Strony

wtorek, 13 listopada 2012

Operacja Argo (Argo, 2012)

reżyseria: Ben Affleck
scenariusz: Chris Terrio
produkcja: USA
gatunek: dramat
dystrybucja polska: Warner Bros. Entertainment Polska Sp. z o.o.

Argo miało u swoich podstaw dwie poważne (dla mnie: rozstrzygające) zalety, które nie tylko zachęcały do seansu, ale też rozbudzały wyobraźnię i wzmagały niecierpliwe oczekiwania. CIA, bo wszelkie tajne operacje, w dodatku takie, które działy się naprawdę, są smakowitym kąskiem dla każdego laika, którego choć w małym stopniu interesuje to, w jaki sposób działa wywiad i jakimi posługuje się narzędziami, by uczynić z kompletnego kłamstwa najczystszą prawdę. Affleck, bo jego kino to kino szybkie, intensywne, niepozostawiające miejsca na oddech i nudę, trzymające w napięciu i zrealizowane z niesamowitą precyzją. Dzięki uprzejmości Filmwebu i, tak, to też!, własnym niewiarygodnym i niepojętym umiejętnościom, dzięki którym wygrałam konkurs, otrzymałam zaproszenie na przedpremierowy pokaz, na który (to będzie uczciwa reklama, bo nadal nie mogę wyjść z podziwu) mogłam zabrać dowolną liczbę osób towarzyszących (co też chętnie uczyniłam). I nie miałam wątpliwości, że czeka nas 2-godzinne spotkanie ze świetnie wyważonym dramatem politycznym podszytym niezłą dawką sensacji. Nie muszę chyba podkreślić, że się nie zawiedliśmy?

Tony Mendez (Ben Affleck) jest agentem CIA i specem od kamuflażu i ekstrakcji ludzi, którzy (zwykle z przyczyn politycznych) znajdują się w niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu. Ma na swoim koncie wiele udanych operacji, stworzył tysiące fałszywych dokumentów i obdarzył swych podopiecznych setkami nowych tożsamości i życiorysów. Z powodzeniem. Nowe zlecenie okazuje się jednak czymś o wiele trudniejszym niż podrobienie pieczątki czy załatwienie amerykańskiego paszportu. Mendez staje na czele operacji, która ma wydobyć z ogarniętego rewolucją Iranu szóstkę amerykańskich dyplomatów, zbiegłych z oblężonej ambasady. Strategia agenta jest tak absurdalna, że aż możliwa do zrealizowania...

Affleck nie wziął na siebie z pewnością prostego zadania. Z przenoszeniem na duży ekran prawdziwych historii w ogóle nie jest łatwo, a już tych politycznych, wymagających sporej wiedzy, niezwykłej precyzji i ogromnego wyczucia, tym bardziej. Antonio Mendez, który o operacji "Argo" mówi dopiero od 1997 roku (wtedy dopiero akta zostały odtajnione), miał spory kłopot w książkowym zrelacjonowaniu wydarzeń z przełomu 1979 i 1980 r. i zaprosił do współpracy znanego dziennikarza, który zajął się warstwą merytoryczną przedstawianych wydarzeń historycznych (btw. premiera książki "Operacja Argo" pod koniec miesiąca, tuż przed wejściem do kin filmu). Realizowanie filmu o sprawie, która odbiła się tak głośnym echem i o której pierwsi odbiorcy filmu - Amerykanie - wiedzą naprawdę dużo, było ryzykowne. Wiadomo, to przecież, bardziej czy mniej polityczny i oparty na faktach, ale jednak wciąż film. A jego produkcja rządzi się swoimi prawami. Dlatego kto sięgnie do książki Mendeza i Baglio zdziwi się nie raz i nie dwa, bo Argo chwilami bardziej interpretuje niż odtwarza historię, a skróty myślowe są tylko wierzchołkiem góry lodowej w swobodzie tworzenia, jaką dali sobie twórcy. To oczywiste, że w filmie dąży się do spektakularności, zdobycia dla siebie widza rozwiązaniami, które wbijają w fotel i zaraz potem stawiają do pionu - nie sposób więc obwiniać Afflecka o stronniczość, wybiórczość czy fałszowanie historii. Tym bardziej, że scenariusz powstawał w konsultacji z Mendezem. A skoro on nie miał nic przeciwko takiemu kształtowi historii, to nie śmiejmy i my mieć do tego cokolwiek.

