reżyseria: Leszek Dawid
scenariusz: Paweł Ferdek, Leszek Dawid
produkcja: Polska
gatunek: dramat
dystrybucja polska: Best Film
Dziś - jak rzadko - po polsku. I to dobrze po polsku. Po Ki sięgnęłam nieprzypadkowo. Pracowałam właśnie nad artykułem o wyrodnych matkach, a jeszcze ogólniej mówiąc - o sytuacjach, gdy matka nie kocha swojego dziecka, nie odczuwa instynktu macierzyńskiego bądź w opinii publicznej nie dorasta do pięt Matkom-Polkom (chyba tu właśnie plasowałaby się tytułowa bohaterka, ale o tym później). Przypadek Ki nie przydał mi się wprawdzie zupełnie, ale został w głowie na długo. I choć film nie należy do porywających w czysto rozrywkowy sposób, nad przedstawionym tam problemem można by debatować godzinami.
Dawno chyba żadne hasło reklamujące film nie było tak adekwatne do jego treści. Bo Ki (Roma Gąsiorowska) naprawdę trudno polubić. Z pozoru jest wspaniałą dziewczyną - otwarta, uśmiechnięta, pozytywnie zakręcona, towarzyska - wszędzie jej pełno. Ale przy okazji jest totalnie pogubiona - w życiu prywatnym wiedzie jej się bardzo średnio, z kasą cienko, o pracę trudno, a w dodatku musi troszczyć się nie tylko o siebie, ale i swojego synka, Pio (Kamil Malecki). Niby jest samodzielna, ale we wszystkim potrzebuje czyjejś pomocy, niby poczuwa się do odpowiedzialności, ale jej zachowanie nie ma z tym nic wspólnego, niby się stara, ale właściwie ma do wszystkiego bardzo swobodny stosunek. Bawi, złości, irytuje, intryguje, pociąga. Nie pozostawia obojętnym. Jak potoczy się jej życie w tym kolorowym, ale tak brutalnym codziennym życiu?
To nie jest historia, która ma swój początek i wyraźny koniec. Zostajemy wrzuceni w życie Ki nagle, trochę nieproszeni, ale w gruncie rzeczy słabo zauważeni i w niczym nie zakłócający jej codziennych działań. A jest ich trochę - trzeba przecież wstać i jakoś się ogarnąć, zdecydować, komu tym razem podrzucić dziecko, pójść pozować studentom, bo dobra i taka praca, wyskoczyć na jakąś imprezę, a w międzyczasie wstąpić do mopsu po parę zaświadczeń i zasiłek. Ki nie jest złą osobą. Ona po prostu czerpie z życia pełnymi garściami, nie zastanawiając się (lub po prostu nie chcąc tego robić), czy narusza przy tym czyjąś prywatność. Nie ma skrupułów, ma za to tupet; nie jest delikatna, nie rozumie aluzji, nie ruszają ją zasady. Dla niej życie jest elastyczne, stworzone dla ludzi, nie odwrotnie. To dlatego tak trudno jej zrozumieć dystans Miko (Adam Woronowicz) i złość Dor (Sylwia Arnesen), gdy przekracza granicę uprzejmości, życzliwości, przyjaźni. Ki, choć otacza się wieloma ludźmi, w gruncie rzeczy jest okropnie samotna. Samotna samotnością fizyczną i samotna w obliczu okrutnej codzienności, która wymaga zbyt wiele jednocześnie, której tak trudno podołać samodzielnie, a co tu mówić o odpowiedzialności za małego człowieka. I jak to zwykle bywa jest też samotna w desperackiej walce o przetrwanie i zapewnienie małemu nie tylko siebie, ale i życia w ogóle, może z ojcem, jakimś, jakimkolwiek, byle porządnym. Bita przez system, zaburzoną komunikatywność, przykre doświadczenia. Za wcześnie wyrzucona poza wir szalonego życia, obezwładniona potrzebami, o których realizację tak trudno.
