Ptaki śpiewają w Kigali był jednym z najbardziej oczekiwanych filmów na festiwalu w Gdyni. Nic dziwnego. Nie dość, że film podejmuje niezwykle trudną tematykę, w dodatku wykraczającą poza nasze polskie granice (ludobójstwo w Rwandzie), to jeszcze jego powstanie naznaczyła śmierć dwóch ważnych dla niego osób: reżysera, Krzysztofa Krauzego, i autora zdjęć, Krzysztofa Ptaka. Pozostawionej niejako samej Joannie Kos-Krauze udało się nie tylko doprowadzić projekt do końca, ale i stworzyć film ważny, wyróżniający się na mapie polskiej kinematografii. Czy spełniający pokładane w nim nadzieje widzów? I tak, i nie.
Bohaterkami filmu są dwie kobiety - Anna, polska ornitolog, i Claudine, Rwandyjka, córka współpracownika Polki. Pierwsza przybywa do Rwandy, by badać ginącą populację sępów. Jej pracę przerywa wybuch wojny domowej, tragicznego wydarzenia w dziejach Rwandy, w wyniku którego zginęło ponad milion osób pochodzenia Tutsi. Wśród nich była rodzina Claudine. Ona ocalała, ukrywając się w bagażu naukowym uciekającej z palącego się kraju Anny. Ale film Krauzów nie jest filmem o ludobójstwie w Rwandzie. Ich opowieść zaczyna się tam, gdzie kończy się historia wspólna, a zaczyna historia indywidualna. Dwie połączone ze sobą niejako wbrew własnej woli kobiety próbują wrócić do dawnego życia, ale to niemożliwe, bo jedna dla drugiej jest żywym wspomnieniem piekła, które przeżyły.
Ta walka z pamięcią, doświadczenie traumy, relacja przesiąknięta niechęcią, a jednocześnie pełna bezgłośnego zrozumienia i zjednoczenia to najlepsze, co niosą za sobą Ptaki... Jowita Budnik i Eliane Umuhire tworzą niesamowity duet (obie aktorki nagrodzono za te rolę na festiwalu w Karlowych Warach) skrajnie różnych kobiet. Anna i Claudine są jak dwa bieguny, które przyciągają się wzajemnie z pomocą nieznanej siły, która każe im robić rzeczy, od których wolałyby uciec. Ucieczka jako symbol samotności i strachu ma tu zresztą o wiele większą rangę. Choć wydawałoby się, że jedna z bohaterek jest w bardziej komfortowym położeniu (Anna ostatecznie ucieka z Rwandy do siebie, swojego pustego, ale bezpiecznego domu i samotnego, ale stabilnego życia, Claudine wkracza na nieznany ląd), obie tak naprawdę czują się po tej drugiej stronie wyobcowane. Nie mają złudzeń - ich życie nigdy już nie będzie takie samo.
Konsekwencją postawienia na pierwszym planei wydarzeń relacji między kobietami jest jednak brak poświęcenia uwagi każdej z nich jako jednostkom. Dostajemy wprawdzie sporo scen pojedynczych, w których bohaterki stawiają czoła różnym wyzwaniom, ale po pierwsze, znamy je już ze zwiastuna filmu, po drugie, nie zaspokajają one w żaden sposób potrzeby poznania ich indywidualnych historii. Więcej tu domysłów, interpretacji, czasem wręcz niedopowiedzeń, niż prawdziwego spotkania z bohaterem. Być może taka była intencja twórców, ale w efekcie ta dwutorowa narracja zbytnio się rozmywa, pozostawiając ogromny niedosyt.
Przy tym wszystkim film trąci momentami przesadną symboliką. Piszę "momentami", ale myślę o chwilach, i to naprawdę długich chwilach, bo na kadry (często nieruchome) dosłownie "z natury" twórcy poświęcają mnóstwo czasu, przez co film nie tylko się dłuży, ale wręcz męczy. Nawet ciekawe kadrowanie "zza pleców", podglądanie i słuchanie bohaterów przez szparę w drzwiach, czasem w ogóle przez ścianę, początkowo ciekawe, nieopatrzone, z czasem zwyczajnie drażni. Mimo iż sceny te, jak podejrzewam, miały uwydatnić przeżyty przez bohaterki koszmar, wydają się zbyt pretensjonalne i niepotrzebnie dosłowne, niweczące intencję mówienia o ludobójstwie zdecydowanie, ale cicho, ciszej niż dotychczas.
Byłoby nietaktem mówienie, że śmierć najważniejszej dla reżyserki osoby, wpłynęła na ostateczny kształt filmu. Wpłynęła na pewno i nie można oceniać filmu przez ten pryzmat. Ptaki śpiewają w Kigali są na tyle osobitym filmem, na ile było to możliwe w historii w gruncie rzeczy uniwersalnej, próbującej uchwycić doświadczenie ponadczasowe (i chciałoby się dodać - ponadludzkie). A fakt, że sposób mówienia o tych trudnych emocjach, jest bardziej alternatywny niż oczekiwaliśmy, nie czyni z tej historii filmu złego. Ptaki... to udany film, choć jego odbiór nie należy ani do łatwych, ani przyjemnych.
Czy polecam? Tak.
Cenię śp. reżysera Krauze za Nikifora, Dług, Plac Zbawiciela, Papuszę i inne filmy. Mimo najszczerszych chęci Ptaków oglądać się nie da!
OdpowiedzUsuńOpuściłam kino w połowie. To nie jest film Krauzego! Nie jest, bo go z powodu śmiertelnej choroby nie zrobił! Po tygodniu od rozpoczęcia zdjęć zmarł. Zmarł również operator. Ten film nie mógł się niestety udać. Wielka szkoda!
Szczerze odradzam...
Ostra ocena, ale rozumiem, co masz na myśli. Nie ma tu "ducha" Krauzego, przynajmniej nie tego, który był tak wyrazisty w filmach, jakie wymieniasz.
OdpowiedzUsuń