Tyle o scenariuszu, bo dyskusja na temat zasadności działań irańskiego rządu czy sposobów działania CIA nie ma dziś większego znaczenia, a film nie wybiega daleko poza to, co działo się naprawdę. Wybiega za to w inną stronę - realizacyjną. Affleck nie ma na koncie bogatej filmografii reżyserskiej - dużo częściej stał i stoi przed kamerą niż za nią, ale to, co już zdążył pokazać, zdumiewa. Nie licząc krótkometrażowej, niezbyt udanej, choć zabawnej historyjki metafilmowej (o bardzo wdzięcznym tytule: I Killed My Lesbian Wife, Hung Her on a Meat Hook, and Now I Have a Three-Picture Deal at Disney), reżyserska kariera Afflecka rozpoczęła się od znakomicie przyjętego Gdzie jesteś, Amando?, w którym sam zwalczył pokusę zagrania głównej roli. Pewnie trochę się bał, że tak poważna sprawa, jak pełnometrażowy film, który jako debiut musi wypaść przynajmniej dobrze, potrzebuje maksimum uwagi, a latanie wokół kamery na pewno w tym nie pomoże. Czy nabrał odwagi po sukcesie filmu, czy porzucił skrupuły z innych przyczyn, nie wiadomo, ale pewne jest, że zaangażowanie siebie samego w obsadę kolejnych filmów w najmniejszym stopniu nie zaszkodziło jego pracy i ostatecznemu kształtowi filmu. Po znakomitym Mieście złodziei, które wielu uważa za jedną z lepszych sensacji z sensowną fabułą w tle, jakie powstały ostatnimi laty, Argo musiało wzbudzić pragnienie nie tylko w fanach filmów Afflecka.

Film - mimo chaotyczności, jaka poniekąd wynikała z zapowiedzi - jest złożony niemal idealnie. To kompletna historia, w której nie brak motywów, punktów zapalnych, akcji w czystej postaci i stonowanego finału. Jej elementy skomponowane są w na tyle przemyślany sposób, że nie ma tu miejsca ani na nudę, ani - odwrotnie - przeciążenie. Kiedy atmosfera jest duszna (sytuacja w Iranie) - jest duszno, kiedy przychodzi czas na rozluźnienie (Hollywood) - jest luźno, kiedy rozpoczyna się faktyczna, sprawna i wciągająca akcja - trudno oderwać wzrok od ekranu, a kciuki samoistnie się zaciskają. Mimo że spora część filmu przebiega niespiesznie, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że tempo akcji jest dokręcone o wiele wyżej niż wskazywałaby na to fabuła. Duża to zasługa operatorów, którzy wykorzystali chyba wszystkie możliwe plany, i Desplate, który w bardzo dyskretny sposób potęgował napięcie odpowiednimi dźwiękami, nie przykrywając muzyką niczego, co powinno pozostać na pierwszym planie.

W tak frapującym fabularnie filmie gra aktorska wielokrotnie umyka lub przynajmniej zostaje usprawiedliwiana. A tu byłoby kogo usprawiedliwiać, bo starszą kadrę obstawiają naprawdę świetni aktorzy, z oryginalnymi i przezabawnymi Johnem Goodmanem (idealnie wpasowany w rolę niesamowicie zdolnego charakteryzatora o genialnym poczuciu humoru) i Alanem Arkinem oraz odświeżającym swój wizerunek Victorem Garberem na czele. Bo on - Ben Affleck - który prowadzi ten film i jest obecny w zdecydowanej większości scen, jest po prostu w porządku. Jak w The Town. Może to i dobrze. Głupio w końcu być bardziej bohaterskim od bohatera, który w dodatku film oglądnie i po cichu (lub nie) sobie oceni. Poza tym Affleck nie musi rządzić przed kamerą (choć i tak zajmując się i reżyserką, i aktorstwem w jednym filmie, warto docenić fakt, że nie niszczy swojej postaci), skoro odwala kawał tak dobrej roboty tuż za nią.

