reżyser sam sobie wytrącił z ręki jeden z elementów podnoszących "wartość" filmu. A jednak nie, ta chropawość świetnie podkreśla klimat, skupia uwagę i sprawia, że poszczególne kadry są jak fotografie.
    Bruce Dern - no klasa! Jak pięknie zagrał ten balans między zapadaniem się we własnej niedołężności, psychicznej i fizycznej a niezniszczalną nadzieją. Już żałuję, że nie dadzą mu Oskara...
    Nie da się nie porównać tego filmu z "Prostą historią" Lyncha, ale "Nebraska" w niczym mu nie ustępuje. Oba filmy są w mojej pierwszej dziesiątce.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.