David O. Russel ma dobrą passę. Od 4 lat jego nazwisko nie schodzi z ust krytyków filmowych. Ale też trudno się dziwić, jego trzy ostatnie filmy - Fighter, Poradnik pozytywnego myślenia i American Hustle - to nie tylko zgrabnie zrealizowane projekty, ale przede wszystkim produkty skrojone na miarę potrzeb. Potrzeb członków rozdającej Oscary Akademii...
Ile szumu się narobiło wokół tego American Hustle. Najpierw że Russel, który obok Payne'a stał się ulubieńcem Akademii i otrzymuje nominację za wszystko, co robi. Potem że obsada, taka wymarzona, zdolna, nagradzana. Na koniec że zaszczyty, które sypią się regularnie od kilku miesięcy i których końca nie widać, a film w dodatku ma szanse zgarnąć tę najważniejszą. No, było na co czekać, nie powiem. Co się jednak okazało? Okazało się, że film zbiera zaskakująco niepochlebne opinie tych, którzy o kinie szczerze powiedzieć potrafią najwięcej - zwykłych widzów. Po pierwszej godzinie seansu wiedziałam już, gdzie leży źródło ich rozczarowania. Po drugiej - dlaczego warto to przeczekać i dotrwać do samego końca.
Russel nigdy nie ukrywał, że przywiązuje się do ludzi - szczególnie tych, którzy odwalają świetną robotę i dostarczają mu zaszczytów. Jak wielu reżyserów ma swoich ulubionych aktorów i uwielbia z nimi pracować do tego stopnia, że próbuje upchać w jednym filmie tylu, ilu się pomieści. American Hustle to pod tym względem skrzyżowanie Fightera (Bale, Adams) i Poradnika... (Cooper, Lawrence, DeNiro). Recepta na sukces? Zatrudnić weterana i troje aktualnych ulubieńców Hollywood, którzy mają na koncie jeśli nie Oscary, to przynajmniej nominacje doń, najlepiej jeśli za moje filmy (Bale - najlepszy drugoplanowy aktor za Fightera, Lawrence - najlepsza aktorka pierwszoplanowa za Poradnik..., Adams - aż 5 nominacji, w tym 1 za Fightera, Cooper - nominacja za Poradnik...). Trudno kwestionować pomysł, bo to sprytne i efektowne, ale twierdzić, że Russel ma rękę do prowadzenia aktorów, to już zbyt wiele, bo żadna z tych gwiazd nie trafiła pod jego skrzydła przypadkiem. Cała czwórka to świetni aktorzy, którzy każdego roku udowadniają, że warto na nich postawić.
W American Hustle tworzą wybuchową wręcz mieszankę osobowości aktorskich, które bardzo silnie namaszczają i tak wyraziste rysy charakterologiczne bohaterów, w których się wcielają. Mimo, że ich role wartościują ich w hierarchii obsady bardzo różnie, nie da się jednoznacznie powiedzieć, kto i czy w ogóle ktoś odstaje. Bale trzyma poziom od pierwszego do ostatniego klapsa, Lawrence, której jest chyba na pierwszym planie najmniej, wykorzystuje maksymalnie każdą minutę gry, Adams eksponuje swoje największe atuty i uwodzi nie tylko dekoltem do pępka, a Cooper ma takie momenty, że wynagradzają każdą chwilową przeciętność. Ogląda się ich wszystkich z zapartym tchem i to grzech powiedzieć, że nominacje do nagród są niezasłużone. Są zasłużone, jak diabli.
Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że gdyby nie ten zdolny kwartet, opowieść o oszustach finansowych (znów, patrz: Wilk z Wall Street) i prowokacjach federalnych, jaka przyśniła się Russelowi, byłaby bardzo... nużąca. Niby dzieje się tu dużo, niby akcję dynamizuje barwna narracja, ale gdy film dociera do półmetka, w głowie pojawia się przykra myśl, że właściwie nie było tu nic, co by mogło zainteresować, a w historii stało się już chyba wszystko, co mogło i, o, Boże, co oni tu będą robić przez kolejną godzinę. Minie kwadrans i te myśli pierzchną, akcja zyska tempo, a popisy aktorów, fantastycznie tonowane przez niedocenianego tu Jeremy'ego Rennera, wynagrodzą czekanie na "coś więcej", ale jednak pierwszego wrażenia nie oszukasz. Ta historia po prostu nie porusza, a losy jej bohaterów (nawet biednego burmistrza i nieszczęśliwej, pogubionej Rosalyn) nie obchodzą.