Argo to film do bólu amerykański - o Ameryce, dla Ameryki, zrealizowany z perspektywy Ameryki i ją gloryfikujący (słusznie czy nie - oceńcie sami przyglądając się historii Iranu z ostatniego wieku). I właśnie dlatego jest idealnym kandydatem do Oscara. Dziadki z Akademii pewnie już zacierają ręce.

Czy polecam? Tak. Argo to kino inteligentne, absorbujące, intensywne i trzymające w napięciu do pierwszych kropel potu na czole. Warto to poczuć. I dla tych, którzy już obejrzeli: "Argo f*ck yourself"!:)


9 komentarzy:

  1. Ale Ty masz łatwość pisania, świetna recenzja !!! Filmy Afflecka bardzo lubię, obsada super oraz recka na plus, więc zabieram dziewczynę i go to the movie !!!

    Pozdrawiam Celta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki:) Tak zrób, na pewno się nie wynudzicie:)

      Usuń
  2. Nie przepadam za tematyką polityczną w filmach, ale połączenie polityki z sensacją czasem wychodzi dobrze. Affleck za kamerą wróży kino na wysokim poziomie, jestem wielbicielem jego poprzednich dwóch filmów i na pewno postaram się znaleźć czas na obejrzenie "Argo".

    OdpowiedzUsuń
  3. O tak to jest zdecydowany kandydat do Oscara. Zapowiada się świetny film, ale coś czuje, że znowu dłuugo sobie na niego poczekam. Chyba dotąd aż wyjdzie na DVD :< Pozdrawiam i zapraszam do siebie na przedpremierową recenzję "Moonrise Kingdom" ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak jak pisze Mariusz - Affleck za kamerą wystarczy, by zachęcić do obejrzenia, bez względu na tematykę. A zwiastun, bądź co bądź, mocno mnie zaintrygował. Czekam na ten film. Na razie nie mam możliwości obejrzenia go w kinie, bo żadne w moich okolicach nie zdeydowało się go grać, ale może zmienią zdanie:) Bo widzę, że naprawdę warto - gdzie się nie obrócę film jest zachwalany. Osobiście szkoda mi tylko, że to Ben gra w swoim filmie, a nie jego brat Casey.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Premiera filmu jest przewidziana na 30 listopada, myślę, że gdzieś będzie się dało obejrzeć:) Co do Caseya - nie zgodzę się zupełnie. Nie trawię faceta, jest marnym aktorzyną, już zdecydowanie bardziej wolę Bena z jego minimalistyczną mimiką:)

      Usuń
  5. Bardzo fajna recenzja.
    Serdecznie zapraszam na bloga akcja91.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. też czekam ze względu na CIA, lubię takie polityczne sensacje oparte na faktach, i też wygrywam czasem konkursy na filmwebie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Masz niesamowitą lekkośc w pisaniu, mówiłem to już? ;)Dopisuję się ogólnie do litanii zasług dla Bena Afflecka. Do teraz mnie absolutnie zdumiewa, jak jeszcze niedawno wszyscy żartowali i kpili z niego i jego niedostatków aktorskich. A teraz nagle solidarnie wszyscy stoją za nim murem gdy nie dostaje noma do rezyserkiego Oscara. Wyrobił się w końcu, 3 filmy, 3 udane, a ostatni najlepszy. Niech Nolan bierze go pod skrzydła w Warnerze i niech razem tworzą filmy (a nie Nolan ze Snyderem :/ ) Argo F*ck Yoursef! :-)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.