Roma Gąsiorowska to dobra aktorka jest. W roli Ki wypada tak naturalnie, że pewnie gdybyście spotkali ją na ulicy z małym chłopcem na ręku, ucieklibyście gdzie pieprz rośnie, byle przypadkiem nie zauważyła waszego zainteresowania i życzliwego uśmiechu. Fantastyczna rola i oby takich więcej. Dawid świetnie też dobrał Adama Woronowicza do roli sztywnego, pozbawionego poczucia humoru i - chyba, chyba... - obarczonego jakąś ponurą przeszłością Miko, któremu Ki staje na drodze i wprowadza do swojego życia z nachalnością akwizytora. Poza tym niewiele - parę znanych, mile widzianych twarzy (Globisz w roli kierownika ośrodka pomocy społecznej; Królikowski jako szef Ki), zbyt jednak rzadko w filmie spotykanych, by zapadły mocniej w pamięć. Roma zdominowała ten film i taka dominacja jest zdecydowanie pożądana.
Czy polecam? Tak. Miejcie jednak na uwadze, że nie będzie fajerwerków, wielkich zwrotów akcji i wciągającej fabuły. To po prostu wycinek trudnego, maskowanego w kolorowych barwach, nużącego... życia.
Dziś - jak rzadko - po polsku. I to dobrze po polsku. Po Ki sięgnęłam nieprzypadkowo. Pracowałam właśnie nad artykułem o wyrodnych matkach, a jeszcze ogólniej mówiąc - o sytuacjach, gdy matka nie kocha swojego dziecka, nie odczuwa instynktu macierzyńskiego bądź w opinii publicznej nie dorasta do pięt Matkom-Polkom (chyba tu właśnie plasowałaby się tytułowa bohaterka, ale o tym później). Przypadek Ki nie przydał mi się wprawdzie zupełnie, ale został w głowie na długo. I choć film nie należy do porywających w czysto rozrywkowy sposób, nad przedstawionym tam problemem można by debatować godzinami.
Dawno chyba żadne hasło reklamujące film nie było tak adekwatne do jego treści. Bo Ki (Roma Gąsiorowska) naprawdę trudno polubić. Z pozoru jest wspaniałą dziewczyną - otwarta, uśmiechnięta, pozytywnie zakręcona, towarzyska - wszędzie jej pełno. Ale przy okazji jest totalnie pogubiona - w życiu prywatnym wiedzie jej się bardzo średnio, z kasą cienko, o pracę trudno, a w dodatku musi troszczyć się nie tylko o siebie, ale i swojego synka, Pio (Kamil Malecki). Niby jest samodzielna, ale we wszystkim potrzebuje czyjejś pomocy, niby poczuwa się do odpowiedzialności, ale jej zachowanie nie ma z tym nic wspólnego, niby się stara, ale właściwie ma do wszystkiego bardzo swobodny stosunek. Bawi, złości, irytuje, intryguje, pociąga. Nie pozostawia obojętnym. Jak potoczy się jej życie w tym kolorowym, ale tak brutalnym codziennym życiu?
To nie jest historia, która ma swój początek i wyraźny koniec. Zostajemy wrzuceni w życie Ki nagle, trochę nieproszeni, ale w gruncie rzeczy słabo zauważeni i w niczym nie zakłócający jej codziennych działań. A jest ich trochę - trzeba przecież wstać i jakoś się ogarnąć, zdecydować, komu tym razem podrzucić dziecko, pójść pozować studentom, bo dobra i taka praca, wyskoczyć na jakąś imprezę, a w międzyczasie wstąpić do mopsu po parę zaświadczeń i zasiłek. Ki nie jest złą osobą. Ona po prostu czerpie z życia pełnymi garściami, nie zastanawiając się (lub po prostu nie chcąc tego robić), czy narusza przy tym czyjąś prywatność. Nie ma skrupułów, ma za to tupet; nie jest delikatna, nie rozumie aluzji, nie ruszają ją zasady. Dla niej życie jest elastyczne, stworzone dla ludzi, nie odwrotnie. To dlatego tak trudno jej zrozumieć dystans Miko (Adam Woronowicz) i złość Dor (Sylwia Arnesen), gdy przekracza granicę uprzejmości, życzliwości, przyjaźni. Ki, choć otacza się wieloma ludźmi, w gruncie rzeczy jest okropnie samotna. Samotna samotnością fizyczną i samotna w obliczu okrutnej codzienności, która wymaga zbyt wiele jednocześnie, której tak trudno podołać samodzielnie, a co tu mówić o odpowiedzialności za małego człowieka. I jak to zwykle bywa jest też samotna w desperackiej walce o przetrwanie i zapewnienie małemu nie tylko siebie, ale i życia w ogóle, może z ojcem, jakimś, jakimkolwiek, byle porządnym. Bita przez system, zaburzoną komunikatywność, przykre doświadczenia. Za wcześnie wyrzucona poza wir szalonego życia, obezwładniona potrzebami, o których realizację tak trudno.