Czy jest to film zasługujący na Oscara? No nie jest. Szerzej o tym we wpisie o moich oscarowych typowaniach za kilkanaście dni, dziś krótko tylko powiem, że to wcale nie oznacza, że nagrody nie zgarnie. Fakt, że nie dotyczy palącego problemu społecznego, nie jest typowym filmem rozliczeniowym i nie porusza, nic nie znaczy. Wystarczy, że Amerykanie zobaczą w filmie metaforę czegoś, za czym trochę tęsknią i co trochę ich jeszcze przeraża - a lata 70. ubiegłego wieku, z modą na przepych (biżuterii, strojów, ozdób i innych zdobień), opaleniznę i pastele w rytmie disco z jednej strony i aferą Watergate oraz rządami Cartera z drugiej, z pewnością dostarczały i dostarczają do dziś takich wrażeń.
Czy polecam? W kontekście okołooscarowego zamieszania zobaczyć warto, choćby żeby wiedzieć, o co z tymi zaszczytami chodzi. Plus jeśli lubicie po prostu popatrzeć na znakomitą grę aktorską. Ale jeśli niewiele Was to wszystko obchodzi, to spokojnie zaczekajcie na jakiś tani poniedziałek, względnie wydanie DVD. Film jest niezły, ale wśród tylu łaszących się do człowieka styczniowo-lutowych premier, z wysiłkiem tylko zdobywa brązowy medal. Sami oceńcie, czy warto zaprzątać sobie tym głowę właśnie teraz.
Źródło zdj. businessinsider.com
 
Ojj te momenty Coopera, pozytywne zaskoczenie ;)
OdpowiedzUsuńJa dostałem na gwiazdkę voucher do kina, więc wykorzystałem go właśnie na "American Hustle". No i niestety, ja również rozumiem tych, którzy są rozczarowani. Bo z takimi aktorami i taką fabułą można było bardziej zaszaleć, zamiast męczyć widza niekończącymi się dialogami. Jennifer Lawrence miała do zagrania najlepsze sceny i ze swojej roli wyciągnęła maksimum. Jeśli do tego filmu wrócę, to tylko dla Rosalyn ;) No i De Niro, którego nie uwzględniono nawet w napisach.
OdpowiedzUsuńA ja się zabieram, zabieram i zabrać nie mogę. I żadne recenzje mnie nie przekonują, ale mam nadzieje finalnie zaskoczyć się pozytywnie:)
OdpowiedzUsuńWidziałem American Hustle i mi osobiście się film podobał. Głównie dzięki Jennifer Lawrence i jej roli. Ostatnimi czasy bardzo lubię tą aktorkę. Bradley Cooper fajnie zagrał przemiane swojego bohatera, nie wiem czemu ale kojarzy mi się z DiCaprio w Wilku z Wall Street (od grzecznego po niezrównoważonego z poczuciem nieśmiertelności) :) Fabuła jak fabuła mimo wszystko ciekaw byłem zakończenia i rozwiązania. Może również spodobał mi się film z uwagi na długie dialogi... Ogólnie polecam na wieczór bez planów.
OdpowiedzUsuńP.S. Super blog i recenzje. Często zaglądam więc postanowiłem trochę się udzielić :) Pozdrawiam
Muszę przyznać, że patrząc na samą obsadę spodziewałem się hitu, tymczasem dosłownie zasnąłem na tym filmie. Chwalić się nie ma czym oczywiście - niedługo spróbuję zrobić drugie podejście. Ale jeśli chodzi o filmy w mniejszym lub większym stopniu oparte na faktach, to po "Wilku z Wall Street" trudno będzie zrobić na mnie wrażenie.
OdpowiedzUsuńNo ja do kina na to nie pognam. Na dvd od biedy obejrzę ;) faktycznie to chyba film robiony ,,pod oscara"
OdpowiedzUsuńNo nie wiem - ani to ciekawy film ani dobre kreacje. Wynudziłem się strasznie, ponieważ jak na film o "przekrętach" - prawie żadnych tam nie było. Ślimacze tempo i przerost formy nad treścią. Widocznie ktoś uznał, że Amy Adams z ogromnym dekoltem i Bradley Cooper w śmiesznej fryzurze zrobią całą robotę. Kiepsko to wyszło i sztucznie niestety...
OdpowiedzUsuńŚwietny film i świetne kreacje. Gorąco polecam.
OdpowiedzUsuń