Kiedy myślisz, że w telewizji widziałeś już wszystko, a świat jest tak nienormalny, że nic cię nie zdziwi, trafiasz na Opowieść podręcznej. Zaskakujący, poruszający i przerażający serial, po którym myślenie o roli kobiet w życiu społecznym nigdy nie będzie już takie samo. Tak podsumowałabym 10-odcinkowy maraton ekranizacji powieści Margaret Atwood, opowiadający historię Fredy, tytułowej podręcznej, której odebrano córkę, męża i normalne życie po to, by wraz z innymi kobietami, których nie dotknęła plaga bezpłodności, mogła rodzić dzieci obcym, bogatym ludziom. Brzmi przerażająco? I tak jest.
Szokujący, nieprawdopodobny i jednocześnie przerażająco aktualny - to najczęściej słyszane określenia serialu amerykańskiej platformy Hulu, która po średnio udanej ekranizacji książki Atwood z 1990 r. postanowiła dać tej przedziwnej historii jeszcze jedną szansę. Zaskoczyło i zaskoczyć musiało, bo antyutopia o uprzedmiotawianiu kobiet i traktowaniu ich ciał jako symboli ideologicznych trafiła idealnie w nastroje społeczne. Wizja Atwood, która w roku powstania powieści (1985) uważana była za wręcz niemożliwą (książkę potraktowano po prostu jako krytykę działań rządu USA, próbującego ukrócić feministyczne zapędy), dziś jawi się jako niepokojąco realna. Opowieść podręcznej świetnie pokazuje jednak, że takie wizje nie ziszczają się z dnia na dzień, że zawsze są efektem trwającego latami procesu, który obserwujemy z niepokojem, ale nie wierząc, że przerodzi się w skrajność, ostateczność. W końcu żyjemy w cywilizowanym, demokratycznym świecie, czyż nie?
June, główna bohaterka serialu, myślała tak samo, żyjąc w jednym z dużych, amerykańskich miast razem ze swoim mężem i kilkuletnią córeczką. Miała normalne życie, pracę, zwariowaną przyjaciółkę, z którą uwielbiała spędzać czas, hobby, aktywności. Tę normalność znamy tylko z retrospekcji, bo June to teraz Freda - podręczna Komendanta (o imieniu Fred - stąd też imię kobiety, bo podręczne nazywane były od imienia swojego "pana") i jego zimnej, desperacko pragnącej potomstwa żony. Do roli tej została specjalnie "wyszkolona" podczas nauki w Czerwonym Centrum, gdzie "zrekrutowane" kobiety, które mogą poszczyścić się płodnością, ideologizuje się w myśl fundamentalistycznych zasad religijnych. Zgodnie z nimi June ma być skromnym, pokornym i pełnym wdzięcznośći za ten "zaszczyt" "naczyniem", w którym "przechowane" będzie dziecko państwa Waterfordów. Nowe życie upływa Fredzie na oczekiwaniu - na owulację, a potem na krwawienie, a właściwie jego brak, będący nowiną, na którą wszyscy czekają.
Historia podręcznej opowiedziana jest z jej własnej perspektywy. Kobiecy punkt widzenia jest cenny nie tylko z punktu widzenia treści, ale przede wszystkim poruszanego problemu. Podmiot (narratorka) staje się tu żywą opozycją dla przedmiotu, za jaki ma ją nowy system, a osobowość, którą odkrywa przed widzem, dobitnie wskazuje, że odbyte szkolenie nie zabiło w niej świadomości tego, co się z nią i wokół niej dzieje. June/Freda to zresztą wyjątkowo interesująco poprowadzona postać. Jest pełna sprzeczności. Ma w sobie wyuczoną uległość i wstydliwość, ale w dogodnych sposobnościach pozwala sobie na pewną wyniosłość - wie, że jest ważna i choć nie uzurpuje sobie prawa do awansu w hierarchii społecznej, sprytnie wykorzystuje swoją pozycję. Z drugiej strony obserwacje, które prowadzi, kończą się niemal wyłącznie na analizach zastanej rzeczywistości, a przeplatające je pragnienia uwolnienia się z niej, nie niosą za sobą żadnych planów. Życie dzieje się wokół bohaterki, przenika przez nią, prowadzi ją, ale ona sama zdaje się prezentować wobec niego zaskakująco bierną postawę.
Freda nie jest zresztą jedyną postacią w Opowieści podręcznej, która intryguje i wyłamuje się z ram znanych kategorii bohaterów. Równie interesująca jest postać żony Komendanta, pani Waterford, emocjonalnie balansująca na granicy chłodu dystansu i żaru pragnienia. Sporo koloru wprowadza do historii także Moira, przyjaciółka June, której postać stanowi inny wariant losu Fredy, czy też Janine, jedna z podręcznych, która - w odróżnieniu od ksiażki - zyskuje w serialu więcej miejsca i charakteru (i bardzo dobrze). Analizować długo można by i postaci męskie, z dominującym, a zaskakująco mało dynamicznym Komendantem, czy jego kierowcą, Nickiem. Wszyscy są znakomicie oddani przez grających ich aktorów, z zachwycającą Elizabeth Moss w roli tytułowej podręcznej, kapitalną Samirą Wiley (Moira), przejmującą Alexis Bledel (Glena), świetną Yvonne Strahovski (pani Waterford) i imponującym Josephem Fiennesem, którego postać Komendanta jednocześnie urzeka swoją bezradnością i sympatycznością i przeraża pełną świadomością tego, co robi.
Tym, co w warstwie technicznej serialu zachwyca najbardziej, są fantastyczne zdjęcia, z których niemal co drugie można by śmiało wstawić w ramy i powiesić w galerii sztuki. Sporo tu kontrastów, które jeszcze bardziej dookreślają dystans dzielący dawną "normalność" i dzisiejsze wynaturzenie, sporo zbliżeń, które spoufalają widza z bohaterami, dając mu złudzenie zrozumienia ich intencji, sporo też symboli, które momentami niosą tę historię i stają się jej pierwszoplanowymi bohaterami (jak wylewająca się z kadrów litrami czerwień czy charakterystyczne, białe "skrzydła", zasłaniające podręczne przed oczami postronnych i symbolizujące też ich wyobcowanie, oderwanie od bieżącej rzeczywistości).
Chciałoby się powiedzieć, że Opowieść podręcznej to serial inny niż wszystkie, ale dziś kategoria inności jest nadużywana i może znaczyć właściwie wszystko. Może więc lepiej określić go jako produkcję pełną paradoksów: niespieszną w narracji mimo ogromnego ładunku emocjonalnego, który niesie, wysublimowaną mimo ordynarności świata, który pokazuje, wreszcie - nieprawdopodobną, a jednocześnie tak realną w swojej wizji. Mnie zaskoczył, przeraził, wciągnął i mocno poruszył.
Czy polecam? Bardzo. Czekam z niecierpliwością na drugi sezon, tym bardziej, że nie będzie już miał swojego literackiego odpowiednika.
Nie mogę, się doczekać premiery na HBO GO (27 kwietnia)
OdpowiedzUsuń