Roma Gąsiorowska to dobra aktorka jest. W roli Ki wypada tak naturalnie, że pewnie gdybyście spotkali ją na ulicy z małym chłopcem na ręku, ucieklibyście gdzie pieprz rośnie, byle przypadkiem nie zauważyła waszego zainteresowania i życzliwego uśmiechu. Fantastyczna rola i oby takich więcej. Dawid świetnie też dobrał Adama Woronowicza do roli sztywnego, pozbawionego poczucia humoru i - chyba, chyba... - obarczonego jakąś ponurą przeszłością Miko, któremu Ki staje na drodze i wprowadza do swojego życia z nachalnością akwizytora. Poza tym niewiele - parę znanych, mile widzianych twarzy (Globisz w roli kierownika ośrodka pomocy społecznej; Królikowski jako szef Ki), zbyt jednak rzadko w filmie spotykanych, by zapadły mocniej w pamięć. Roma zdominowała ten film i taka dominacja jest zdecydowanie pożądana.
Czy polecam? Tak. Miejcie jednak na uwadze, że nie będzie fajerwerków, wielkich zwrotów akcji i wciągającej fabuły. To po prostu wycinek trudnego, maskowanego w kolorowych barwach, nużącego... życia.
Sporo słów poświęciłaś Miko, który tak wiele zrobił dla Ki (poświadczenie roli opiekuna, pilnowanie dziecka), bez większej aprobaty, jego sylwetki, a ani słowa krytyki nie napisałaś w kierunku Anto, męża Ki. Anto jest nygusem, który przed spędzeniem nocy z Ki powinien załozyć prezerwatywę, bo zwyczajnie nie nadaje sie na ojca. Ki też może nie jest cudowną matką, ale nie można jej odmówić miłości do dziecka, troszczy się o nie po swojemu, ale się troszczy. Anto siedzi w domu i płacze, że nie ma pracy, gdy tymczasem Ki, zawsze jakąs pracę znajdzie.
OdpowiedzUsuńJedyną winą Miko było to, że się w Ki nie zakochał.
Reszta u mnie. :)
Bardzo fajna recenzja i trafna charakterystyka Ki. Ja bym tylko zaznaczyła, że póki co ma pewne zasady i nie każdą pracą chce się parać, oby jak najdłużej. Film sygnalzuje poniekąd jak to z prostytutkami bywa, że czasem kobieta nie ma wyjścia, skoro ma dziecko, ojciec nie poczuwa się do odpowiedzialności, musi imać się i takiej pracy. Ki narazie jeszcze się wstrzymuje, choć i ona była bardzo blisko takiej decyzji.
Już się tłumaczę:) Przeczytałam przed wrzuceniem notki raz jeszcze Twoją recenzję i odnalazłam tam dość kompletny obraz mężczyzn w "Ki". Stąd jakoś odruchowo Anto został poza moją analizą. Masz absolutną słuszność w tym, co piszesz. Zastanawia mnie tylko ta "wina" Miko, czy rzeczywiście o to chodziło. Mnie się wydaje, że on nie był osobą, która nawet zakochana rzuca wszystko i porywa się na ryzyko. Więc raczej strach przed bałaganem i spontanicznością, na którą nie chciał sobie pozwolić jako człowiek zasad, nie zakochanie. Ale interpretować to można rzeczywiście różnie.
UsuńRównież brałam pod uwagę taką charakterystykę Miko, jaką ty przedstawiasz, co zresztą, nie kłóci się z moją interpretacją, że on sie po prostu w Ki nie zakochał i poszedł sobie w góry, bo, albo miał tę wyprawę już wcześniej zaplanowaną, albo chciał uciec (jako człowiek poukładany i wyważony) od tego jej chaosu, gdzie pieprz rośnie, nie robiąc jej jednocześnie żadnej nadziei co do swojej osoby. Bo było już widać, że Ki i jej synek już prawie go pokochali. I za to go cenię, że był wobec niej zawsze fair. :) trochę szkoda, ale lepsze to nizby się miała znowu rozczarować i sama siedzieć w domu z Pio, a on by sobie hasał po szczytach. Jak ja lubię tego Woronowicza. :)
UsuńCo do "Ki" to niestety hasło reklamowe jest mało precyzyjne. W tym filmie nikogo nie da się lubić, no chyba, że Miko.
UsuńCo do głównej bohaterki- jest tupeciarą i tyle, a żyje tak jak żyje bo widocznie nikt jej nie dał wystarczająco mocno po tyłku by spokorniała wobec tego życia. I przy tym nie mówię, że jej jest łatwo, ale za nic nie zabiera się tak jak powinna. Kochać dziecko to za mało by je wychowywać.
Co do mężczyzn w tym filmie to co do Anto się zgadzamy. Przygłup większy od naszej Ki.
Co do Miko, to kompletnie inaczej odbieram jego postać. W moim przekonaniu, on był bardzo daleki od zakochania się w Ki, i pokochaniu małego Pio. Jemu było żal dziecka. Ale on sam, był facetem w pewnym wieku, ze stabilnym źródłem dochodu, z fajnym mieszkaniem, z hobby które lubi, z normalnym, spokojnym życiem. Scena gdy razem oglądają telewizję z całą mocą pokazuje z jak różnych są światów. I jakkolwiek przykro to zabrzmi, nie zamierzał zniżać się do jej poziomu, nie zamierzał niszczyć życia, które lubi, a ona na pewno by je zniszczyła. Dlatego w pewnym momencie uznał, że jego rola dobrego samarytanina się skończyła. Wszyscy, którzy chcieli Ki pomóc (byli do tego zmuszani) byli wobec niej fair. To ona taka nie była wobec nikogo. A Ki wcale go nie kochała, tylko jak pijawka szukała kolejnego żywiciela. Miko pomimo całej sympatii i przywiązania do chłopca nie zamierzał dać się wyssać, i wypruć, wiedział z kim ma do czynienia, i pokazał, że w tej relacji nie da się nabić w butelkę jak inni. Dlatego interpretacja, jakoby miał być z tego jakiś związek udany czy też nie (ta wizja jak Miko chodzi po górach, a Ki siedzi z Pio, taaaa.... chyba Ki siedzi z sąsiadem, albo sąsiad z dzieckiem, a ona jeszcze z kimś innym) jest dla mnie rażąco nieprawdopodobna. Jakbyśmy zobaczyły inny film. Nie zgadzam się też, że był człowiekiem samotnym, lub samotnym z powodu jakiejś mrocznej tajemnicy. On był normalny, jako jedyny z całej ekipy.
Mam nadzieję, że nie byłam zbyt napastliwa :). W końcu ilu widzów tyle opinii, ale ten film nastroił mnie strasznie agresywnie. I mimo, że film widziałam jakieś 2 miesiące temu, to po przeczytaniu recenzji emocje wróciły :).
Pozdrawiam,
Ola.
Zaciekawiłaś mnie i sięgnę po ten film - może wreszcie zobaczę coś dobrego. Wczoraj obejrzałam "Yumę" pełna nadziei i niestety znowu się zawiodłam polskim filmem...
OdpowiedzUsuńJakoś gdzieś ten film mi umknął bo pierwszy raz o nim słyszę właśnie u Ciebie. Ale w gruncie rzeczy najbardziej zachęca ostatnie zdanie. Fajerwerki w kinie zbędne, a że produkcja nasza, polska. Chętnie dopiszę do listy życzeń.
OdpowiedzUsuńNa "Ki" mam już chętkę od dłuższego czasu. Dużo się o tym filmie mówiło, zwłaszcza gdy był chwalony po festiwalach, począwszy chyba do przyznania Złotych Kaczek, gdzie moim zdaniem niezasłużenie wygrała Sala Samobójców. Ale to już inna sprawa. Na razie bardzo nie miałem okazji obejrzeć tego filmu, ale jak najszybciej chciałbym to nadrobić.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam